***

5 1 0
                                    

Dobry wieczór, byłam aniołkiem.

Podobno aniołki to duszki bez ciała i płci, ale jeden siedzący kiedyś na chmurce za złotym płotem był ewidentnie dziewczyną. Dziewczynką w zasadzie. Filigranową, kruchą i zalęknioną. Wyglądała jak laleczka z porcelany. Bardzo smutna laleczka. Myślę, że nawet jeśli by się uśmiechała, to dalej czułabym ten pierwszy smutek, bo moja laleczka nie była biała od tego smutku nawet na zewnątrz.

Kuliła się w kucki za płotem, tak, że musiałam docisnąć policzek do sztachetek, żeby musnąć jej skrzydła palcami. Zawsze zostawała na nich sadza. Wycierałam wtedy dłoń o białą sukienkę, ręce, nogi, buzię i włosy. Robiły się brudne, a ja czułam się cięższa. I kiedy wiał wiatr, popiół czasem dolatywał do mnie z jej strony płotu. Kłuł w oczy, bolał w sercu, ale ona miała go w ten sposób mniej. Nadal była smutna, ja byłam coraz bardziej w szare łatki, a czarnej warstwy nie ubywało, rosła.

Po pewnym czasie łatwiej było mi do niej dosięgnąć. Chyba przechyliła się trochę, reagując na zaczepki. Nieśmiałe szepty, trochę prawdy i bólu. Usteczka złożone w wieczny dziubek, ale one takie były.

Aż w końcu zaczęła znikać. Na dzień, dwa, tydzień. Siedziałam przy płocie w tym miejscu długo później. Nie było jej. Przyszła w końcu na chwilkę. Siadła na wyciągnięcie ręki. Nie dotknęłam jej już, bo zniknęła.

Pobiegłam wzdłuż płotu. Wysokie pręty. Nie mogłam przeskoczyć. Szukałam bramy. Była wreszcie. Wrota wysokie jak sam płot. Brudny aniołek nie dał rady otworzyć jej sam.

Odeszłam od bramy, nie mogłam jej ruszyć. Pojawił się przede mną drugi aniołek. Ten był już taki prawdziwy. Raz wyglądał jak chłopiec, a raz jak dziewczynka.

Też był trochę brudny. Miał brudne ręce i czarne od wycierania łez policzki. Wytarliśmy jego policzki moją już nie białą sukienką. Było lepiej. Jemu. Mnie było ciężko, ale dałam radę.

Było więcej aniołków na ścieżce. Ja nadal się uśmiechałam, bo z jakiegoś powodu ten uśmiech był zaraźliwy. Ja robię się brudna? Nie, wydaje ci się, bo ty masz mniej czarnego na sobie. Mnie bolały te sadzowe strupy, ale satysfakcja była większa niż ból.

W końcu wróciłam do bramy. Otworzyła się. Nie było dźwięku, skrzypnięcia. Był tylko wiatr. Tam, po drugiej stronie płotu, wiało i było zimno. Pobiegłam do osmolonych kratek. Mojego aniołka nie było. Pewnie ból był już za duży. Ja też się już od niego słaniałam i w końcu wiatr zepchnął mnie z chmury.

Leciałam. Skrzydła nienawykłe do lotu obijały się o mnie. Spadałam, ale tam była druga toń nieba. Smętne lotki w końcu złapały wiatr. Nadęły się jak spadochron pozszywane czerwonymi niteczkami. Szare piórka podźwignęły mnie z twardego upadku. Czy byłby tak twardy, jak złote sztachety w bramie? Pewnie nie. Mogę już spadać. Wierzę, że nie zaboli.

Czy w tym drugim niebie będzie mój aniołek w sukience z popielnika? Chciałabym. Będziesz? Wypierzemy ci tę sukieneczkę z falbankami i jedyne co będzie w tobie bure to włosy.

Koniec bajki, dobrej nocy,
Były aniołek.

KrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz