One

30 2 10
                                    

To Harry jest tym, który zawsze budzi się pierwszy.

Nawet jeśli Louis ma wstać rano do pracy, to i tak budzik działa tylko na Harry'ego. Co prawda, potem musi go szturchać i czasem nawet krzyczeć, żeby chociażby "wyłączył ten wrzeszczący, pierdolony budzik", jak ma w zwyczaju go nazywać. Ale tak, Louis zdecydowanie nie jest rannym ptaszkiem.

I tym razem, również jest tak samo.

Od dobrych pięciu minut, Harry wpatruje się w śpiącego chłopaka obok niego, jakby był najcenniejszym skarbem w galaktyce. Może i tak było, może Harry starał się go chronić za wszelką cenę, dlatego tym razem postanowił go nie budzić. Mieli ciężką noc. No dobra, może nie w takim sensie ciężką, ale trzeba przyznać, że upojną. No ale co miał zrobić biedny Louis, kiedy zmęczony po pracy przyszedł w piątkowy wieczór do domu, a tam czekała na niego kolacja z waniliowymi świecami i dobrym, słodkim winem? Jakoś trzeba było się odwdzięczyć, szczególnie że nie pojawiła się żadna okazja ani powód do takiej uczty. A Louis jak to Louis, wiedział jak ma się odwdzięczyć. Widocznie o to Harry'emu chodziło od początku, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.

Szczerzy się teraz jak głupi, przywracając wszystkie najlepsze chwile z wczorajszego wieczoru, nadal nie mogąc uwierzyć, że to wszystko było prawdą, a nie zmyśloną fikcją czy jego bujną wyobraźnią. Nie mogło być nieprawdą. Leżał na tym samym łóżku co on, obejmował go ramieniem, czując na sobie jego dotyk, słyszał jak spokojnie oddychał i wraz z jego klatką piersiową, jego głowa unosiła się po czym powoli upadała. Kochał to uczucie. Uczucie niewiarygodnej bliskości, tego realizmu, który na pewno nie był snem. Bardziej prawdziwie być nie mogło. Nie dało się leżeć bliżej niego, nie dało się mocniej go czuć, bo całe jego ciało obejmowało Louisa jak tylko mogło. Nawet nogi mieli splecione w dość niecodzienny sposób.

Harry przyglądał się pięknym rzęsom swojego mężczyzny, które dawały cień na zaróżowione policzki. Głowa Louisa zwrócona była w stronę Harry'ego tak, że gdyby teraz się obudził, spotkałby zieleń stęsknionych źrenic i promienisty uśmiech.

No tak, Harry na pewno nie należał do osób cierpliwych. Chętnie by go obudził, żeby usłyszeć poranne powitanie, ale z drugiej strony nie chciał psuć tej spokojnej, idealnej okazji, dlatego po prostu się na niego patrzył.

Jednak nie musiał długo czekać, bo już po chwili Louis zaczął się wiercić. Po jednym, długim wdechu, jego oczy się otworzyły, i tak jak przypuszczał Harry, od razu na niego spojrzał. Może nie był do końca tego świadomy, ale liczyło się to, że go zauważył. Na ich twarze niemalże w tym samym czasie, zawędrowały ogromne uśmiechy, których tak bardzo wymagała obecna, sielankowa chwila.

- Dzień dobry, słońce - było pierwszym co wydostało się z ust Louisa. W tamtym momencie, Harry był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i nikt ani nic nie mogło by tego zmienić. Nawet jeśli ktoś w tej chwili wygrałby na loterii, to i tak brunet znalazłby więcej argumentów odnoszących się do jego szczęścia niż ktokolwiek inny w całym wszechświecie.

- Dzień dobry, promyczku - dostał w podpowiedzi. Harry się nachylił i złożył mu krótkiego buziaka na ustach. To był jeden z tych słodkich pocałunków, które oboje kochali.

Louis wymamrotał coś bliżej niezrozumiałego, co od razu zostało przerwane przewlekłym ziewem. Harry mimowolnie się uśmiechnął.

- Nic nie zrozumiałem - oznajmił, opierając się na ręce by moc zrównać się z twarzą swojego ukochanego. Wielbił ten poranny, weekendowy widok, na który nie mógł pozwolić sobie w ciągu tygodnia.

- Spytałem się, która jest godzina - powtórzył, prostując ręce by je rozciągnąć. Nie można było nie przyznać, że taki poranny widok rozczulał Harry'ego.

Du har nått slutet av publicerade delar.

⏰ Senast uppdaterad: Mar 20, 2020 ⏰

Lägg till den här berättelsen i ditt bibliotek för att få aviseringar om nya delar!

charme de la vie ▪️ larry stylinsonDär berättelser lever. Upptäck nu