Uśmiechał się, gdy wracał do domu późną nocą.
Uśmiechał się, gdy siadł przy strumyku i zanurzył w nim stępiony topór, dziecięcymi dłońmi zmywając z niego krew.
Uśmiechał się, gdy zamknął drzwi, wziął prysznic i zaległ w łóżku.
Wtedy też się uśmiechał, będąc dumnym z tego, czego dokonał.
Oni nie byli uśmiechnięci.
Oni zalegali pod stertą liści, z głowami oddzielonymi od pokiereszowanych ciał.
Oni się nie uśmiechali.
Oni byli martwi.
Został tylko on.
Nareszcie przestanie być środkowym bratem, nareszcie przestanie być pomijany.
W końcu będzie brany pod uwagę, w końcu zacznie się liczyć.
Jak dobrze będzie wyjść z cienia, jak dobrze będzie móc żyć w blasku nie zastawianym przez braci.
Och Cene, trupy przecież nie rzucają cienia.
Trupy gniją, rozkładając się na czynniki pierwsze.
I co najważniejsze, trupy się nie uśmiechają.
Nie uśmiechają się tak, jak ty to robisz.
CZYTASZ
hymn for the winter
Random"...a mroźny wiatr przygrywał zimie hymn na ośnieżonych świerkach, i tak jej zawiewał, gwizdał, grał..." © ambrozedd 2017 cover by @ariellyons