Wyżywam się po nocy bez ładu i składu. Już nie wiem, co mi siedzi w głowie. Jeśli czytasz, proszę, weź za okoliczności łagodzące tego bełkotu pisanie go w godzinach północnych.
_________

Była wczesnowiosenna noc. Zimna i ciemna, ale on szedł przed siebie w trampkach i czerwonej bluzie. Tak jak wcześniej stał i wyszedł. Policzki szczypały go od panującej wokół temperatury, a on szedł dalej. Już nie wiedział, czy płacze, czy przestał. Kilka łez zamarzło mu na twarzy.

Wyrwał się. Wreszcie się wyrwał. Na godzinę, dwie, noc? Nie wiedział. Chciał iść dalej, ale czół, jak ciasna pętla zaciska mu się wokół szyi. Jak żyłka. Cienka, ostra i trudna do przerwania. Nie ustępowała. Nadal czół barierę, której tak naprawę nie było. Nie dawała mu uciec jego własna psychika.

Chciał uciec od przeszłości. Od matki. Od siebie. Nie chciał być. Nie chciał czuć.

Ale czuł. Czuł gorąc na lewym przedramieniu, w miejscu, gdzie miał wcześniej bliznę po zacięciu przy remoncie. Teraz znów była tam rana: zawinięta lekko w półksiężyc, przy kości, gdzie listewka zjechała obok wypukłości. Tylko że teraz rana była dobre dwa centymetry dłuższa z każdej strony. Pamiętał, jak kiedyś rozciął sobie nogę gwoździem. Było prawie tyle samo krwi, z tym że teraz czarnoczerwony był od niej rękaw bluzy, a nie biała ścierka z kuchni.

Nie chciał wspominać, ale i tak to robił. Robił to już wiele razy, chciał budować mury.

Odetnę się od nich grubą kreską, myślał, kończąc podstawówkę. Tu nikt nie był przyjacielem, więc nie będą próbować kontaktów.

Z dwudziestoosobowej grupy ze szkoły podstawowej dwanaście osób znalazło się w klasie pierwszej ,,A''. Cały zapał i plan na tworzenie nowego siebie runął w gruzach.

Jeszcze nic straconego, twierdził w klasie drugiej gimnazjum. Miał kilku w miarę solidnych kolegów. Później będzie szansa na zmiany. Jest pięć szkół średnich w okolicy. Niektórzy i tak będą siedzieć w zawodówce, więc nawet się nie nastawiam. Na pozostałych minimum dwadzieścia klas w roczniku jest szansa jeden do trzydziestu. Nie będę drugi raz takim pechowcem.

Tak było w drugiej klasie. W trzeciej został sam. ,,Najbliższy przyjaciel'' poszedł do warszawskiego technikum i tylko co jakiś czas oglądał się na niego. A chłopak liczył, że nie wszystko stracone. W ciągu roku stracił kontakt z kolegą z równoległej klasy. Bez słowa. Po prostu. Przestali mówić sobie ,,cześć''. Przestali zajmować sobie nawzajem miejsca w autobusie. I tyle. Cichy rozwód.

Zabolało w liceum, kiedy nowa przyjaciółka byłego kolegi trafiła z nim na profil biologiczno-chemiczny w lokalnym ogólniaku. Miał wrażenie, że wie więcej, niż on by chciał, żeby wiedziała. Trudno. Będzie żył. Podobno chciała przenieść się razem z przyjaciółką na ,,wos-geo", ale nie szło im do końca roku. Czuł spojrzenia.

Zakolegował się z odludkami. Sam czuł się odludkiem, otaczając się ludźmi w większym lub mniejszym stopniu wtopiomymi w daleki wschód przez upodobania do muzyki i sztuki. Czuł się dziwnie mówiąc ,,dziewięć tabletek paracetamolu wystarczy" na każdej lekcji chemii, kiedy kolega narzekał na życie. Sam chciał zaserwować sobie taką dawkę. Albo większą dla pewności. Ale tego nie robił. Przez trzy lata, choć chciał zmienić szkołę po pierwszym semestrze. Ludzie byli złym rozwiązaniem, kiedy już nikomu nie chciał oddać serca. Już je zostawił. Czuł kwas w środku.

Cały czas bolała go głowa, czuł pulsowanie. Odgłos krwi przepływającej przez żyły. Rytm serca. Coraz bardziej miarowy. Chciał poprawić cięcie na ręce, ale obiecał sobie kiedyś, że nie zrobi sobie blizn. Dla mamy. Ona by się martwiła, a wtedy pękało mu serce.

Ptak w klatce. On chciał lecieć. Już nie wiedział, gdzie idzie. Na zachód? Możliwe. Czytał kiedyś ładną książkę. Indianie odeszli na zachód i zostawili Białym martwy kraj na wschodzie. Na zachodzie czerwoni ludzie upatrywali krainę duchów, prawda? Pewnie się mylił, ale coś mu mówiło, że szaman wiedział o przejęciu Ameryki przez kolonistów. Nie chciał rozlewu krwi i odszedł w pokoju tam, gdzie Biały człowiek nigdy nie trafi.

Chłopak chciał trafić. Miał czerwone ubranie. Teraz już i twarz. Brunatny kolor zastygał na skórze. Chciał iść dalej, ale nie wiedział co zrobić. Świat nie dawał mu umrzeć. Trzymał go przy życiu. Prawie dosłownie słyszał szum. Nie taki jak dudnienie krwi w czaszce. Taki jak wydawał śnieżący telewizor u dziadka. Elektroniczny szum. Prawie go kołysał. Szedł jak po falach, na miękkich nogach.

Nie wiedział, kiedy się poddał. Miał dość płynięcia pod prąd. Nurt miał zanieść go nad morze. Tam chciał być. Będzie tam, jeśli świat nie postawi mu tamy na rzece. Świat lubił tamy i nie słuchał ludzi, którzy chcieli płynąć pod prąd. Świat chciał, żeby on żył dobrze, ale nie obchodziło go szczęście jednostki, która zrobiona była z popękanej porcelany. Nie chciał już budować murów, rysować grubych kresek markerem na kartce z jego biografią, chciał jedną kreskę, która da mu koniec i będzie równa jaki pokrywa grobowa.

KrokiWhere stories live. Discover now