12. W starych koleinach

30 8 0
                                    

- Z całego świata otrzymujemy doniesienia na temat zniszczeń wywołanych wczorajszym zaciemnieniem– powiedziała telewizyjna spikerka. – W samej Wielkiej Brytanii, miasto Cardiff, będące stolicą Walii, ucierpiało poważnie wskutek uszkodzeń budynków i konstrukcji w okolicy zatoki...

- Halo, Jack, to ty? Czy to działa? Nie, nie widzę go; gdybym widziała, nie musiałabym pytać. Jack? Kapitanie Harkness, słyszy mnie pan?

Jack ruszył pospiesznie w stronę stacji roboczej, odpychając worki pełne śmieci, zagradzające mu drogę. Wystukał coś na klawiaturze.

- Pani Premier?

- Harriet, Jack, czy wszystko u was w porządku? Wciąż was nie widzę... Nie, nie widzę, Phillipie, nie ma obrazu, tylko głos... Przepraszam. Problemy ze sprzętem... Nic się wam nie stało? Oś ocalała? Słyszałam, że były poważne zniszczenia...

- Nic nam nie jest – odpowiedział Jack. Wzruszył ramionami. – Poza bałaganem.

- Jest ktoś ranny?

- Nic się nam nie stało, Harriet.

- Dzięki Bogu! Zamartwiałam się na śmierć. Wysiadły nam tu wszystkie komputery, nie wspominając już o telefonach. Koszmar. Przepraszam, nie mam za wiele czasu...

- Pytaj śmiało. – Uśmiechnął się Jack.

- Słucham?

- Chciałaś zapytać, czy maczaliśmy w tym palce – powiedział Jack. – Czy zaciemnienie nastąpiło z naszej winy.

- Hmm, cóż, tak – odkaszlnęła zażenowana. – Tak, skoro już musimy walić prosto z mostu. Czy to wasza wina?

- Nie.

Odetchnęła z wyraźną ulgą.

- Dobrze. Ale w takim razie, co to było? Mam tutaj ekspertów, którzy odchodzą od zmysłów próbując wyjaśnić to zjawisko, ale jak dotąd jedyne co zdołali wymyśleć to – wybaczcie mi mój język – kupa gówna.

- Nie wiemy wiele więcej ponad to, co jest oczywiste, Harriet. – Jack potarł ciemną smugę zarostu na policzku. – Ale... To może mieć coś wspólnego z Doktorem.

- Wiedziałam! – W okrzyku Harriet pojawiła się nutka gniewu. – Co on sobie myśli? Mogę z nim porozmawiać?

- Nie ma go tutaj.

- Och... No cóż, w takim razie, naprawdę muszę kończyć, Jack, ale będę chciała z nim porozmawiać, kiedy tylko wróci. – Powiedziała to w taki sposób, że Jack z trudem stłumił uśmiech. Zupełnie jakby Doktor zwykł wpadać z wizytą od czasu do czasu, jak najbliższy sąsiad. Jack pamiętał jak szukał Doktora przez całe stulecia. Niełatwo było go znaleźć, kiedy nie chciał być znaleziony.

- Tak, Pani Premier – odpowiedział mimo wszystko Harkness.

- Do zobaczenia, Jack. I, och, cieszę się, że nic się wam nie stało... Nie, Phillipie, widziałam tylko zakłócenia, może spróbujesz...

Połączenie zostało przerwane i Jack wyprostował się powoli, nadal z uśmiechem na ustach. Rozejrzał się po członkach swojego zespołu, obszarpanych i zmęczonych, próbujących przywrócić Oś do stanu używalności. Spojrzał na Wilfreda Motta, zaszokowanego i bladego, siedzącego obok Marthy na zakurzonej sofie i w skupieniu przysłuchującego się wiadomościom. A potem spojrzał w dół, na śmieci pod podeszwami własnych butów i westchnął, kiedy spostrzegł unikalną pozaziemską roślinę, leżącą tam, połamaną.

- Mocno oberwali w Londynie? – spytał Mickey, ocierając czoło z potu. Opierał się o miotłę.

Ianto, który oglądał wiadomości równocześnie uważnie sortując przemoknięte dokumenty, dał odpowiedź:

- Nie tak mocno jak w Cardiff. Mieli tylko parę pomniejszych wstrząsów; światła pogasły na jakieś pięć minut. Prawdę mówiąc, cały świat to poczuł. Cały świat doznał zaciemnienia. W Ameryce i w Australii to trwało tylko sekundę, jedno mgnienie.

- Ofiary śmiertelne? – warknął Jack. Jego uśmiech zupełnie zniknął z jego twarzy.

- Jak na razie nie ma żadnych rapotów – Ianto zmarszczył czoło. – Za to dużo pomniejszych obrażeń. A straty materialne ocenia się już na miliardy funtów.

Podkręcił głośność w telewizorze. Głos komentatorki dobiegał teraz spoza kadru, podczas gdy na ekranie pojawił się montaż obrazów – zniszczone domy, tłumy na ulicach, korki, płonące samochody, ludzie koczujący na lotniskach, zamknięte i zdemolowane sklepy.

- Panika na lotnisku Heathrow osiągnęła zenit, gdy samolot linii British Airways lecący z Kanady próbował podejść do lądowania w całkowitej ciemności i bez pomocy żadnego ze zwykle używanych systemów nawigacyjnych...

- Tym razem się nam upiekło – powiedziała Martha. – Mogło być znacznie gorzej.

- No więc wychodzimy razem z chłopakami; a to nawet nie Boże Narodzenie, no nie, zupełnie inaczej niż zwykle...

- Ianto!

- Tak, przepraszam. – Ianto przerzucił kanał z powrotem na wiadomości.

- Ludzie na całym świecie patrzą w niebo z głęboką obawą – zakończyła znajoma amerykańska komentatorka – pytając, czy to już koniec naszych problemów.

- Myślicie, że to koniec? – rzucił Rhys.

Jack, Gwen, Martha, Mickey a nawet Wilfred popatrzyli na niego z najgłębszym niedowierzaniem.

- Taaa – westchnął Mickey. – Pomarzyć...

Jack wzruszył ramionami.

- No, dobrze, Wilfred, idziemy?

- Niby gdzie idziecie, Jack? – natychmiast zapytała Gwen, podczas gdy starszy mężczyzna podniósł się z sofy, ściskając dłoń Marthy w geście podziękowania. Rhys trącił żonę łokciem, ale Gwen wlepiała wzrok w Jacka ze zwykłą dla siebie intensywnością.

- Wilfred przeprowadza się do domu na Windsor Esplanade – spokojnie odpowiedział Jack. – Jego apartament na razie nie nadaje się do zamieszkania.

- To przytulny, wiktoriański budynek – powiedziała Martha z uśmiechem. – Powinien ci się spodobać.

- Pożegnam się tylko z Donną. – Wilf odwzajemnił jej uśmiech; smutny uśmieszek, pozbawiony wszelkiej radości. – Jesteście pewni, że mnie tu nie potrzebujecie? Macie tu w Osi sytuację z rodzaju „Wszyscy na pokład". Mógłbym pomóc w sprzątaniu, wiecie, zanim zdołacie wskoczyć w stare koleiny.

- Bardzo chętnie, kiedy sam się urządzisz – odpowiedział Jack.

- Wszyscy na pokład – zaśmiał się Ianto. – Podoba mi się.

- I nie ruszajcie mojego biura – powiedział Jack, już od drzwi. – Nie chcę, żebyście mi coś zasiali.

Ekipa Torchwood westchnęła, wywracając oczami.

- Tak, Kapitanie.

Ianto znów podkręcił głośność:

- Nie, powiadam ci, żeś jeszcze nie usłyszała całej prawdy, Peggy Mitchell; to jeszcze nie koniec, o nie, to jeszcze nie jest koniec...

Doktor Who - 03. Niebo w sierpniuOn viuen les histories. Descobreix ara