[01] Chapter First: "Homecoming"

1.8K 106 4
                                    

            Poczekała chwilę, aż szofer otworzy drzwi po jej stronie, po czym natychmiast wyszła z pojazdu, udając się w kierunku wejścia do domu. Rozejrzała się uważnie dookoła. Rodzice nic nie zmienili w wyglądzie ogrodu. Dookoła posesji rósł żywo - zielony żywopłot, który aktualnie był przycinany przez ich ogrodnika. Do garażu oraz drzwi wejściowych prowadziły dróżki wyłożone żwirem, a ich krańce zostały oznaczone ozdobnymi kamieniami w różnych, aczkolwiek idealnie pasujących do siebie, kolorach. Madeleine zdjęła ze stóp balerinki i zaczęła podążać na placach po soczysto - zielonej trawie za dom. Czuła, jak pojedyncze źdźbła delikatnie łaskoczą ją w skórę podeszw. Cień uśmiechu powrócił na jej zmęczoną twarz, kiedy zobaczyła ogromny basen, obłożony biało – kremowymi płytkami. Przechyliła głowę lekko w prawo, przyglądając się drewnianemu stołowi ogrodowemu z parasolem w kolorze płytek oraz krzesłom z tego samego materiału, na których znajdowały się miękkie poduszki. Szatynka doskonale pamięta niejeden rodzinny wieczór, spędzony przy muzyce, grillu oraz w rodzinnej atmosferze. Ożywiła się nieznacznie, przypominając sobie o jeszcze jednym, znaczącym dla niej bardzo wiele, elemencie ogródkowego wystroju.

            Natychmiast odwróciła spojrzenie swoich błękitnych oczu na lewo od basenu, który tak swoją drogą był napełniony wodą. Zaciągnęła się zapachem chloru, ruszając w kierunku drewnianej, dwuosobowej huśtawki. Przełożyła balerinę z lewej do prawej ręki i delikatnie, opuszkami palców, przejechała po jej nierównej teksturze, jakby bała się, że to wszystko za chwilę zniknie, a ona sama obudzi się w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Ku jej wielkiej uciesze nic takiego się nie stało. Uradowana ruszyła w kierunku dużego, balkonowego okna, aby w końcu znaleźć się wewnątrz domu. Po drodze wymachiwała rękami, jak mała dziewczynka, która posiadła swoją wymarzoną zabawkę, ale jej nie przeszkadzało to ani trochę. Przecież znów była u siebie.

            Kiedy po kilkunastu sekundach była już u celu, odrzuciła buty gdzieś na bok i położyła wolne, drżące dłonie na szybie, pozostawiając w tych miejscach mokre od potu plamy. Niepewnie, wkładając w tę czynność cała swoją siłę, pchnęła przed siebie szklany przedmiot. Madeleine natychmiast ukazało się przestrzenne pomieszczenie, którego ściany zostały pomalowane jasnożółtą farbą. Na prawo od wejścia wisiał telewizor plazmowy, a dookoła niego ustawione zostało kino domowe. Salon był bezpośrednio połączony z kuchnią w odcieniach brązu, a dwa pomieszczenia dzieliła jedynie niewielka ścianka działowa. Zaczęła przemieszczać się w kierunku holu, a towarzyszył jej cichy odgłos uderzania bosych stóp o drewniany parkiet. Z delikatnym uśmiechem, ozdabiającym usta szatynki, zaczęła wspinać się po schodach. Osiemnastolatka miała teraz tylko jeden cel – swój stary pokój. Szybkim krokiem podążyła w kierunku ostatnich na korytarzu drzwi. Przejechała długimi palcami po metalowej klamce, by po kilku sekundach zawahania nacisnąć ją i pchnąć do przodu drzwi, wykonane z ciemnego drewna, które ustąpiły bez najmniejszego problemu. To, co zobaczyła sprawiło, że oddech zastygł w jej piersi, a na zaróżowionych z podniecenia policzkach  pojawiły się słone łzy. Nie kontrolując swoich odruchów zakryła usta dłońmi, pozwalając spazmatycznemu szlochowi wstrząsnąć drobnym, wychudzonym ciałem. Wszystko, nawet posłanie czy ustawienie ramek ze zdjęciami było takie samo.

            Ściany pokrywała warstwa ciemnofioletowej farby. Na lewo od wejścia stało duże, dwuosobowe, okrągłe łóżko z pościelą w prawie takim samy kolorze. Podeszła do okna, aby otworzyć je górą i chwilę później położyła się na swoim ulubionym meblu w całym domu. Ułożyła ręce pod głową tak, żeby było jej jak najwygodniej. Zamknęła oczy, rozkoszując się ciepłym wiaterkiem, który owiewał cały pokój, na samym początku trzepocząc śnieżnobiałymi firankami. Jedno trzeba przyznać – w porównaniu do szpitala, to wszystkie pomieszczenia są jak sterylne. Nie trwała długo w pozycji leżącej, ponieważ naszła ją ochota, żeby zmyć z siebie pozostałości po ostatnich dwudziestu miesiącach męczarni. Podniosła się, podchodząc do innych drzwi, które były identyczne, jak poprzednie. Za nimi znajdowała się prywatna garderoba Madeleine. Skrzywiła się  nieznacznie, obserwując wszystkie ubrania znajdujące się w jej wnętrzu. Zmieniła się przez ostatnie miesiące i nie chciała ubierać na siebie dziewczęcych ciuchów, ponieważ to głównie one obwiniała o całe to zajście. Westchnęła ciężko, zaciskając dłonie w pięści. Musi przestać myśleć o tym zdarzeniu, bo znów wyląduje w psychiatryku z „Opętaną” i całą resztą ludzi, która w cale nie była taka zła. Leine jest pewna, że gdyby nie okoliczności, w jakich spotkała wcześniej wspomnianą dziewczynę, to mogłyby zostać dobrymi znajomymi, a może nawet przyjaciółkami. No, ale na razie pozostało jej ślepo wierzyć w to, że lekarzom w końcu uda się pomóc dziewczynie i faktycznie będą mogły jeszcze kiedykolwiek ze sobą porozmawiać. Potrząsnęła głową, wyrzucając z niej zbędne myśli. Chwyciła w dłonie koronkowy materiał, tworzący czarną sukienkę do pół uda z grubymi ramiączkami. Przyjrzała jej się dokładnie, po czym przerzuciła sobie przez ramię stwierdzając, że do chodzenia po domu może ją ubrać. Wyjęła jeszcze tylko z szuflady czystą, również czarną bieliznę, a w drugą dłoń chwyciła cieliste balerinki. Tak, kiedyś to były jej ulubione buty.

[THE END] The Princes and The CriminalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz