Rozdział 3

138 33 22
                                    

Ostatnie tygodnie przyniosły wiele pytań, a każda nowa odpowiedź mnożyła kolejne. Julian musiał mieć plan. Jakikolwiek. Dlatego właśnie uznał, że przyjmie propozycję Alphonse'a, aby się zaprzyjaźnić. W ten sposób, bez wzbudzania zbędnych podejrzeń, zdołałby wypytać go o ojca. Chłopak był całkiem sympatyczny, choć nieco przesadnie gadatliwy. I chociaż z czystej przezorności nie należało mu ufać, w odróżnieniu od Doriana, zdawał się nie stanowić zagrożenia.

Przypomniawszy sobie artykuł o tym, że wspólne jedzenie łączy ludzi, już od wpół do ósmej rano Julian czatował na Ala pod Saint Maria z torbą wypieczonych na złoto croissantów nadziewanych czekoladą i budyniem. Obok niego, niczym mrówki, nieustannie przemykali uczniowie w czerwonych mundurkach. W pewnym momencie jedna z dziewcząt zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie refleks Juliana.

– W porządku? – zagadał, przytrzymując ją za ramię.

– Tak... – wyjąkała, odsuwając się pospiesznie.

– Świetnie. – Młodzieniec starał się brzmieć przyjaźnie, mimo narastającego zniecierpliwienia. Przed lekcjami chciał jeszcze wpaść do sekretariatu, a Alphonse jak na złość się spóźniał.

Dziewczyna wbiła wzrok w chodnik, wyraźnie zawstydzona.

– Może rogala? – Zbliżył ku niej pachnący pakunek, zadając pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl i wydało się wystarczająco sensowne.

Popatrzyła na niego, wyginając jasne brwi w zabawny sposób.

– Dziękuję...! – Chwyciła ciastko i czmychnęła w głąb dziedzińca.

Niedługo potem przyszedł Al.

– Siema! To dla mnie? Super! – Nie czekając na potwierdzenie, wyciągnął z torby największego croissanta i odgryzł kawałek. – Zaspałem i nie zdążyłem zjeść śniadania – oznajmił, energicznie ciamkając. – Kurcze, jaki smaczny! Tata drwi, że jakbym nie biegał, to z moim apetytem raz-dwa zacząłbym przypominać piłkę.

– Chyba dobrze się z nim dogadujesz, co? – Julian schował paczuszkę do skórzanej teczki i pomaszerowali przez główny plac otoczony ze wszystkich stron budynkami.

– Taa, fajny z niego gość. Moja mama umarła, kiedy miałem dwa lata, więc...

Z opowieści Ala wyłaniał się obraz dobrego i dojrzałego ojca. Dorian dzielił życie pomiędzy prowadzenie biznesu, a wychowywanie syna. To on zaszczepił w nim miłość do sportu i był jego pierwszym trenerem. Wspólnie oglądali Grę o Tron, kibicując Matce Smoków, i co niedziela chodzili do baru przy promenadzie na gofry z podwójną porcją bitej śmietany i owocami. Posiadali nawet swoje własne powiedzonko! Gdyby nie tamto pamiętne zajście z profesorem Farnesem, Julian czułby się zazdrosny.

– Czym dokładnie zajmuje się twój tata? – pociągnął temat, usiłując wyciągnąć, ile się da.

– Produkuje i sprzedaje różnego rodzaju medyczne specyfiki. A co robią twoi starzy?

– Cóż... – Chłopak zwlekał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wiadomość o tym, że jego rodzice są właścicielami największej sieć hoteli na świecie, mogłaby spłoszyć Alphonse'a, a na to pozwolić sobie nie mógł. – Mama jest projektantką wnętrz, ojczym przedsiębiorcą – wyjaśnił pokrótce. – Dużo podróżują i rzadko ich widuję.

– Kapuję. – Al pokiwał głową. – Ej, chyba źle idziemy. Do zachodniego skrzydła to tamtędy – zauważył, wskazując palcem przejście obok schodów.

ZjednoczenieKde žijí příběhy. Začni objevovat