Rozdział 4

128 10 7
                                    

Nie wiem ile czasu spędziłam siedząc na tej ławce. Chyba przysnęłam, bo zauważyłam, że zdążyło już się sciemnić. Księżyc rzucał blade promienie na drzewa i krzewy wokoło. Nikogo tu nie było oprócz mnie. Przestraszyłam się nieco. Sprawdziłam godzinę na telefonie - 22:25. Wyświetliło mi się też z siedem nieodebranych połączeń od mamy.
Myślę, że najwyższy czas wracać do domu.
Wstałam szybko z ławki i pobiegłam wąską alejką w kierunku bramy parku. Kamyczki i patyki chrzęściły pod moimi stopami przy każdym kroku, przez co dostawałam dreszczy. Teraz jeszcze bardziej się bałam, i czułam się przeraźliwie sama. Usiłowałam pocieszyć się myślą, że jeszcze kilka metrów i będę przy wyjściu. Wokoło panowały egipskie ciemności, bo księżyc zdążył dawno schować się za chmurami, a ja, samotna dziewczyna, błądziłam po parku. Cudownie.
W pewnym momencie zobaczyłam metalowe pręty bramy. Dobiegłam do niej szybko i z całej siły pociągnęłam za klamkę. Brama ani drgnęła.
Może po prostu się zacięła?
Próbowałam być dobrej myśli. Szarpnęłam znowu. Nic. Trzeci raz. NIC.
Ja pier****
Serce podeszło mi do gardła. Wpadłam w panikę. Nie wiedziałam kompletnie, co mam robić. Chciałam wołać o pomoc, ale przerażenie odebrało mi głos. Wtem wpadłam na pomysł. To było jedyne wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, w której się znalazłam.
Podeszłam wolno do muru odgradzającego ulicę od parku. Położyłam stopę na pionowej ścianie, następnie oparłam ręce o inne wystające kamienie. Przejście przez mur nie było dla mnie dużym problemem. Kilka minut później znalazłam się po drugiej stronie. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że wszędzie zainstalowane są kamery, które nagrały wszystkie moje wyczyny.
O Jezu... opiekunowie prawni mnie za to zabiją.
Na chwilę postanowiłam nie przejmować się moimi opiekunami, i po sprawdzeniu, czy wszystkie rzeczy mam przy sobie, wstałam z trawy, otrzepałam spodnie i pobiegłam do domu. Dalsza droga obyła się na szczęście bez kłopotów.
Wbiegłam do mieszkania, i ku mojemu zdziwieniu była tam też moja "mama". Kiedy zobaczyła mnie stojącą w drzwiach, całą uwalaną w trawie, natychmiast wstała od stołu, podbiegła do mnie i przytuliła.
Kochanie, gdzieś ty była tak długo? Nie wiedziałam gdzie cię poniosło, i czy wogóle wrócisz... - powiedziała - miałam zostać dzisiaj w pracy na noc , ale po tym co się wydarzyło byłam o ciebie bardzo niespokojna, więc wróciłam.
Zrozumiałam wtedy, że nawet mimo tego, że nie jest moją biologiczną matką kocha mnie i troszczy się o mnie. Zawsze chciała dla mnie jak najlepiej. Nie zasługuje więc na to, aby jej imię brać w cudzysłowie.
Spokojnie, nic mi nie jest. - odpowiedziałam - poszłam tylko na spacer.
Po zdjęciu butów usiadłam przy stole, i wskazałam mamie miejsce po drugie stronie. Spojrzałam na nią wymownie.
Widzę, że już się z tego nie wybronię - westchnęła i usiadła na krześle naprzeciwko mnie.
Od czego mam zacząć? - spytała.
Od początku - powiedziałam - od samego początku.
Dobrze, więc... - zaczęła - urodziłaś się w Niemczech w mieście Sttutgart dokładnie 26 sierpnia 2003 roku. Oddano cię do domu dziecka zaraz po urodzeniu. Nie miałaś nikogo, kto by cię naprawdę kochał i otaczał szczerą opieką. Oddali cię ludzie, którzy ponad rok wcześniej przekazali do domu dziecka dwójkę wcześniejszych dzieci. Zaadoptowała je rodzina ze Stuttgartu. Ale ciebie nikt nie chciał wziąć. Rok później ja razem z Ludwikiem byliśmy na wycieczce w Niemczech. Zabłądziliśmy w jednej z dzielnic Sttutgartu i natknęliśmy się na dom dziecka. Postanowiliśmy poprosić o pomoc, ponieważ nie wiedzieliśmy jak dotrzeć do Heilbronnu. Podczas przebywania na terenie domu dziecka widziałam wiele różnych dzieci. Niektóre nieśmiałe, inne towarzyskie, były również takie, które rozrabiały. Ale kiedy zobaczyłam  ciebie, nie mogłam oderwać wzroku od twoich czekoladowych oczu i prawie białych włosów. Urzekłaś nas oboje swoim wyglądem i charakterem. Odrazu postanowiliśmy, że cię zaadoptujemy. Załatwiliśmy wszystkie formalności, podpisaliśmy papiery, i było po sprawie. Kilka dni później wróciliśmy z tobą do Polski. I to chyba wszystko... - skończyła mama.
Siedziałam przez chwilę osłupiała. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć.
Pochodzę z Niemiec?
Z domu dziecka?
Mam dwójkę rodzeństwa??
Skąd wiesz, że mam rodzeństwo?  - zapytałam.
Dyrektorka domu dziecka opowiedziała mi ich i twoją historię - powiedziała Maria (opiekunka Laury) Obiecała, że nie będzie miała przede mną żadnych tajemnic dotyczących ciebie i ... twoich sióstr.
Zaraz, co?!
Czy wiesz o nich coś więcej? - spytałam.
Jest jeszcze wiele rzeczy, które powinnaś o nich wiedzieć... - powiedziała cicho mama.
Jakie? Jakie to rzeczy?! - podniosłam głos.
Spokojnie, już mówię. - powiedziała Maria - twoje siostry to bliźniaczki. Urodziły się 17 czerwca, tak samo jak ty - w Sttutgardzie. Zostały zaadoptowane kiedy miały po sześć miesięcy.
A czy dyrektorka mówiła ci, jakie nowi rodzice dali im imiona? - zadałam pytanie po raz kolejny.
T-tak... - odpowiedziała drżącym głosem mama - Na-na-nazwali je... - tu jej głos się załamał.
Jak?! Jak je nazwali?!! Musisz mi powiedzieć!! - krzyknęłam i z impetem wstałam od stołu. Byłam już mocno zaniepokojona.
Nazwali ze Lisa i Lena Mantler - szepnęła.
___________________________

To najdłuższy rozdział jak do tej pory.🤗 Aż 780 słów, Wow! Mam nadzieję, że się podobał! Jeśli tak, to zostawcie po sobie gwiazdkę ⭐️ Będę naprawdę bardzo wdzięczna☺️ I jeszcze jedno! Pamiętajcie, że tę książkę czyta się wooolno. Ok? 😉
Do napisania!😘
~lelixforeverx ~

L Do Potęgi Trzeciej || Lisa & Lena ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz