14.

270 53 2
                                    

Alan siedział w kuchni i otwierał serce na ludzi, mieszając się (całkiem nieświadomie) w głupi sentymentalizm. I chciał znowu płakać, ale nie potrafił tego zrobić w ciepłej kuchni, która pachniała miłością i ludźmi, którzy mieli na skórze krople deszczu i zmierzchu. I mógł przyrzec, na to wszystko, co znał, że w ich włosach był alfabet całego świata. A w zapachu bliskości (którego swoją drogą Alan tak bardzo się bał) Chiara wyglądała przepięknie, trochę jak uosobienie domu, zapachu makaronu z pomidorami i szamponu do włosów najbezpieczniejszej z osób na świecie. Miała twarz, która dawała poczucie, że jest się trochę mniej złamanym. W jej oczach była akceptacja.

A Alan siedział w kuchni w ciepłej bluzie z kapturem, patrzył na młodą kobietę o wyglądzie Wenus, która w szlafroku parzyła herbatę i czuł się komfortowo. Chiara była komfortowa (jak bluza z kapturem, herbata z malinami, ciepła kuchnia i burza we Włoszech).

Dalia często mówiła o Chiarze. Mówiła, że Chiara jest zapachem brzoskwiń na polu, jest malarką, która nigdy nie nauczyła się malować i sztuką, której nikt nie ma czasu podziwiać. Dalia podziwiała Chiarę (tak szczerze i pięknie; tak całkowicie naprawdę). Alan mówił, że Chiara jest piękna (bo była) i świetnie gotuje (bo to prawda). Miała kręcone włosy, jak skłębione chmury nad głowami, spory nos, grube, ciemne brwi i pełne usta o barwie dzikiej róży. Wyglądała, jakby chciała uciec, ale nie potrafiła tego zrobić, bo sama była domem i nie umiała go pozbawić tylu osób.
Więc wyrażała się poprzez taniec i długie spódnice z falbanami. Tańczyła, jakby płonęła; jakby każdy jej ruch potrafił podpalić ziemię i rozgrzać zmarznięte dłonie.

Mówiła:

Finché c’è vita c’è speranza (tłum. Dopóki jest życie, jest nadzieja).

A Alan czuł, że już umarł, a jednak ma nadzieję i to jest coś, co nie mieści się w treści włoskich przysłów.

Dalia czuła, że wszystko nabiera sensu i czuła się z tym tak dobrze, ponieważ dotąd nic nie miało znaczenia i nic nie miało go mieć. A kiedy farbowała język lizakiem o smaku truskawki, a swój umysł najpiękniejszą z farb, czuła, że to jest wolność i to właśnie ona jest tą wartością bezwzględną, której szukała. W głowie układała długie zdania po włosku, które mogłaby wyrzucić w przestrzeń, nie oczekując odpowiedzi. Czuła, że w tamtym momencie nie była godna samej siebie. Czuła coś, co określała z drżeniem gdzieś głęboko pod skórą – ciepłem. Takim ciepłem, jak kiedy dotykasz kubka z herbatą, albo dłoni najpiękniejszej osoby na świecie, albo kiedy twoje serce pokocha najmniej godne do pokochania stworzenie, ale mimo to akceptujesz to, bo miłość potrzebuje akceptacji. Tylko tego.

To przejmujące ciepło Dalia łączyła z osobą Chiary, choć nie rozmawiały zbyt wiele (ich głównymi tematami były taniec i jedzenie). Jednak Chiara Balamonte stała się dla niej symbolem słońca, brzoskwiń i tego momentu w jej życiu, kiedy było dobrze. Natomiast Alan był kimś, kogo opisywała mianem margherita (tłum. stokrotka), którą widzi się i już się wie, że trzeba się nią zaopiekować. Alan był kimś, kto potrzebował ciepła i odcięcia od sztuki. Dalia miała nadzieję, że Alan nie zauważył sztuki w Chiarze (choć z drugiej strony Dalia tak bardzo chciała, by inni również zachwycali się Chiarą – jej oczami w kolorze kakao, włosami przypominającymi skręcający się, brązowy makaron i skórą napiętą i gładką, jak wierzchnia warstwa mlecznego kremu). Alan potrzebował wyczyścić paznokcie z farby (niebieskiej, on cały był niebieski), założyć ciepłą bluzę w ciepły dzień (miał zawsze zimne dłonie i serce) i posłuchać, jak energicznie i szybko mówią Włosi o sprawach, które nie mają znaczenia. Alan nigdy nie mówił o sprawach, które nie mają znaczenia (zresztą o tych, które mają znaczenie też), a powinien to robić, bo zbyt długie milczenie sprawiało, że gubił się w swoich niebieskich farbach i powoli przestał odróżniać odcienie. Dalia chciała go uratować i zachwycić się jego czarnymi włosami i błękitnymi oczami (jak źle w związku z nimi brzmiało słowo: „niebieskie”, bo one były tak bardzo nie-niebieskie, jak to tylko możliwe!), które odbijały w sobie blask Gwiazdy Polarnej. I zachwycała się, z dnia na dzień coraz bardziej, czując, że ten wyjazd był dla niej okazją do zachwycania się, do porażania samej siebie pięknem duszy i ciała, pięknem przyrody i włoskich dań. Ona sama czuła, że piękno jest tak naprawdę jedynym, w co mogła wtenczas uwierzyć.

I czuła się dobrze, śpiąc naga w ciepłej pościeli (jak jej własna skóra po czytaniu poezji na leżaku, przy polach albo jak dłoń Chiary, kiedy niesie gorące talerze z ribollitą) i biegając w samej, cienkiej sukience po ogródku, całkowicie boso, czując pod stopami oddech Ziemi. Czasami na jej ustach grały delikatne pocałunki (we Włoszech ludzie całowali się niemal zawsze – a może to Chiara tak bardzo lubiła rozdawać swój dotyk), które smakowały jak słońce, cukier i dzika róża. Dalia lubiła je czuć, prawie tak samo, jak lubiła czuć zapach ubrań w tamtym domu (używali cudownego płynu do płukania tkanin) i wiatru na policzkach, kiedy kładła się na brzegu basenu. Skóra Dalii zrobiła się ciemniejsza, bardziej ciepła i łudząco przypominająca orzechy; ponaznaczana odciskami ust. I kiedy Alan starał się zaakceptować siebie, świat i zapach jesieni w ciepłym powietrzu, Dalia pokochała Włochy, zapach drzew i uczucie trzymania we własnej dłoni cały swój świat.

Nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej to robiła.

Dalia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz