~umywalka~

251 9 1
                                    

— Miłości mego życia! – woła od progu.

Słyszę jak się zatacza i wpada na komodę, na pewno jest pod wpływem. Biorę głęboki wdech na uspokojenie. Nie pomaga.

Zerkam ostatni raz w lustro; umalowałam się jak umiałam najlepiej, żeby zrobić na nim dobre wrażenie. Odwracam się i uśmiecham najpiękniej, na ile pozwala mi strach.

— Adaś! – krzyczę, a ten chwiejnym krokiem niespodziewanie wpada do łazienki i na mnie.

— Przepraszam. – burczy mi do ucha. Cuchnie alkoholem, fajkami, ludzkimi wydzielinami i czymś jeszcze. – Przepraszam, przepraszam... – mamrota, panicznie obejmując mnie rękoma.

— Cicho. – szepczę i głaszczę go po plecach. Sadzam go delikatnie na wannie i klękam przy nim. – Kocham cię najmocniej na świecie, już, ciii...

— Miałem przestać... W-wiem, obiecałem, ale jestem taki słaby... – jęczy mi w objęciach, żeby po chwili zanieść się histerycznym szlochem. Wstrząsają nim spazmy płaczu.

Miałam zamiar mu powiedzieć. Ale przecież nie mogę, kiedy jest w takim stanie. Tulę go za to długo i mocno, chlipie mi w ramionach.
Zastanawiam się, czy to podobne uczucie trzymać tak dziecko. Uśmiecham się mimowolnie na tę myśl.

Adam podnosi zaczerwienione oczy i patrzy na mnie, szuka czegoś na mojej twarzy, po czym marszczy brwi.

— A z jakiej okazji się tak wymalowałaś? – pyta słabo. Głaszczę go po policzku pokrytym twardym zarostem.

— Dla ciebie. Mam pewną... Niespodziankę. Ale teraz myślę, że powinieneś się położyć.

— N...nie. – prostuje się i przygląda mi badawczo. – Co to za niespodzianka?

Wzdycham zrezygnowana. Wstaję, sięgam z szafki test, po czym drżącą ręką podaję mu go i przyglądam się reakcji. Jestem pewna, że zmięknie mu serce.
No dobra, mam tylko taką nadzieję.

Mija chwila, a on gapi się na test głupio.

— Masz... Gorączkę?

Chichoczę. Odrobinę nerwowo.

— Nie, głuptasie, jestem w ciąży!

Podnosi na mnie gwałtownie wzrok. Potem spogląda znowu na test. I na mnie. I na test. Znowu na mnie. Jego wyraz twarzy tężeje. Niedobrze.

— ...Że co?

— No... Tak!... Co, nie cieszysz się? – pytam nerwowo, a on wstaje powoli z wanny.

— To przecież niemożliwe. – burczy, a ja cofam się o krok.– Zabezpieczamy się, dobrze o tym wiesz. – brzmi, jakby narastała w nim złość. Denerwuję się.

— No tak, ale...

— Jakie ale? Jak mi to wytłumaczysz?

Śmieję się histerycznie.

— Przecież używamy tylko prezerwatyw, one nie zabezpieczają w stu procentach.– bronię się cicho. – To dla mnie też niespodzianka, ale...

— Taak? A dla kogo się tak wystroiłaś, co? Bo chyba nie dla mnie, mogło mnie nie być całą noc, pewnie i dłużej!

— Zamierzałam czekać na ciebie jak zawsze, a teraz naprawdę proszę, powinieneś się...

— Mam się kłaść z myślą, że chcesz mi wcisnąć cudzego bachora?! – popycha mnie, ledwo łapię się umywalki.

— Przecież ja cię nie...

— Mogłabyś się chociaż suko przyznać, mamy tu dowód!

Wtem uderza mnie mocno w twarz. Tłuczę tyłem głowy lustro z taką siłą, że dzwoni mi w zębach. Chwieję się, ale nie upadam. Mam ciemno przez oczami, nie wiem, co boli mnie mocniej: policzek, czy tył głowy. Kurczowo trzymam się umywalki. Próbuję się bronić, kiedy Adam szarpie mnie za ramiona i wyzywa. Nie zwracam już uwagi na słowa. Chronię dziecko. Muszę je ochronić. Adam coś krzyczy. Coś o bachorze. Chce mu zrobić krzywdę?!

Nie wytrzymuję i odpycham Adama mocno. Naprawdę.
Po raz pierwszy w życiu nie daję traktować się jak popychadło.
Chcę walczyć. Będę dzielna, odważna! Nie dam się tak łatwo! Będę...

Nagle dostaję kolanem silnie w brzuch tak, że zgina mnie w pół.
I jeszcze raz.
Nie mam się jak bronić.
I jeszcze.
Upadam bezwładnie i dalej mnie kopie, kopie, jak dres pedała. Piszczę, chlipię, błagam, lecz to wszytko na nic.

Przestaje gdy myśli, że straciłam przytomność. Odchodząc coś jeszcze bredzi, ale jego słowa nie mają już znaczenia, łączą się w jeden wielki bełkot, a następnie przechodzą w szum. Wychodzi z mieszkania, a ja czuję rozlewającą się niemrawo po kafelkach krew. Macam ją po omacku dłońmi, babram się w niej, trzęsąc się spazmatycznie.

Czuję skurcze, ja pierdolę, macica mi się zaciska w jebany węzeł.
Mocniej.
Po chwili odpuszcza, by zacisnąć się ze spotęgowaną siłą. I tak kilkakrotnie. Modlę się, kurwa, proszę, błagam, żeby nie stracić dziecka ale i tak czuję, że już za późno.

Nie mam siły doczołgać się do telefonu w kuchni, mimo to próbuję.
Daremnie.

Słabnę. Fizycznie i psychicznie. Mam ochotę zdechnąć.
Pochlipuję.
Boli.

Czuję, że to koniec. Jestem bezradna. Obdarta z duszy. Obdarta z godności. Miłości i dobroci. Zostały tylko krew i łzy.

łazienkowe perypetieTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang