2.2

141 44 23
                                    

Wychodząc, Julian postanowił wstąpić do sekretariatu, aby wyjaśnić kwestię zajęć specjalizacyjnych. Według planu miał uczyć się rysunku i malarstwa, co drugi dzień począwszy od jutra. A przecież dyrektor obiecał nie naciskać. Musiała nastąpić pomyłka. Musiała. Mógł chodzić na historię, architekturę, nawet znienawidzoną fizykę, ale nie do pracowni!

Stanął przed drzwiami. Zapukał i nie czekając na zaproszenie, pociągnął za klamkę.

– Chcę rozmawiać z dyrektorem – oświadczył poważnym tonem.

Margot wzgardliwie wydęła usta.

– A byłeś umówiony, Anders?

– Nie... – zawahał się. – Ale to pilne!

– Pilne nie znaczy ważne. Bez umówionej wizyty pan dyrektor cię nie przyjmie.

– Słucham? Jestem przecież... – Tu urwał. Oczy kobiety zdawały się mówić: No kim? Nowym pupilkiem pana dyrektora? Nie ośmieszaj się, chłopcze. Zmieszany, bo przecież nie to zamierzał powiedzieć, natychmiast się poprawił. – Ma pani rację. Powinienem się najpierw umówić. Kiedy pan dyrektor ma wolny termin?

Sekretarka otworzyła aplikację kalendarza w komputerze.

– Pasuje ci przerwa obiadowa w przyszły wtorek?

– Nie. Mówiłem: sprawa jest pilna. Jutro przedpołudniem nie da rady?

– Jakby dało, poinformowałabym cię. Za kogo ty mnie masz?! – prychnęła, oburzona.

– To może pani mi pomoże? Do mojego planu lekcji wkradł się błąd... – Chłopak zamilkł, widząc jej czerwieniejący nos i policzki. Ech, na co liczył? Że okaże zrozumienie i zaangażowanie? Czasami sam siebie zadziwiał własną naiwnością. – Proszę zapomnieć. Spróbuję złapać profesora Farnese'a z rana. O której zazwyczaj przychodzi?

– Kiedy Bóg da – odparła ironicznie Margot.

Julian zrozumiał, że nic więcej nie wskóra. Ciężko westchnął, pożegnał się i opuścił biuro.

Uczniowie zdążyli się rozejść, więc korytarz świecił pustkami. Z oddali dochodził cichy szmer zamiatania.

Budynek szkoły był równie piękny jak dom, w którym dorastał. I równie silnie nasuwał skojarzenie z mauzoleum, choć z zupełnie innego powodu niż rezydencja w Ebingdon. Uświadomił sobie to niespodziewanie i bezwiednie powrócił myślami do tego, co działo się po powrocie ze spotkanie z dyrektorem Farnesem...

✢✢✢

Zazwyczaj wielogodzinne podróże pociągiem męczyły Juliana, jednak tamtego dnia czuł się nad wyraz ożywiony. Rozpierała go energia podszyta zaciekawieniem. Chciał poznać odpowiedzi. I chciał odnaleźć brata. Zdawało się, że nic nie da rady ostudzić jego zapału, aż przekroczył próg domu.

– Pani jeszcze nie dotarła. Jej lot ma opóźnienie. – oznajmij na powitanie Lucius, kamerdyner.

– Och... – Chłopak nie zdołał ukryć rozczarowania. Podał bagaż kościstej pokojówce z przesadnie długimi rękami, po czym wyciągnął telefon. Zegar na ekranie pokazywał za cztery dziewiątą. – Claudia śpi?

– Nie, przygotowuje ulubione śniadanie panicza. Tłumaczyłem jej, że od tego jest monsieur Macron, ale zbyła mnie twierdzeniem, że nawet najznakomitszy kucharz nie przyrządzi tak pysznych naleśników, jak ona. Ponoć sekret tkwi w szklaneczce białej oranżady, łyżce proszku do pieczenia i szczypcie miłości. Kuriozalne, prawda? – Lokaj pokręcił głową z udawaną dezaprobatą, na co kąciki ust Juliana nieśmiało się uniosły. Lucius był pedantyczny, wyniosły i maksymalnie profesjonalny, a mimo to, zawsze potrafił poprawić mu humor. Nawet jeśli sam go najpierw zepsuł.

ZjednoczenieWhere stories live. Discover now