Co miałam im powiedzieć? Że jestem wdzięczna za studia za granicą? Za życie w innym świecie? Za sam fakt, że żyję? Za to, że siedzę przy rodzinnym stole, który nawet nie należy do mnie? Za to, że mój tata się jeszcze nie załamał? Nie byłam wdzięczna za żadną z tych rzeczy, bo wszystkie były warunkiem. To wszystko miało miejsce tylko dlatego, że kogoś już nie było.

- Maya, twoja kolej. – Moja czternastoletnia kuzynka, która siedziała naprzeciwko, kopnęła mnie w kostkę pod stołem. Spojrzałam na nią znad kwiecistej zastawy, którą mój wzrok uznał za godną zapatrzenia się. Wujek spoglądał na mnie ze zmarszczonym czołem i tym samym wyglądał dużo starzej, a wcale tak źle z nim nie było. Dorównywał swojej wysportowanej żonie.

- Jestem wdzięczna transportowi lotniczemu, bo jestem tu na czas i nie biegam z walizką po lotnisku. – Powiedziałam w końcu, wyciskając z siebie sztuczny uśmiech. Mało kto wiedział jednak, że był fałszywy. Kilka osób, z którymi nie utrzymywałam więzi, zaśmiało się dźwięcznie na te słowa. Skutecznie odwróciłam tym od siebie uwagę i mogłam wrócić do wpatrywania się w fioletowe irysy namalowane na garnku z potrawką z kurczaka.

Tata złamał obietnicę i nie zadzwonił. Specjalnie zachowałam się tak jak stereotypowy Amerykanin i trzymałam przy sobie telefon podczas wspólnego posiłku, czekając aż zacznie wibrować i będzie to wspaniała wymówka, żeby odejść od stołu. Kochałam wuja Adama, świetnie zawsze się bawiłam z moimi kuzynami. Ale świętowanie nie moich obyczajów, w dodatku z daleka od domu, napawało mnie samymi negatywnymi emocjami. Bo nie był to pierwszy raz, kiedy nie rozmawialiśmy o umówionej porze w ustalonym dniu. Nie byłam aż tak do niego uwiązana, żeby nie przeżyć dnia bez rozmowy. Ale coś się z nim działo i nie chciał mi o tym powiedzieć, co od razu wykluczało go z ustalenia, które stworzyliśmy pomiędzy nami: bezwzględna szczerość. Przetrwaliśmy pierwsze miesiące, nauczyliśmy się podstawowych domowych ruchów we dwoje. Tęsknił za mną dziesięć minut po tym, jak pożegnaliśmy się na lotnisku i nie chciał się ze mną rozłączać nawet, gdy siedziałam już zapięta pasem w samolocie. Ekscytował się z każda moją wzmianką o nowym miejscu i z ochotą wypytywał mnie, jak sobie radzę, co robię, jak tam jest. Zaczął jednak tworzyć się pomiędzy nami niezdrowy dystans, którego nienawidziłam. A co się z tym wiązało, znikały powoli wszelkie płomyki nadziei, które zapaliły się pierwszego dnia studiów w Ameryce.

Emilka zajęła się swoim telefonem. Jacek, jej młodszy brat, co prawda siedział obok mnie na kanapie, ale niewiele miałam z jego obecności, gdy wciągnęła go gra na iPadzie. Moi najbliżsi kuzyni byli w porządku, ale kiedy faktycznie mogliśmy się w jakiś sposób porozumieć. Różnica wieku nam w tym nie pomagała. Zdecydowanie nie miałam nastroju na wyciąganie z nich ochoty na jakiekolwiek wspólne aktywności. Zwróciłam więc uwagę na film, który włączony był w telewizji. Zdążyłam jedynie zrozumieć, że główny bohater ma problem z wygraniem zakładu. Szczęśliwie zabiło mi serce z podekscytowania, gdy mój telefon faktycznie zawibrował. Dwukrotnie.

Zosia: Słyszałam, że dzisiaj Święto Dziękczynienia. Nigdy nie rozumiałyśmy Amerykanów i ich dziwnych zwyczajów, ale jestem cholernie wdzięczna, że spełniasz swoje marzenie i jesteś w Nowym Jorku. Strasznie mi Cię brakuje i obiecuję, że jak się zobaczymy (oby niedługo), to tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!

Wiadomość, której w ogóle się nie spodziewałam. Sprawiła, że oczy zaszkliły mi się z radości. Uświadomiła mi, że nie wszyscy mnie zostawiają samą sobie i dla kogoś się liczę. Mimo, że uciekłam od rzeczywistości za ocean, nie uciekłam od przyjaciółki, która w nienachalny i bardzo wyrozumiały sposób udowadniała mi, że o mnie nie zapomniała i wciąż jestem dla niej ważna.

TransatlantykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz