Pozycja 16 - Eichen

304 44 30
                                    

„Kłamstwa i złamane przysięgi to broń w rękach twoich wrogów." 

Niespodzianka

      Lucy dotrzymywała mi towarzystwa, kiedy szłyśmy razem na stołówkę. Całe szczęście nie było z nami Sarah, bo byłam pewna, że dziewczyna dolałaby oliwy do ognia. Udawanie wesołej mi nie wychodziło, tak samo, jak nie wychodziło mi kłamanie. Nie wiedziałam, jakim cudem Sarah nie połapała się jeszcze, że mnie i Rossa coś łączyło. I jakim cudem Roscoe nie zrozumiał mojej aluzji, kiedy pytałam go, czy naprawdę musi iść?

     Wszystko się psuło, ale nie z mojej winy. Nie zrobiłam przecież nic złego. Ciągle starałam się dla niego, udawałam przez Sarah, okłamywałam swoją własną matkę, a on zaczął traktować mnie jak zwykły obowiązek w swoim planie dnia. Roscoe był tak głupi i nie wiedział, że się zorientuję, jak bardzo chciał stamtąd uciec?

     Szłam szkolnym korytarzem ze skrzyżowanymi ramionami. Zdecydowanie nie był to przyjemny spacerek, Lucy ledwo za mną nadążała, biegnąc w butach na platformie. W tamtym momencie jej zazdrościłam. Nie butów i niewielkiej zdolności do szybkiego chodzenia, a tego jej stylu życia. Potrafiła lekceważyć problemy, dawała sobie z nimi radę i byłam pewna, że nie odpuściłaby Roscoe, gdyby zachowywał się tak względem niej.

     Ja tego nie potrafiłam. Za wydarcie się na Rossa przez telefon było mi wstyd, a przecież nie powinno tak być. Dlaczego go za to przepraszałam?! Nie powinnam była tego w ogóle robić! Miarka się przebrała, miałam dość jego podejścia do tego, co nas łączyło. Miałam dość swojego głupiego pomysłu ze spotykaniem się dopiero po końcu roku. Musiałam zrobić krok, który trzeba było wykonać już dawno. Ross był mój, był moim chłopakiem i nadszedł najwyższy czas, byśmy wreszcie zaczęli spotykać się jak dorośli.

     Nie znaczyło to, że przestałam bać się konsekwencji. Ale bycie przyjaciółmi tutaj nie działało, to wszystko psuło naszą relację. Musieliśmy zacząć budować związek. Ja go kochałam, a on... wierzyłam, że usłyszę od niego to samo, kiedy wszystko się ułoży.

— Eichen, w stołówce nie sprzedadzą wszystkich sałatek, zwolnij trochę! — prosiła Lucy, łapiąc mnie za ramię.

     Niechętnie zwolniłam. Musiałam się jednak uspokoić, nie mogłam pokazywać wszystkim wokół, że było źle. Musiałam nalepić na usta szczęśliwy uśmiech. Teraz jednak zdawałam sobie sprawę, że to robiłam od zawsze. Nigdy się nie smuciłam, nigdy nie żaliłam się ze swoich problemów, bo w jakiś pokręcony sposób ich nie miałam, żyłam w sztucznym świecie, stworzonym przez moją toksyczną przyjaciółkę i kalendarzyk, w którym opisywałam nawet to, ile tamponów zużyłam w trakcie każdego dnia miesiączki!

— Możemy porozmawiać? — Lucy zwolniła uścisk, ale dalej trzymała mnie za rękę, patrząc na mnie w ten troskliwy sposób. — Coś się stało, prawda?

— Nie, Lucy — zaświergotałam, uśmiechając się do niej pobłażliwie. — Archer już na nas czeka, po prostu nie chcę się spóźnić.

     Zmrużyła lekko oczy, a potem skinęła głową na znak, że mam rację. Puściła mnie i razem dotarłyśmy na stołówkę. Od razu wzięłam jedną z tac i powędrowałam zobaczyć, na co takiego mogłabym mieć ochotę. Przeważnie nie jadłam na stołówce niczego niezdrowego, nawet jeśli ślinka ciekła mi zawsze na widok pizzy. Zerknęłam na Lucy, która z uśmiechem na ustach wybrała dla siebie pudełko z makaronem z serem. Postanowiłam zrobić to samo i zjeść coś, co nie będzie jedynie liśćmi.

     Kiedy już zapłaciłyśmy, poszłyśmy prosto do stolika, przy którym czekał na nas Archer. Chłopak miał na sobie błękitną, prążkowaną koszulę, której kołnierzyk wystawał ponad grafitowy sweter. Musiałam przyznać, że całkiem nieźle prezentował się także w bordowych chinosach i mokasynach. To bardzo pasowało do Archera, aż nie mogłam wyobrazić go sobie w zwyczajnym, domowym wydaniu.

Zrobione z papieru: lustrzane odbicia |TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz