Leo

787 50 6
                                    

Już całe 24 godziny siedzę w tym szkoło - zamku. Dostałem pokój razem z Percym i jakimiś rudzielcami, których jeszcze nie poznałem, bo cały czas siedzą na korytarzu i z testują jakieś słodycze. Ogólnie, bardzo tu ciekawie, ale magia nie jest jak mechanizm, więc trochę trudno mi to zrozumieć. Poznałem parę osób, ale trzymam się raczej z Wodorostem. Aktualnie siedzę w dormitorium i konstruuję robota który ma tańczyć. Percy chyba zasnął, leży nieruchomo na łóżku. Za chwilę mamy zajęcia z eliksirów. Ktoś mi powiedział, że to najgorsze z zajęć, ze względu na nauczyciela. W związku z tym przygotowałem coś specjalnego. Przerobiłem mój kociołek tak, że ten, gdy poczuje oddech, wybuchnie. Powstała para będzie pachnieć zgniłą kiełbasą (w sumie to nie wiem jak ona pachnie). Zabrałem więc kociołek do torby. Zajęcia mamy ze Ślizgonami, co oznacza godzinę z Travisem i Connorem. W sumie to fajnie,są naprawdę spoko i do tego mają poczucie humoru. Podszedłem do drzwi, ale przed wyjściem krzyknąłem
- Ty, Wodorost, wstawaj! - po czym wyszedłem. Zeszłem po kilku schodach i znalazłem się w lochach. Podobno to tutaj jest sala do eliksirów. Po chwili marszu, ujrzałem drzwi z napisem Eliksiry. Pod nimi jeszcze nikt nie stał, więc usiadłem obok nich i przeszukałem kieszenie. Znalazłem tam gumkę recepturkę, taśmę klejącą, parę spinaczy, drewienko, nożyk i szpilkę. Zacząłem coś z tego robić. Po kilku minutach trzymałem w ręku pistolet strzelający spinaczami. Strzeliłem nim w głąb korytarza, a po chwili usłyszałem cichy krzyk. Domyśliłem się, że w kogoś trafiłem. Szybko podniosłem się z ziemi i pobiegłem w tym kierunku. Dobiegłem do owych rudzielców z którymi dzielę pokój. Jeden z nich leżał na ziemi, a drugi krzyczał:
- Fred, żyjesz?!
- Trafiłem go? - zapytałem. Rudzielec popatrzył się na mnie, jak na kretyna.
- Tak!
- Wow, ale mam cela! - wykrzyknąłem zadowolony. W tej chwili ten, który leżał na ziemi podniósł się z niej i roześmiał.
- Jesteś całkiem dobry w te klocki. Jestem Fred, a to jest George. Jak już się pewnie domyśliłeś, nic mi się nie stało. Chcieliśmy zrobić ci kawał. Jak się nazywasz? - zapytał. Uśmiechnąłem się znacząco i odpowiedziałem:
- Leo Valdez, najzabawniejszy i najprzystojniejszy chłopak w tym, SWMWO czy jak mu tam...
- Super i najmądrzejszy, bo nie pamięta nazwy swojej szkoły...
- Ej, nie moja wina...
- Dobra nieważne. Za chwilę mamy zajęcia. Chodźcie - i poszliśmy. Usiadłem obok Percy'ego, lecz szybko się to zmieniło. Bowiem nasz ulubiony nauczyciel postanowił nas rozdzielić w pary.
- Percy Jackson - tu popatrzył się głupkowato na Glonomóżdżka - i Connor Hood. Siadacie tam - wskazał na ostatnią ławkę. - Leo Valdez i Draco Malfoy (Dwa najpiękniejsze nazwiska~ dop. autorki), pierwsza ławka. - jakiś blondas wyszedł przed ławkę i popatrzył się na mnie. Wstałem i popatrzyłem się na Percy'ego. Moje spojrzenie mówiło Ratunku! Podeszłem do pierwszej ławki i usiadłem. Wyciągnąłem z torby mój kociołek i składniki do mikstur. Obok mnie usiadł Dracula, czy jak mu tam, i uśmiechnął się głupio. Gdy Snape objaśnił co musimy  zrobić (nie będę udawał że go słuchałem) zająłem się cięciem sam nie wiem czego. Siedzący obok mnie Dirac (cały czas nie mogę zapamiętać jego imienia) patrzył się na mnie jak na kretyna.
- Co? - zapytałem go.
- A, nic. Zastanawiałem się czy ty... Wy, na pewno jesteście normalnymi czarodziejami. Travis i Connor są spoko, ale zachowują się na prawdę dziwnie. I jeszcze te wasze miecze, noże i dziwne wyrazy twarzy...
- Radzę ci nie kończyć tego zdania, jeśli nie chcesz przekonać się jak to jest mieć płonący tyłek.
- Grozisz mi?! Tak jak ta twoja koleżaneczka co wyzwała mnie na pojedynek? Swoją drogą, ona nie ma ze mną szans.
- Żebyś wiedział - rzuciłem po czym wrzuciłem pokrojone cosie do kociołka. Następnie dodałem jakiejś zielonej mazi po czym podniosłem rękę.
- Panie profesorze, mój eliksir pachnie tak jak nie powinien - Snape podszedł do mojego kociołka i powąchał eliksir. Policzyłem do trzech, i tak jak myślałem po tym czasie kociołek wybuchł. Wywar rozlał się i teraz leżał na podłodze, a głowa profesora była cała zielona. Cała sala wybuchnęła śmiechem a Fred i George popatrzyli na mnie z podziwem. Gdy Snape wytarł twarz popatrzył na mnie groźnym wzrokiem i mruknął:
- Marsz do dyrektora - a ja z zadowoleniem zebrałem swoje rzeczy. Wychodząc spojrzałem na Draco (ej, pamiętam to imię!) a ten patrzył na mnie z otwartymi ustami. Pomachałem do niego z uśmiechem i zamknąłem za sobą drzwi. Poszłem korytarzem w kierunku schodów i wspiąłem się po nich. Nie miałem pojęcia gdzie znajduje się ten gabinet więc krążyłem po zamku. Gdy tak spacerowałem po pustych korytarzach ujrzałem blondynkę idącą w moim kierunku. Gdy mnie zauważyła zapytała mnie.
- Co tu robisz?
- Z tego co wiem, to chodzę.
- Ale dlaczego?
- Snape wysłał mnie do dyra - odpowiedziałem.
- Co zrobiłeś? - ponownie zapytała.
- Zawsze zadajesz tyle pytań? Przerobiłem kociołek, i gdy Snape powąchał jego zawartość, ten wybuchnął mu w twarz. A tak w ogóle jestem Leo Valdez.
- Rose Hamilton - przedstawiła się. - Czekaj, Leo Valdez, ten syn Hefajstosa?
- Z kąd ty to wiesz?! - spytałem z oburzeniem.
- O, Piper ci nie powiedziała? Okazało się, że jestem córką Afrodyty - powiedziała z powagą.
- Czekaj co?! - krzyknąłem z oburzeniem.
- Patrz. Moja mama, Afrodyta zakochała się w śmiertelniku, lecz nie miała zielonego pojęcia o tym, że to czarodziej. Potem jak się urodziłam, okazało się że mam moc, i mama ukryła mnie przed Zeusem. Potem dowiedział się o istnienie czarodziejów. Miałam sen, w którym kłócił się o mnie z moją mamą, groził jej moją śmiercią.
- Wow. Ja też nie miałem pojęcia o istnieniu tego... Wszystkiego - zaśmiałem się.- A zmieniając temat, gdzie jest gabinet dyra?
- Prosto i w lewo. Nie obawiaj się, jest miły, i pewnie machnie na to ręką.
- Okej, dzięki. Do zobaczenia Rose.
- Pa Valdez - powiedziała słodkim głosem. Poszłem we wskazanym kierunku i faktycznie doszłem do drzwi z napisem Dyrektor, Albus Persiwal Brian Wulfrick Dumbledore. Zapukałem do drzwi ale usłyszałem tylko zimny głos.
- Podaj hasło. - oczywiście nie znałem hasła więc stwierdziłem że mogę się tym pobawić.
- Czekolada. - ku mojemu zdziwieniu dostałem się do środka. "Fajne hasło" - pomyślałem. Odsłnionymi schodami dotarłem do drzwi w które zapukałem. Po chwili usłyszałem odpowiedź.
- Proszę. - wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem klamkę. Znalazłem się w wielkim okrągłym gabinecie. Na stolikach stały dziwne jakby instrumenty, a przy biurku które stało naprzeciwko mnie siedział wysoki starzec z długą brodą. Siwe włosy zakrywały mu część twarzy a jego oczy były niebieskie jak u Percy'ego.
- Co cię tu sprowadza? Nazywam się Albus Dumbledore i jestem tu dyrektorem.- zapytał spokojnym głosem.
- Profesor Snap wysłał mnie tutaj. A ja nazywam się Leo Valdez.
- Po pierwsze: nie Snap tylko Snape, a po drugie. Dlaczego kazał ci tu przyjść?
- Nie wiem. Mój eliksir pachniał dziwnie, więc poprosiłem profesora żeby go powąchał. Gdy to zrobił mój kociołek wybuchnął. Burknął, że mam iść do dyrektora więc tu jestem.
- Dobrze, uznamy to za przypadek. Możesz pójść do swojego dormitorium. - odpowiedział Dumbledore. Uśmiechnąłem się i odwróciłem się tyłem do dyrektora. Wyszedłem z jego gabinetu i poszłem w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru.
******************
Hejka💖
Dawno mnie tu nie było, a to dlatego, że podczas ferii zimowych byłam w górach. Ten rozdział jest całkiem długi jak na mnie, bo ma ok. 1200 słów. BRAWO JA.
Do zobaczenia 🐷

Magic Camp Half-Blood (Bardzo Wolno Pisane)Where stories live. Discover now