3.2

130 30 20
                                    

Schodząc po kracie, Julian natrafił stopą na zakrzywiony pręt. Zakołysał się, jednak zachował równowagę, i przywarł ściślej do ściany. Zroszone potem policzki wtulił w liście bluszczu. Trwał chwilę w bezruchu, aż ze-brał w sobie dość odwagi, by opuścić nogę niżej. Uścisk miał słaby, na dodatek nigdy nie uprawiał wspinaczki. Próbował się skupić, ale otoczenie falowało. Czy to powietrze drżało od gorąca? Wypluł te psychotropy czy nie? Świadomość się buntowała. Aparat piszczał coraz głośniej. Ziemia zbliżała z każdym krokiem. To działo się naprawdę, a może śnił na jawie?

W połowie drogi usłyszał wołanie:

– Ruchy, młody! Nie mam całego dnia!

Równie oszołomiony, co zafascynowany, obrócił gwałtownie tułów. Z tej wysokości dziewczyna wydawała się jeszcze drobniejsza. Znów się zachwiał, lecz tym razem mokre ręce nie wytrzymały. Ześlizgnęły się z metalu. Runął w dół. Nieznajoma wydała z siebie głośny okrzyk i rzuciła w jego stronie. Skoczyła, zrobiła dwa płynne kroki w górę, odbiła od ściany. Pochwyciwszy Juliana, wykonała salto i bezpiecznie wylądowała na ugiętych nogach. Chłopak padł na murawę. Jedyną rzeczą, która go w tamtym momencie dziwiła, było to, że się nie obudził. W końcu uczucie spadania powinno zaburzyć proces snu.

Przetoczył się na bok, wciągając głęboko w płuca woń trawy. Pachniała prawdziwie. Sam już nie wiedział.

– Coś ty sobie myślał?! – fuknęła dziewczyna, kucając tuż obok. – O mało nie zginąłeś!

Dopiero wtedy zauważył, że do zwiewnej sukienki nosiła skórzane glany. Czubki butów wzmocniono blachą, podeszwy wkrętami, a na cholewach naszyto paski z chromowanymi klamrami. Emocje całego dnia puściły. Wybuchnął histerycznym śmiechem. Wytwór wyobraźni czy nie – idealnie definiował słowo „irracjonalny".

– Sama powiedziałaś, że odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Podźwignął się na łokciu.

– Nie w takim kontekście! Chciałam po prostu... – Zamilkła, jakby coś sobie uświadamiając. – Nieważne. Wstawaj, kretynie, bo jeszcze ktoś nas zauważy. – Wyciągnęła do niego dłoń.

– Gdzie się tego nauczyłaś? Ćwiczysz parkour? – Nogi miał jak z waty, choć nie dał tego po sobie poznać. Otrzepał ubranie, żałując, że nie zdołał przed przyjazdem do Angelfield odebrać nowego aparatu słuchowego. W wyniku upadku urządzenie musiało się jeszcze bardziej uszkodzić i nawet rytmiczne stukanie w nie, nie uciszało nieznośnego brzęczenia.

Dziewczyna nie odpowiedziała, zmrużyła tylko prawe oko, bacznie mu się przyglądając. Najwidoczniej nie dostrzegła niczego nadzwyczajnego, poza kilkoma otarciami, ponieważ wskazała na ogrodzenie i zapytała:

– Dasz radę przeleźć?

Płot otaczający teren szkoły mierzył najwyżej dwa metry, niemniej zakończony był grotami. Ale czym było kilka ostrych szpiców w porównaniu z zejściem, a raczej upadkiem, z trzeciego piętra secesyjnego budynku? Ju-lian przytaknął i pomaszerowali w głąb ogrodu: on lekko się telepiąc, ona stąpając pewnie.

Pokonanie ogrodzenia wymagało zwinności, lecz ciekawość dowiedzenia się, co będzie dalej, dodała Julianowi sił. W trymiga znalazł się po drugiej stronie przęsła, unikając przy tym kolejnych zadrapań.

Boczna ulica o niewielkim natężaniu ruchu prowadziła na nabrzeże. Podążając za jednostajnym szumem fal, minęli budynek poczty z palonej cegły, skupisko małych, niskich domów i sklep spożywczy, przed którym stało kilkoro ludzi. Julian pospiesznie ściągnął czerwoną marynarkę ze skrzydłami, w obawie przed zwróceniem na siebie uwagi grupy, i zwinął ją w kłąb.

ZjednoczenieWhere stories live. Discover now