A.Wellinger/M.Schmitt

111 14 2
                                    

Andreas poruszył się niespokojnie, gdy ogień strzelił w kominku.

Polarowy koc zsunął się z jego pleców, nagich i ułożonych w stronę działania źródła ciepła.

Martin dolał sobie whisky i podciagnął na głowę okulary, przecierając twarz dłonią. Męczył się nad tym projektem już piątą godzinę, a i tak ledwo co opuścił punkt wyjścia.

Był zły i sfrustrowany, to miał być miły weekend w Willingen, gdzie spędzi czas w ciszy i spokoju, sam, mogąc się skupić i przygotować na powrót do pracy. A tymczasem co? Klapa, kolejna klapa, która dołącza do oficjalnego stowarzyszenia klap w marnym życiu Martina Schmitta.

W zeszłym tygodniu zepsuło mu się auto, przed wyjazdem zalał laptopa, spalił swoją ulubioną koszulę i jeszcze jego siostra wylądowała z zapaleniem migdałków w szpitalu, prosząc go, by zajął się jej synem podczas jej nieobecności.

I nie, to nie tak że miał inne plany.
To nie tak, że ten małolat miał już prawie siedemnaście lat i mógł sam doskonale poradzić sobie przez kilka dni pobytu mamy na oddziale.
To nie tak, że Martin w jego wieku miał już swoją pierwszą pracę, nie.

To wcale nie było tak, skąd.

No ale co miał zrobić, odmówić? Liczył, że za ten dobry uczynek karma w końcu się odwróci i znów zawita u niego dobra passa, tymczasem jak źle było, tak nic nie zapowiadało na to, aby ówczesny stan się polepszył.

Martin zdjął przez głowę sweter i poprawił podkoszulek. Zamknął butelkę z whisky i odstawił ją na bok, ta już wykonała swoją robotę.

Odłożył okulary i zgasił lampkę, zostawiając projekty rozłożone tak, aby na wypadek gdyby w nocy nie umiał spać lub nad ranem obudziły go skurcze, po których już nie zmrużyłby oka, mógł wrócić i pomyśleć co zrobić z nimi dalej.

Podtrzymując się poręczy, zszedł na dół. Alkohol ogrzewał go od środka, roztaczając się kulistymi ruchami po jego organiźmie. Czuł się przyjemnie, ale wiedział, że musi zejść po butelkę wody i zabrać ją ze sobą do sypialni, bo o poranku może mieć zaschnięte gardło.

Gdy przechodził przez niewielki salon, zastała go cisza, przerywana jedynie ogniem tańczącym w kominku.

Uznał, że pewnie później już niezbyt będzie mu się chciało dokładać opału, to też starając się iść na palcach, podszedł do kominka.

Obejrzał się przez ramię, gdy drzwiczki skrzypnęły. Tak jak myślał, Andreas spał w najlepsze, okryty jedynie grubym kocem. Chrapał cicho przez lekko rozchylone usta, a włosy opadały mu na przymknięte powieki. W słabym świetle ognia zdawał się być na prawdę ładnym młodzieńcem, lecz pewnie gdyby nie pomoc procentów i chwilowego zamyślenia, Martin nigdy nie pomyślałby w ten sposób o swoim siostrzeńcu. Na szczęście ten po Karen miał jedynie kolor oczu i kształt nosa, to też nie czuł się jakoś szczególnie źle z powodu, że przez umysł przeleciała mu taka myśl.

Gdy skończył i zamknął drzwiczki z ponownym skrzypnięciem, wstał i obrócił się, żeby odejść. Wtem dostrzegł, jak para błękitnych oczu zerka na niego sennie.

- Już idę, nie przejmuj się i śpij dalej.

- Która godzina?

Martin westchnął. - Nie mam pojęcia, ale jest dość późno.

Andreas zwilżył usta i wyciągnął się na kanapie, przez co koc zsunął się z niego na ziemię. Martin przejechał wzrokiem od jego łopatek aż po tyłek wciśnięty w zbyt duże dżinsy. Przełknął ślinę. Najgorsze było to, że mimo upojenia nadal trzeźwo myślał, a w jego głowie były myśli na prawdę niestosowne. Jak mógł tak myśleć o swoim siostrzeńcu? Zignorował to jednak. Usiadł na ziemi i oparł głowę o kanapę.

Andres leniwie uniósł powiekę i obejrzał się przez ramię. Widząc jak ten usiadł nieopodal, przewrócił się na plecy i ziewnął.

- Nie umiesz spać? - przetarł powieki a jego pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie - Mama mówiła, że niezły z ciebie pracoholik.

Martin zerknął na niego pobłażliwie.

- Wykonuję po prostu swoje obowiązki. W pełni efektywnie.

- To pracoholizm. Inaczej spał byś teraz słodko, a nie pomagał sobie alkoholem.

- Proszę?

Andreas prychnął.

- Aż tutaj śmierdzi whisky.

Mężczyzna wyprostował się i wbił wzrok w ogień. Zrobiło mu się trochę głupio. Andreas usiadł jednak i uśmiechnął się lekko.

- Nie martw się, nic nie powiem mamie.

- Nawet jakbyś powiedział...

- To nie obeszło by cię to. Zależy ci na dobrej opinii w rodzinie. Twój wiek, brak żony i dzieci robią swoje, znasz dziadków... - Andreas wciął się i przewrócił oczami - Nawet jak te plotki to prawda i jesteś gejem, to co z tego.

- Plotki? - Martin zerknął na niego zdziwiony - Jakieś przypuszczenia, że jestem gejem?

Nastolatek zacisnął usta i podrapał się po karku. Chyba nie powinien tego mówić.

- No, śmiało - Schmitt ponaglił go - Chętnie posłucham.

Martin miał trzydzieści cztery lata, mieszkał sam, sporo pracował, kilka razy w miesiącu widywał się z przyjaciółmi i z całego serca nienawidził, kiedy ktokolwiek z jego rodziny, mówił mu, jak ma żyć. Mężczyzna nie miał czasu na rzeczy przyziemne, rozwijał się zawodowo, skupiał się na sobie i sam, co często przyznawał, cenił wygodę. A taką wygodę zapewniała mu samotność. Cały czas wychodził z założenia, że przecież ma czas, że małżeństwo nie zając a na randki się jeszcze nachodzi. Inną sprawą było natomiast, że kiedy jakaś Lisa z księgowości czy Laura z piekarni obok proponowały spotkanie (co oczywiście śmierdziało randką) Martin grzecznie odmawiał, mówiąc że ma w pracy urwanie głowy. Czy kiedyś sam przed sobą przyznał, że woli mężczyzn? Czy Martin Schmitt i jego alter ego odbyli poważną rozmowę przed lustrem w łazience o czwartej nad ranem i doszli do wniosku "cholera, ten nowy listonosz jest na prawdę gorący"? Otóż nie. Nie. Nie.
Myślenie o swojej orientacji i sercowych rozterkach było ostatnim, o czym Martin myślał.

- Szczerze mnie to nie obchodzi - Andreas wzruszył ramionami, czym wyrwał mężczyznę z rozmyślań - Zawsze jak zaczyna się ta idiotyczna gadka, po prostu się śmieję pod nosem. Nawet jak serio wolałbyś mężczyzn, to co z tego? Świat się nagle zacznie kręcić w drugą stronę? Wątpię.

Martin lekko uśmiechnął się pod nosem na słowa chłopaka. Poczuł, że ma wsparcie.

- Dzięki, Andreas.

- Nie ma sprawy - podniósł z ziemi koc i okrył się nim, kładąc się na kanapie - Jakbyś jednak stwierdził, że wolisz facetów, to tu poleżę.

Martin zaśmiał się pod nosem i poczochrał chłopaka po głowie, pod wpływem procentów wstając z lekkim trudem i wracając do siebie. Dopiero kiedy położył się do łóżka i zamknął oczy, tak szybko jak to zrobił tak prędko je otworzył.

"Czy ten dzieciak właśnie-"

_______________

Ale mi brakuje pisania, o matko. Jak tak przeglądam publikacje to one mają już po trzy, cztery lata. Dalej piszę ale wszystko to siedzi w szafie i albo jest nie dokończone albo jest tak pokręcone że aż wstyd dodawać. To było w roboczych chyba dwa lata i dopiero skończyłam, także tego, w zamyśle miało pewnie być inne, ale skończyło się tak. Enjoy, jeżeli ktokolwiek tu zagląda!

hymn for the winterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz