Proch

782 93 8
                                    

Obudziło mnie ciche kasłanie w poduszkę.
Przetarłem powieki i usiadłem, obejmując Kamila, który skulony przyciskał jaśka do twarzy.

- Spokojnie, możesz przecież kaszleć normalnie, to nic takiego.

- Ale budzę cię tym, nie możesz spać.

Chłopak, mimo mroku, spojrzał na mnie skruszony.

- Przepraszam, nie chciałem i tym razem...

Nie dokończył, bo przytuliłem go i ucałowałem w czoło.

- Zrobisz inhalację a ja za ten czas zaparzę herbaty, dobrze?

Kamil lekko pokiwał głową.

Uśmiechnąłem się do niego ciepło, opuszczając łóżko, by po chwili wrócić do sypialni z parującym kubkiem.

Chłopak siedział zgarbiony w kącie pokoju, gdzie ciszę przerywał pracujący inhalator.

Za każdym razem, co noc, mimo senności siedziałem przy nim tak długo, dopóki ten nie zasnął.

Oboje ciężko sypialiśmy.

On przez dającą się we znaki chorobę, ja przez stres i zamartwianie się o niego.

Lecz mimo to, trwałem przy nim, okazywałem mu pomoc i wsparcie, chciałem żeby czuł się bezpieczny, by mógł być pewien, że ma w kimś oparcie, że ma kogoś, na kogo zawsze może liczyć.

Uśmiechnąłem się do niego, gdy ten odłożył maskę i spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem swoich niebieskich oczu - Już lepiej?

Lekko pokiwał głową. Gdy wrócił do łóżka, okryłem go kołdrą, utuliłem, podałem leki i herbatę.

- Tak wiele dla mnie robisz, Peter.

Pocałowałem go w głowę i oparłem o nią policzek - Wiesz, nigdy nie sądziłem, że będąc zakochanym, można być gotowym na tyle poświęceń. Że można oddać drugiej osobie tyle, że można dać samego siebie, nie oczekując nic w zamian.

Spojrzał na mnie z dołu, lecz chwilę później znów zaniósł się kaszlem. Jego plecy napinały się i rozluźniały, unosząc się i opadając, gdy skulony starał się uspokoić napad. Zmartwiony gładziłem go po nich, czując się okropnie z tym, że nie jestem w stanie ulżyć mu w uprzykrzającej życie zmorze.

Chłopak po kilkunastu minutach zmęczony opadł na poduszki. Jego zarumieniona wysiłkiem twarz usłana była kroplami potu, zmęczone, pełne łez oczy wbite były w sufit a z nosa ciekła ciemna, gęsta krew. Prędko otarłem jego twarz, a gdy ten bezradnie się rozpłakał, zająłem obok niego miejsce i wtuliłem go w siebie.

- Tak bardzo boli mnie brzuch.

- Zaraz przestanie, zaraz będzie lepiej. Poczekaj chwilę, to minie.

- To nie minie, Peter. Dobrze o tym wiesz.

I zaszlochał głośniej, przez co kaszel znów go dopadł.

Wsunąłem dłoń pod jego koszulkę i zacząłem lekko masować spięty, obolały brzuch.

- Nie płacz, wiesz, że po płaczu jest tylko gorzej. Hej, spójrz na mnie, Kamil - ten jedynie pokręcił głową i usiadł, przyciskając do siebie poduszkę. Zająłem obok niego miejsce i bez słowa go przytuliłem, w duchu modląc się, by ten koszmar w końcu się skończył.

I trwaliśmy tak co noc, od nieprzerwanie czterech lat.

Za dnia, gdy Kamil już tak często nie dusił się z powodu choroby, ja zajmowałem jego miejsce, dławiąc się łzami bezsilności i żalu z powodu, że nie mogę pomóc ukochanemu tak bardzo, jak bym tego chciał.

Lecz zły sen trwał nadal, co dzień rozpoczynając się od nowa.

hymn for the winterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz