Przepraszam, jestem psycholką (4)

4.1K 245 113
                                    

Obudziłam się w moim nowym pokoju.

Jak się okazało dzieci Hermesa to bardzo mili ludzie. Przyjęli mnie z otwartymi rękoma. To miłe. Nigdy nie sądziłam, że na świecie są mili ludzie. Jak widać, myliłam się.

Szybko ubrałam się w czarne podkolanówki, dosyć krótką tunikę i zwykłe buty na platformie. Spojrzałam w lustro i uznałam, że nie muszę się malować.

Moja skóra była jak zwykle bardzo blada i matowa, a moje duże usta wyglądają na poparzone. Choć nie są. Zielone, wielkie oczy i długie, kręcone, blond włosy. Wzruszyłam ramionami i wyszłam z domku. Na razie jedynym plusem tego obozu jest cisza i spokój.

Od razu powędrowałam do jadalni. Weszłam tam i rozglądnęłam się.

Zauważyłam czarną czuprynę i niesamowicie bladą skórę. Od razu tam poszłam. Usiadłam naprzeciwko Nico i się uśmiechnęłam, co odwzajemnił niezauważalnie.

-Jak się spało? - zapytał i spojrzał mi głęboko z oczy.

-Tak jak zawsze. - poruszyłam ramionami i zaczęłam jeść płatki śniadaniowe.

-Wiesz... Chyba powinnaś usiąść z Apollątkami. - powiedział niepewnie.

O proszę.

Odwróciłam głowę w stronę dzieci Apolla i z powrotem spojrzałam na Nico.

-Nie... Tu mi jest dobrze. - jeszcze raz się do niego uśmiechnęłam.

Położyłam jedną dłoń na stole, a drugą wiosłowałam z miseczce.

Nagle poczułam, jak ktoś dotyka mojej dłoni. Skrępowałam się trochę, gdy okazał się tym kimś Nico. Odsunęłam dłoń, a on podrapał się po karku z zakłopotaniu. Uśmiechnęłam się blado.

Zawsze wszystko niszczę. Przyjaźnie, miłość i kontakt z innymi.

-Przepraszam. Po prostu nie jestem przyzwyczajona dotyku. -zmarszczyłam nos.

-Nic się nie stało. A właściwie to ja powinienem cię przeprosić. Na początku naszych relacji zachowywałem się jak gbur, a ty byłaś taka miła. Źle się zachowałem.

-Było minęło. Nie warto rozdrapywać starych ran. - machnęłam ręką.

-Dobrze. A teraz powiedz mi, o co chodzi z przepowiedniami. - mój uśmiech momentalnie zszedł z twarzy.

***

-Na gwizdek wszyscy strzelają do celów, któr... - Grover nie dokończył, ponieważ strzeliłam w cel.

Chodząc wokół każdego wypuszczałam strały w ich tarcze. Wszystkie wbiły się idealnie. Położyłam łuk na ziemi i rzekłam:

-Mogę iść już na szermierkę? - on jedynie zdziwiony pokiwał głową. Wzruszyłam ramionami i odeszłam. Nie lubię spędzać czasu z ludźmi.

-O! Valeria, cześć! - pomachał mi Percy. Odmachałam mu i szłam przed siebie. Dogonił mnie i już lazł obok mnie.

-Co tam? Jak ci się podoba w obozie pół-krwi?

-Na razie jest dobrze, ale nadal do mnie nie dociera, że jeden z bogów greckich jest moim ojcem... -westchnęłam, przecierając twarz.

Robiło się już powoli ciemno, a za mną jeszcze kilka zadań.

-Dokładnie to matką. Bogini musi cię uznać w zdobyciu sztandaru. Dzieci bogów przeciw dzieciom bogów. No wiesz... Wojna domów. Musisz wbiec w las i zdobyć sztandar, zanim zrobi to przeciwna drużyn, ale na drodze stoją ci wrogowie, którzy dzierżą mieczem, niczym nożem kuchennym. Jeden błąd i się zatniesz. Dlatego proszę cię, uważaj na siebie. Wiem, jaka jesteś delikatna. - poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.

-Postaram się nie zginąć. - zaśmiałam się, co odwzajemnił. -A teraz wybacz, ale idę na szermierkę.

-A tak się składa, że to ja ją prowadzę. - uśmiechnął się dumnie. Parsknęłam śmiechem.

-Ja też będę coś prowadziła? -zapytałam z nadzieją, biorąc miecz do szermierki. Oglądnęłam go dokładnie.

Lekki, rękojeść idealnie pasuje do mojej dłoni, jest jasny, więc musi być z prawdziwego żelaza, ostry. Idealny.

-Jeśli zasłużysz. A co byś chciała nauczać?

-Nie wiem... Może zapasów albo starożytnej greki? Lub tropienie i rzut oszczepem? - dawałam propozycje i syknęłam, gdy zacięłam się mieczem, kiedy sprawdzałam jego koniec.

Wrzasnęłam, gdy zobaczyłam czerń. Z mojego palca leci czarna krew.

-Co się stało? - morskooki podszedł do mnie i wziął moją dłoń.

Wytrzeszczył oczy, patrząc na krew, a potem na mnie.

-Czy ty kąpałaś się z tym jeziorze?! -krzyknął, nie puszczając mojej ręki.

-No tak... A co w tym złego? -zapytałam, patrząc na niego jak na wariata.

Ktoś tu lekkie kuku na muniu. I to niby ja jestem chora.

On przyłożył dwie dłonie do twarzy i po niej przejechał. Złożył ręce jak typowy psycholog i rzekł:

-Zrobiłaś bardzo. BARDZO duży błąd. W tym jeziorze drzemie klątwa. Kto do niego wejdzie, ten dostanie karę od bogów. Taka tam zemsta od Hery. Zaczyna się od czarnej krwi...a kończy na śmierci. - głośno przełknął ślinę.

Wybałuszyłam oczy, słysząc jego słowa.

-Nie ma jakiejś odtrutki? Ile będzie to trwało, zanim umrę? - zasypałam go pytaniami.

-Jest, ale za daleko stąd. Może minie... miesiąc... trzy... góra rok. -odpowiedział po zastanowieniu.

-Jakoś Nico nie przestrzegał mnie przed tym. A kąpałam się z nim. -wytarłam strużkę krwi, która zdążyła już narobić dużą kałużę na ziemi.

-Dzieci Hadesa są na to uodpornione. Nikt mu tego nie powiedział, bo sądziliśmy, że nie warto. Ale jak widać warto. Będziemy musieli użyczyć od Leo Kalipso. Wyruszymy w podróż na drugi koniec świata po kwiat Orchidei. To będzie odtrutka.

-Przecież Orchideę mam w swoim ogrodzie. Weźmiemy stamtąd i po sprawie.

-No wiesz... Nie do końca. Ta Orchidea to specjalny pryzmat leczniczy od Demeter. Wyruszymy za 2 tygodnie. Leo musi jeszcze naprawić Kalipso.

-No dobrze. I co dalej? Jak już zerwiemy ten kwiat?

-Annabeth zrobi z niego napar, który będziesz musiała wypić. A teraz masz dużo odpoczywać. To, że proces jest długi, to skutki ukazują się co 3-4 dni. Bądź gotowa. Zwalniam cię z wszystkich zajęć do końca tygodnia. - i tyle go widziałam.

Nadal do mnie nie dociera. Cała zamyślona wpadłam na kogoś.

-Oh, cześć Nico. - mruknęłam, gdy zobaczyłam czarnowłosego.

Chciałam odejść, ale zatrzymał mnie, łapiąc za ramię.

-Hej, co się dzieje? Rano byłaś weselsza. - stwierdził, widząc moją minę.

-Właśnie dowiedziałam się, że mogę umrzeć. I to przez walone morze. Po co mi to było? Dałam się skusić. -mówiłam jakby sama do siebie.

-Jak to możesz umrzeć? O co chodzi?

-W skrócie, to Hera rzuciła klątwę na jezioro, w którym się wykąpaliśmy. Ale ty jako dziecko Hadesa jesteś odporny na to. No i trzeba lecieć na koniec świata, by znaleźć Orchideę, która jest odtrutką. Jeśli jej nie wypiję do końca roku, to pożegnajcie Valerię, bo będzie wąchała kwiatki od spodu. - klasnęłam w dłonie. -U ciebie też dobrze? - uśmiechnęłam się sztucznie. Zatkało go i nie wiedział co powiedzieć. -Wiesz, najlepiej nic nie mów. Rozkoszujmy się ciszą, bo właśnie stąd idę. Pa! Pozdrów swoich krewnych, bo Valeria idzie umierać! - pomachałam mu tuż przed twarzą i odeszłam do domku.

Zapowiadadają się ciekawe miesiące.

Psycholka umiera.

~*~
Przepraszam, jeśli wam zanudziłam, ale tak jakoś miałam dzisiaj dziwne pomysły.
Rozdział niesprawdzony!
LittlePsychopath2104

Black Sea | Nico di Angelo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz