~lustro~

205 11 4
                                    

Nie przyszedł.

Cholerny kutas ani razu nie przyszedł.
Ani razu nie pofatygował się do szpitala, żeby zobaczyć co ze mną.
Raz zadzwonił.
Raz.
Zresztą i tak nie odebrałam.

Wróciłam do mieszkania sama. Taksówką. Drzwi wejściowe nie są nawet zamknięte na klucz. Wchodzę. Nie ma go, pusto, ciemno.

Zgarniam po drodze z kuchni ledwo napoczetą butelkę wódki i biorę parę potężnych łyków. Drzwi od łazienki stoją otwarte na oścież. Na kafelkach widnieje wielka kałuża suchej krwi, otoczona wianuszkiem zwierciadlanego szkła. Śmierdzi gorzej jak w oborze. Ja pierdolę.

Szufelką i zmiotką zamiatam większość odłamków lustra, a mokrą szmatą pozbywam się krwi. Oczywiście niedokładnie, na tyle, na ile pozwalają mi drżące dłonie i spazmy płaczu. Przynoszę sobie butelczynę do łazienki i kładę na półce koło testu, popiwszy z niej pierwej.

Napuszczam wody do wanny. Sprawdzam temperaturę.
Cieplej.
Cieplej!
Gorąca.
Parzy. Wystarczy.

Zamykam drzwi od łazienki i rozbieram się. Ostrożnie wchodzę do wanny, po czym rozpuszczam się w gorącej wodzie. Skóra mnie delikatnie piecze. Kafelki na ścianach parują jak szalone. Popijam. Przypatruję się testowi na półce.

Raptem wydaje mi się, że przez szum wody słyszę skrzypnięcie drzwi wejściowych.
Ktoś słabo puka do łazienki. Nie reaguję. Wszakże nie spodziewam się nikogo.

— Aniu?... – jęczy cicho. Nie ruszam się i gapię głucho w ścianę przede mną. – Anulka, mogę...

— Jeżeli wejdziesz, zabiję cię. – mówię drżącym głosem, ściskając w dłoni pod wodą wcześniej zgarnięty kawał lustra. Słyszę syk wciąganego powietrza. Odczekuje moment.

— Posłuchaj, ja naprawdę nie wiem...

— Wynoś się. – ostrzegam ponownie.

— Anulka, przepraszam cię najmocniej,
kurewsko żałuję... – głos mu się łamie inaczej niż zwykle. – Naprawdę, kocham cię, Anka, chciałbym wejść, porozmawiać na spokojnie...

Waham się. Ale tylko przez chwilę.

— Jak tylko przekroczysz próg, nie wyjdziesz stąd żywy. Masz ostatnią szansę. Wypierdalaj.

Czuję, że on też się waha. Serce wali mi jak młotem. Po chwili kątem oka widzę, jak drzwi się uchylają. Wchodzi przez nie Adam ubrany w swój ciemny płaszcz. Staje przodem w moim kierunku. Milczy chwilę.

— Zapisałem się na odwyk, wiesz? – informuje mnie szeptem. Ledwo rozróżniam słowa przez szum wody. – Teraz... Teraz naprawdę wszystko będzie inaczej.

Odwracam w jego stronę głowę. Wygląda jak cień samego siebie. Marszczę brwi.

— Adam... – zaczynam cicho, a on pomału klęka przy wannie. Patrzy na mnie maślanym wzrokiem, pełnym nadziei, łez, a gdybym go nie znała powiedziałabym nawet, że pełnym miłości.

— Anulka...

Patrzę mu w oczy. Zawsze były piękne, mimo gówna na jakie musiały w życiu patrzeć. Jedno błekitne, drugie piwne. Są duże, błyszczące. Cudowne. To w tych oczach się zakochałam. Zastanawia mnie, czy nasze dziecko miałoby podobne...

Po czym z impetem wbijam Adamowi odłamek lustra w szyję.

łazienkowe perypetieWhere stories live. Discover now