Rozdział I

11 2 3
                                    


Było wczesne popołudnie. Właśnie tego dnia zaczął się pierwszy dzień ostatniego roku colleagu w niewielkim miasteczku Blackberg w Wirgini. Właśnie z tego powodu pewna nastolatka miała wypisaną radość na twarzy. Jessica Collins była piękną dziewczyną, gwiazdą swej szkoły co strasznie ją męczyło bo wcale nie chciała nią być. Do tego z powodu wielkości miejscowości, w której mieszkała każdy ją znał i wiedział o niej sporo. Do tego większość płci przeciwnej starała się o jej względy, stanie się jej "przyjacielem", czy też by w ogóle zwróciła na nich swoją uwagę. Jess była wysoką, szczupłą młodą kobietą o jasnej karnacji, ciemnych włosach i ciemno-brązowych oczach z których biło ciepło. Długości oraz gęstości jej włosów zazdrościło wiele dziewczyn z otoczenia, w którym się obracała. Jessica właśnie szła na zakupy ze swoimi dwoma przyjaciółkami, które znała od dziecka i była pewna, że są z nią szczere i nie stoją przy niej z powodu jej popularności.

- Nicol? - spytała Suzan. Dorównywała pięknością Jess, jednak była jej przeciwieństwem z jasnymi blond włosami, swym niskim wzrostem i niebieskimi oczami, które wyglądały niczym bezchmurne niebo. Ze swoją smukłą sylwetką i talią osy mogłaby być modelką gdyby nie jej niski wzrost, który nieco ją krępował.

- Tak? - odpowiedziała jej Nicol, jednocześnie rozglądając się po wystawach w centrum handlowym do którego właśnie weszły. Była właścicielką oliwkowej cery, twarzy w kształcie serca, uroczego uśmiechu, który otaczały pełne malinowe wargi. Jej wzrost był średni, a sylwetka nieco zaokrąglona, ale w bardzo seksowny sposób co dopełniało rozmarzone spojrzenie jej ogromnych, zielonych oczu.

- Co byś powiedziała na tą czarną torebkę? - Suzan złapała dziewczynę za rękaw ciągnąc ją do jednej z szyb sklepu z torebkami.

- Hmm.. jest śliczna - powiedziała z uśmiechem oglądając małą, czarną, futrzaną kopertówkę.

- Myślicie, że w tym roku Halloween będzie też tak cudowny jak w zeszłym roku? - odezwała się Jessica chcąc oderwać dwie maniaczki zakupów od wychwalania kolejnych torebek.

- Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak właśnie będzie! A wiecie już za kogo się przebierzecie? - zagaiła Nicol.

- Jeszcze nie mam pomysłu na strój dla siebie - odparła Suzan pochmurniejąc.

- A Ty Jess? Wiesz już w co się przebierzesz? - dodała po chwili.

- Mam pewien pomysł, ale nie jestem pewna, czy uda mi się go zrealizować - rzekła z tajemniczym uśmiechem.

- A ja chyba przebiorę się za zombie - roześmiała się Nicol.

- Kochane, jak myślicie? Powinnam kupić tę torebkę? - Suzan powróciła do swego wcześniejszego odkrycia. Dziewczyny pokręciły głowami śmiejąc się pod nosem.


  Następnego dnia Jessica wstała bardzo wcześnie bo o piątej, podczas gdy zazwyczaj budziła się o równo o siódmej trzydzieści mając zajęcia dopiero o dziewiątej. Postanowiła więc poczytać książkę, jednak nie była w stanie się na niej skupić, coś rozpraszało jej myśli. Przez chwilę siedziała nieruchomo na łóżku. Nagle usłyszała pukanie. Zdziwiło ją to, gdyż zazwyczaj jej tata nie budził jej o tej porze (mieszkała z nim i z bratem po tragicznej śmierci ich mamy) i w zasadzie wychodził już do pracy, a brat smacznie spał z powodu zapalenia krtani i wysokiej temperatury przez co praktycznie nie ruszał się z łóżka - w końcu wiecie jak to z mężczyznami. Jessica miała też starszą siostrę Martę, ale nie wiedziała co u niej bo nie mieszkała z nimi i nie dawała znaku życia. Stało się to dzień po śmierci ich mamy, ponad rok temu, kiedy to cały świat się jej zawalił. Jednak po pewnym czasie z pomocą przyjaciółek i jej przyjaciela Arthura, obecnie jej chłopaka, stanęła na nogi. Po tym czasie doszła niestety do wniosku, że decyzja o związku była zbyt pochopna i podjęta pod wpływem silnych emocji, nie czuła by kochała Arthura, a jeśli już to tak jak brata, najlepszego przyjaciela, a nie faceta. Jednocześnie bała się z nim o tym porozmawiać, gdyż nie chciała stracić tak cudownej osoby w jej życiu, pragnęła by został nadal jej przyjacielem jak dawniej.

- Tak? - zapytała w kierunku drzwi wyrywając się ze swych myśli niczym ze snu, gdy ktoś ponownie zaczął maltretować te biedne drzwi.

- Jess, czy mogłabyś kupić bratu syrop, gdy będziesz wracać do domu? - usłyszała zza drzwi zmęczony głos ojca - wystarczy mu tylko na dziś, a nadal musi go zażywać - dodał.

-Dobrze - odpowiedziała. William Collins, ojciec Jessici był dla niej oparciem. Nie pokazywał po sobie tego, co czuł po stracie żony, chociaż Jess wiedziała, że każdej nocy modlił się o to by to wszystko okazało się złym snem i by jego żona nadal była z nimi, by ta wstrętna choroba jej nie zabrała. William miał teraz 40 lat i był wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, z pojawiającymi się już gdzieniegdzie siwymi włosami. Mimo ciągłego zmęczenia, nerwów i smutku oraz zmartwienia widocznych na jego twarzy, patrząc na niego wciąż można było dojrzeć jakim przystojnym był/jest mężczyzną.



Przeszłość zawsze powracaWhere stories live. Discover now