VIII

2.8K 107 2
                                    

Oczami Lucasa:

Dojechaliśmy do głównego szpitala. Wysiadłem szybko z samochodu z moją mate na rękach. Wpadłem do sali i położyłem ją na łóżku. Lekarze od razu przy niej się znaleźli. Okrywali ją, badali, podłączyli do kroplówki. Mnie wyprosili z sali i nie mogłem przy niej być. Oby im nic nie było. Wtedy ujrzałem rodziców idących z Lily na rękach. Mała płakała. Nie dziwię jej się, tyle lat spędziła z siostrą bez rodziców i brata. Są bardzo zżyte.

Mama: Synku, co z Nashi i dzieckiem?- zapytała przytulając mnie co oddałem

Ja: Nie wiem, kazali mi wyjść. Badają ją cały czas.- wziąłem Lily z rąk ojca. Wtuliła się w moją szyję.- Nie płacz mała. Twoja siostra jest silna, wyjdzie z tego.- wtedy z sali wyszedł lekarz.- Co z nią?

Lekarz: Całe szczęście wszystko jest w porządku z Luną i dzieckiem. Jest osłabiona ale szybko się zregeneruje.- odetchnąłem z ulgą.- Alfo, możesz wejść do Luny.- postawiłem na ziemi Lily i wszedłem do jej starszej siostry. Leżała na łóżku przykryta kocami i kołdrą, kroplówkę miała podłączoną, oddychała spokojnie. Usiadłem obok niej na krześle i złapałem jej rękę.

Ja: Nie wiem co bym zrobił bez ciebie. Tak bardzo kocham ciebie i nasze dziecko. Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś wam się stało. Kocham was.- pocałowałem jej rękę i brzuch, który był widoczny.

Oczami Nashi:

Czułam ciepło, spokój i ciszę. Otwieram oczy i widzę białą przestrzeń. Nic nie ma prócz bieli. Niedaleko mnie stoją dwie postacie, kobieta i mężczyzna, przypominają mi kogoś. Kobieta ma niebieskie oczy i brązowe włosy. Mężczyzna ma ciemne brązowe oczy i włosy. Są podobni do...rodziców! Łza mi spływa po policzku. Podbiegam do nich i przytulam.

Ja: Mamo, tato, tęskniłam.- przytulają mnie mocno

Mama: My także słoneczko. Moja córeczka jest już dorosła i w ciąży. Widać, że jesteś szczęśliwa.

Ja: Brakuję nam was. Mnie, Nickowi i Lily. Mała ledwo was pamięta lecz z naszych opowieści wie o was wszystko.

Tata: Niedługo się zobaczymy skarbie.- patrzę na niego niezrozumiale

Ja: Ja umarłam?- pytam bliska płaczu

Mama: Nie kochanie, ty żyjesz. My także żyjemy.- patrzę na nich jak na idiotów

Ja: To niemożliwe. Nie żyjecie od tylu lat. Jak to w ogóle możliwe?

Tata: Zostaliśmy porwani, a wujkowie wasi powiedzieli wam, że nie żyjemy.

Mama: Jesteśmy więzieni w Lesie Zagłady.

To na pewno nie raj bo słyszę głosy przy mnie. Kojące dla mojego ucha. To Lucas. Mówi jak bardzo mnie kocha i nie wybaczyłby sobie gdyby nam coś się stało. Nam, czyli dziecku nic nie jest. Dzięki Bogu. Muszę zobaczyć mojego ukochanego. Muszę otworzyć oczy i go ujrzeć. Raz...,dwa...,trzy,... i udało się. Widzę białą salę. Wszędzie biało. Ktoś mocno ale nie z całej siły ściska mnie za lewą rękę. Obracam głowę i widzę jak mój mate dociska moją rękę do swojego czoła, a twarz jest spuszczona na dół. Głaszczę go delikatnie po włosach. Są takie puszyste w dotyku. Podnosi twarz i widząc, że nie śpię na jego twarzy pojawia się ulga, szczęście, miłość. Całuje mnie pośpiesznie w usta co oddaje.

Lucas: Nie strasz mnie tak więcej, dobrze.- mówi między pocałunkami

Ja: Przepraszam, już nie będę.- mówię kiedy się odrywamy od siebie

Lucas: To nie twoja wina. Cale szczęście ty i dziecko jesteście bezpieczne.

Ja: Lucas.- popatrzył na mnie swoimi pięknymi oczami.- Miałam sen i widziałam rodziców.- popatrzył na mnie zdziwiony.

Lucas: Twoi rodzice nie żyją od lat.

Ja: Wiem, ale powiedzieli, że żyją i są w Lesie Zagłady.- napiął mięśnie na nazwę lasu.- Powiedzieli, że wujowie wmówili wszystkim, że są martwi. Musimy to sprawdzić.

Lucas: Skąd mamy pewność, że to nie pułapka?- popatrzyłam na niego.- Musimy mieć dowód na to, że twoi rodzice żyją. Inaczej nie ruszysz się stąd na krok.- zmarszczyłam brwi.- wyszedł zły z pomieszczenia. Potem wszedł Nick z Lily i powiedziałam im o śnie. Nick powiedział dokładnie to samo co Lucas. Co oni się zgadali, czy co? Potem wyszli, a ja położyłam się spać, bo było ciemno.

W nocy obudziły mnie silne skurcze brzucha. Strasznie kopało jakby się waliło i paliło. Zaczęłam krzyczeć na cały głos. Wody mi odeszły. Lekarka przybiegła.

Lekarka: Luno, dziecko sie rodzi.- trwało to chyba z trzy godziny z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej zmęczona. Aż w końcu usłyszałam najpiękniejszy odgłos na świecie. Odgłos mojego dziecka. Podała mi je na ręce. Wystawiało do mnie rączki więc dałam mu palec wskazujący. Ściskał je w swoich małych piąsteczkach.- Luno, to chłopiec.- uśmiechnęłam się

Ja: Jest śliczny.- miał włoski i oczka ojca. Był jego małą kopią.- Mój malutki Jason. Mój synek.- wtedy usłyszałam wycie całego stada. Oznaczało to, że następca Alfy się urodził. Wtedy do pomieszczenia wpadł Lucas. Widząc mnie z dzieckiem na rękach uśmiechnął się i podbiegł pocałować mnie w usta. Całowaliśmy się długo i namiętnie. Kiedy zabrakło nam powietrza oderwaliśmy się.

Lucas: Moja malutka. Dałaś mi ślicznego syna. Jest śliczny.

Ja: I wyrośnie na przystojnego jak jego ojciec. Będzie tak samo odważny, stanowczy, przystojny, mądry, sprawiedliwy, będzie cudnie zajmował się swoją mate. Jak ojciec.- znowu się wpił w usta. Potem pocałował syna w czoło. Wziął ode mnie na ręce i zawył. Ja razem z nim. Za nami cała watacha. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Zagubiona Alfa (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now