IN MY LIFE

230 41 21
                                    

𝙞𝙣 𝙢𝙮 𝙡𝙞𝙛𝙚, 𝙞 '𝙫𝙚 𝙡𝙤𝙫𝙚𝙙 𝙩𝙝𝙚𝙢 𝙖𝙡𝙡

Słońce leniwie wychodzące zza horyzontu wskazywało na wczesną porę

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Słońce leniwie wychodzące zza horyzontu wskazywało na wczesną porę. Piwnooki mężczyzna wziął głęboki oddech. Rześkie, szkockie powietrze, które momentalnie napłynęło do jego płuc, wprawiło go w stan nostalgii. Tutaj, na półwyspie Kintyre nie znajdował się, odkąd stracił Lindę. Dziś mijało dokładnie dwadzieścia lat od jej śmierci. Co go podkusiło, by przyjeżdżać tu właśnie teraz? Nie był pewien. Zawsze uwielbiał patrzeć na te rozległe, porośnięte zielenią łąki, pobliskie, nieokiełznane przez człowieka lasy i odległe góry. Morze, które można było dostrzec z okien małego, farmerskiego domku, w którym to spędził jedne z najpiękniejszych lat swojego życia, przypominało mu beztroskie czasy Liverpoolu. Lecz to na pewno nie krajobraz sprawił, że wrócił tu akurat teraz. Od kilkudziesięciu lat nic się tutaj nie zmieniło, przez co dosłownie wszystko przypominało mu szczęśliwe chwile spędzone z Lindą i dziećmi. Paul poczuł głęboki żal, że to wszystko już minęło. Mężczyzna postanowił przespacerować się po plaży, nad brzegiem spokojnego morza. Chłodny wiatr delikatnie pieścił jego policzki, a szum fal dawał ukojenie. Ich widok szczególnie zwrócił jego uwagę, a w jego głowie pojawiła się scena sprzed kilkudziesięciu lat...

Mały chłopiec stał po kolana w wodzie, wgapiając się w zbliżającą się falę. Właśnie przymierzał się do skoku.

— No dalej, Paul. Skacz! — Dopingowała kobieta trzymająca go za rękę.

Niestety fala okazała się dla niego zbyt dużym wyzwaniem. Kiedy nadeszła, szybko stracił równowagę, przewracając się do wody. Równie szybko został z niej wyciągnięty. Po policzkach sześciolatka spływały łzy.

— Przepraszam, mamo. Nie mogłem jej przeskoczyć, była za wysoka. — Chlipał.

Matka natychmiast wyciągnęła swego syna na brzeg, by go osuszyć.

— Nadejdzie jeszcze wiele takich fal. — Tłumaczyła. — Wielu z nich nie będziesz próbował nawet przeskoczyć, bo będą ci się wydawały za wysokie. Wtedy nie przekonasz się, czy nie zdołałbyś jednak utrzymać równowagi. Czasem, gdy zdecydujesz się jednak spróbować, doznasz porażki. Nie daj się zwieść. To nie oznacza, że nie uda ci się pokonać tej jednej, największej. Przyjdzie również taki moment, kiedy będziesz wiedział, że jesteś w stanie przeskoczyć wszystkie fale. Wtedy uważaj, bo łatwo możesz się utopić.

Chłopiec szczególnie wziął sobie te słowa do serca. Od tego czasu zawsze dzielnie przeskakiwał przez wszystkie napotkane fale.

Mary McCartney była niezwykle mądrą kobietą i najwspanialszą matką, jaką mógł sobie wymarzyć. Pamiętał jej walkę zza późno wykrytą chorobą i dzień, w którym odeszła... Był wtedy zaledwie czternastoletnim chłopcem. Pamiętał ból, jaki odczuwał po jej stracie. Jak dotarło do niego, że nigdy już jej nie zobaczy, nie usłyszy jej głosu, nie będzie mógł jej przytulić...

Rak piersi zabrał mu dwie, najbliższe jego sercu osoby. Pierwszą była jego matka, drugą - Jego żona, Linda. Dobrze wiedział, że żadnej kobiety nie pokocha tak samo, jak niej. Nawet do swojej obecnej żony nie pałał tak silnym uczuciem. Kiedy Linda umarła, on wewnętrznie umarł razem z nią.

Gdy spacerował nad brzegiem morza, wydawało mu się, jakby czas się cofnął. Jakby Linda nadal była przy nim, dotrzymując mu kroku. Teraz zdał sobie sprawę, jak głupio postąpił, przyjeżdżając tu. Z tym miejscem związane były zbyt silne wspomnienia. Po co rozdrapywać stare rany? Chociaż... Nie można przecież rozdrapać ran, które nigdy się nie zagoją, prawda?

Kobieta siedziała na bujanym fotelu, lekko pochylając się w przód i w tył, co sprawiało, że siedzenie delikatnie się kołysało. Za oknem słychać było śpiew ptaków cieszących się nadejściem wiosny. Dla niej jednak dzień nie był taki wesoły. Wiedziała, że umiera. Po jej złocistych blond włosach zostały tylko małe odrosty, przez niedawno przebytą chemioterapię. Trzy lata wcześniej wykryto u niej złośliwy nowotwór piersi, a niedawno dowiedziała się także o przerzutach na wątrobę.

— Przynieść ci coś? — Zapytał mężczyzna, który właśnie wszedł do pokoju. Nie słysząc odpowiedzi, podszedł do kobiety i czule chwycił ją za rękę.

— Ja umrę, Paul. — Linda spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który sprawił, że prawda wynikająca z jej słów boleśnie dała o sobie znać. Nie chciał dać tego po sobie poznać, by jeszcze bardziej nie dobijać ukochanej, lecz jego oczy mimowolnie wypełniły się łzami.

— Nie. — Paul próbował zaprzeczyć samemu sobie. Tlił się w nim mały płomyk nadziei, który z każdym kolejnym dniem coraz bardziej gasł. — Nie pozwolę na to.

Prawie całkowicie stracił wiarę w to, że Linda kiedykolwiek wyzdrowieje. Ta fala była jedną z tych, których nie da się pokonać. Choćby nie wiadomo jak długo pieli się po jej grzbiecie, na końcu czekał ich upadek do oceanu. Mężczyzna kurczowo przycisnął swoją głowę jej klatki piersiowej. Słyszał miarowe bicie serca, które dzień po dniu było coraz słabsze. Nie mógł znieść myśli, że w końcu ustanie całkowicie.

Linda McCartney odeszła niecały miesiąc później, 17 kwietnia, 1998 roku.

Piwnooki westchnął głęboko i zamknął oczy. Chwilami żałował, że dożył takiego wieku. Nie musiałby znosić tak wielkiego bólu z powodu śmierci bliskich mu osób. Na własne oczy widział jak jego dzieci z małych, raczkujących bobasów, stawały się dorosłymi ludźmi, jak z każdym nowym dniem przybywały mu kolejne zmarszczki, jak odchodzili najbliżsi... Jego matka, John, Linda, George... Ich wszystkich już nie było. Choćby nie wiadomo jak bardzo się starał, nigdy nie będzie w stanie wyrzucić ich ze swojego serca, a każde związane z nimi miejsce, lub przedmiot zawsze będzie sprawiało mu wielki ból. Ludzie odchodzą, przychodzą nowi... Czas mijał nieubłaganie szybko i zanim się obejrzał miał już ponad siedemdziesiąt lat! Wydawało mu się, jakby jeszcze wczoraj dołączył do zespołu Johna. Ta lipcowa sobota w Woolton... Wtedy się poznali. Pamiętał ciężką drogę do sławy, całonocne występy w Hamburgu i w końcu radość z osiągniętego celu. Wybuch beatlemani miał być dla całej czwórki spełnieniem marzeń, szybko okazało się jednak, że nie jest tak kolorowo, jakby się mogło wydawać. Wiadomo, bycie popularnym miało wiele zalet, ale szybko stało się to męczące. Mimo wszystko Paul kochał to, co robił i doskonale się w tym odnajdował. To właściwie pozostało mu już do dziś. Gdyby mógł cofnąć czas i zrezygnować z członkostwa w The Beatles, z pewnością by tego nie zrobił, wiązało się z tym wiele cennych wspomnień.

Wiedział, że nigdy nie straci uczucia dla ludzi i rzeczy, które już minęły. Wiedział też, że często będzie się zatrzymywał, aby o nich pomyśleć. Całe jego życie było niczym beczka, która po pewnym czasie wypełnia się deszczówką - całkowicie wypełnione wspomnieniami. Czuł się spełniony, tylko że jednocześnie czegoś mu brakowało.

Paul wszedł na niewielkie, drewniane molo. Drewno pod jego stopami delikatnie skrzypiało. Fale przypływające na brzeg, z pluskiem rozbijały się o bale, rozchodząc się na boki, lecz ta nieduża budowla ciągle stała, i mimo niesprzyjających warunków pogodowych, nie rozpadała się. Jak wiele fal musiało pokonać to molo? Mężczyzna pamiętał, że stało tu jeszcze, gdy tutaj mieszkał. Przez ile fal on sam będzie musiał się jeszcze przebić? Tego nie wiedział. Wiedział tylko, że nie może się rozpaść. Pozostawało mu jedynie żyć dalej.

✿✿✿✿✿✿

IN MY LIFE [ONE-SHOT]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz