Magnus od początku wiedział, że to nie będzie dobry dzień. I to nie stąd, że jest Wysokim Czarownikiem Brooklynu, ani nie dlatego, że jego lista kontaktów jest niezwykle długa. Kiedy tylko otworzył oczy i przypomniał sobie co ma w tym dniu do zrobienia jego humor gwałtownie się pogorszył. Odwiedzanie Nowojorskiego Instytutu nigdy nie należało go jego ulubionych zajęć. Nocni Łowcy uwielbiali wzywać go w przypadkach kiedy sami już sobie nie radzili, a później odprawiać z kwitkiem i pełnym pogardy spojrzeniem. Był do tego przyzwyczajony, więc to nie robiło na nim zbyt wielkiego wrażenia. Ta wizyta była wyjątkowa ponieważ miał spotkać się z samą Inkwizytorką. Była to kobieta która darzyła nienawiścią wszystkich Podziemnych, a Magnus należał do osób szczególnie przez nią pogardzanych. Nie mógł jednak odmówić i miał świadomość, że będzie musiał się z nią spotkać. Postanowił sobie jednak, że nie da za wygraną i będzie jej tak utrudniał życie jak tylko się da.
- Widzisz Prezesie co ja muszę znosić? - zapytał swojego kota leżącego wygodnie na poduszce – Nawet nie wiesz jak bardzo zazdroszczę ci życia... - miał świadomość, że ociąganie się nic mu nie pomoże, więc wstał, zrobił sobie kawę i wszedł do garderoby w poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Po wielkich dylematach i dyskusjach toczonych w swojej głowie wybrał czarne obcisłe spodnie, bordową koszulkę i srebrną, cekinową marynarkę. Postanowił dodać sobie tym chociaż trochę profesjonalizmu. Strój jak zwykle uzupełnił masą biżuterii i pasującym makijażem, a we włosach zalśniło kilka bordowych pasemek. Stwierdził, że jest gotowy na to starcie, więc nie przeciągając wyczarował sobie bramę i już po chwili wchodził do wielkiej biblioteki usytuowanej w sercu Instytutu. Ku jego zaskoczeniu znajdowało się w niej całkiem sporo osób. Spodziewał się spotkania z samą Inkwizytorką i może jeszcze Lightwoodami skoro i tak zarządzali Instytutem, ale w pomieszczeniu było jeszcze kilka innych Łowców. Nie miał jednak ani czasu, ani ochoty się im przyglądać. Chciał jak najszybciej załatwić tą sprawę i wrócić do domu, gdzie czekał na niego kot, drinki i ukochany święty spokój.
- Magnus Bane – powitała go Inkwizytorka, a jej ton już był pełen odrazy.
- Witaj Imogen...
- Powinieneś zwracać się do mnie odpowiednim tytułem!
- Jak sama wielokrotnie podkreślałaś nie należę do Twojego świata, nie jestem Ci równy i nie sądzę żebym miał taki obowiązek... - jego ton był tak znudzony jak tylko się dało. Obrażała go już tak wiele razy, że nie mogła go niczym zaskoczyć. W tej chwili zmierzyła go tylko wściekłym spojrzeniem – Przejdźmy do rzeczy. W jakim celu mnie tu zaprosiłaś?
- Chcielibyśmy żebyś coś dla nas zrobił – do rozmowy wtrąciła się Maryse. Czarownik pospiesznie na nią spojrzał i stwierdził, że kobieta nic się nie zmieniła. Nadal nosiła oficjalne, eleganckie stroje a jej długie, czarne włosy upięte były w koński ogon.
- Oczywiście, jak zawsze... - skomentował krótko Bane.
- Chcemy abyś pomógł nam odnaleźć Camille Belcourt – w tym momencie Magnus musiał przyznać, że jednak mogła go czymś zaskoczyć i właśnie to zrobiła. Spojrzał na nich jednak nie dając nic po sobie poznać
- Przykro mi, ale nie widziałem jej od jakichś stu lat i nie mam na to najmniejszej ochoty... Do czego jest wam potrzebna?
- Nie musisz tego wiedzieć! Masz tylko ją znaleźć i nam dostarczyć. Resztą zajmiemy się sami – Bane był już poważnie znużony tym tonem i nienawiścią Inkwizytorki i coraz mniej podobało mu się to całe spotkanie. A myślał, że to niemożliwe...
- Jak już powiedziałem, nie wiem gdzie ona jest i nie zamierzam wam w tym pomagać. Coś jeszcze?
- Nie możesz mi odmówić! - jej ton pełen był oburzenia.