- Obudzisz ją. -Wyszeptała. Zmarszczył brwi i spojrzał uważnie na Rosalie. Na jej piersi leżała mała, najwyżej dwuletnia dziewczynka. W świetle lampy naftowej palącej się koło łóżka widział jak lśnią jej miedziano rude włosy.

- Obudzę?- Rosalie położyła dłoń na plecach dziecka i przekręciła się lekko w jego kierunku. 

- Przecież wiesz jak trzeba się starać żeby zasnęła. - Nagle jego skołowanie ustąpiło miejsca całkowitemu zrozumieniu. 

- Wiem. - Lily od zawsze miała problemy ze spaniem. Czasami musieli ją nosić na rękach przez kilka godzin zanim udawało jej się zasnąć. Zbliżył się do łóżka i ostrożnie usiadł na krawędzi. - Mam zanieść ją do łóżeczka? - Pokiwała głową i delikatnie podała mu dziecko. Anthony wziął ją na ręce i zaniósł na drugi koniec pokoju. Ostrożnie ją położył i  przykrył kołdrą. Praktycznie na palcach wycofał się w stronę łóżka. Tak jak on była wilkołakiem, więc musiał uważać na jej wyczulony słuch, jeżeli nie chciał śpiewać o mrugającej gwiazdce przez najbliższą godzinę. Rosalie obserwowała jak skrada się  i uśmiechnęła się lekko. 

- Chłopcy byli inni. - Mruknął kładąc się obok niej. Kobieta zgasiła lampkę i położyła głowę na jego piersi. Anthony objął ją ramieniem i pocałował w czubek głowy. 

- Oczywiście, że tak. Lily jest w końcu córeczką tatusia. - Zdusiła śmiech, kiedy zaczął ją łaskotać. Odchyliła głowę do tyłu, a on korzystając z okazji zamknął jej usta swoimi. Rosalie szybko przerwała pocałunek i wróciła do leżenia na jego klatce piersiowej. - Dobranoc, Tony. 

- Dobranoc, Rosalie. - Położył głowę na poduszce i zamknął oczy. Obudził go płacz dziecka. Usiadł i otworzył oczy chcąc iść do swojej córki. Ale ze zdziwieniem zauważył, że wcale nie jest w swojej sypialni, tylko we wspólnym salonie. Rozejrzał się wokół i zobaczył, że zegar wskazuje już dziesiątą rano. Drzwi do bawialni były zamknięte, ale pomimo tego głośny krzyk rozbrzmiewał również tutaj. Wstał i potarł twarz dłońmi chcąc pozbyć się resztek jednego z najpiękniejszych snów ostatnich miesięcy. Podszedł do drzwi i je otworzył. Na podłodze siedziała jego bratowa, która za wszelką cenę próbowała uspokoić Dorothy. 

-Dzień dobry, Mary. - Powiedział klękając obok swojej bratanicy. - Dzień dobry, Dorothy. - Dziewczynka nawet na niego nie spojrzała głośniej zanosząc się płaczem. 

- Dzień dobry Anthony. Co robiłeś w salonie? - Mary udało się wziąć uciekające dziecko na ręce i wstać. Miarowo zaczęła powoli chodzić wokół wilkołaka kołysząc Dorothy i szepcząc uspokajające słowa. 

- Spałem. - Kobieta odwróciła się w jego stronę i zmarszczyła czoło. Oprócz tego, że była jego szwagierką, była Luną jego stada. Co oznaczało, że troszczyła się o wszystkich jego członków. Nawet jeśli byli od niej o dobre dwadzieścia centymetrów wyżsi i klika lat starsi. Jednak fakt, że Anthony przyprowadził do domu, gdzie mieszkają jej dzieci wampirzycę zmieniło ich stosunki. Nadal była wobec niego miła, ale na najmniejszą wzmiankę o Rosalie zaczynała obnażać kły. Byron powiedział jej, że nie powinna się mieszać w sprawy watahy. Jednak skwitowała to tylko wzruszeniem ramion. Była jedną z czterech osób, które mogły się jawnie sprzeciwić Byronowi, ale tylko ona nie dostawała za to bury. Mary zatrzymała się na chwilę, a Dorothy zaczęła głośniej płakać. Mary wbiła w niego wzrok i zaczęła energiczniej kołysać dziecko. 

- Wyrzuciła cię z twojego własnego pokoju?  Po tym co zrobiła? - Nie zdziwił się, że była zdenerwowana. Ucieczka Rosalie postawiła na nogi praktycznie wszystkich. Wiedział, że Mary modliła się żeby wampirzyca już nigdy tu nie wróciła. 

- To skomplikowane. - Nie miała pojęcia jak bardzo.  Fuknęła, i pocałowała Dorothy w czubek głowy. - Coś się stało? - Zapytał wskazując na dziewczynkę, która zaczęła domagać się czegoś co kobieta miała w kieszeni sukni. 

WybórWhere stories live. Discover now