Pozycja 15 - Roscoe

331 47 115
                                    

„Z kłamstwami są same kłopoty. Trzeba smakować każde słowo, zanim je człowiek wypuści z ust..." 

Złamane serca

     Czekając, aż chłopaki zamienią buty na łyżwy, opierałem się o bandę, rozglądając się po lodowisku. Pierwsze spotkanie mieliśmy już za sobą, a już wtedy musiałem podziękować dwóm chłopakom, którzy ledwo trzymali się na lodzie. Prosiłem, by zgłaszały się osoby, które naprawdę potrafiły jeździć na łyżwach, a nie tylko umiały poruszać się bez trzymania bandy. Nie o to w tym chodziło. W hokeju ważna była szybkość i sprawność.

     Zresztą nie tylko w hokeju. Piłka nożna była bardzo podobna, nawet jeśli grana na murawie, bez użycia kijów. Piłkarze mieli być szybcy, elastyczni, musieli szybko odnaleźć się w sytuacji i strzelić gola lub podać piłkę do innego zawodnika. W trakcie meczu nie było czasu, by ślamazarnie obrócić się w stronę przeciwnika.

     Wiedziałem, że jeśli tak dalej pójdzie, drużyna mi się wykruszy. Dwaj kujoni, których początkowo nie zamierzałem nawet wpuszczać na lód, poradzili sobie całkiem nieźle, ale dalej miałem obiekcje, co do przyjęcia ich. Fakt faktem, że drużyna składała się z wielu zawodników, a ja miałem ich coraz mniej.

     Odepchnąłem się od bandy i przejechałem na środek boiska. Charakterystyczny dźwięk przecinania lodu działał na mnie kojąco. Chyba nigdzie nie czułem się tak dobrze. Byłoby jeszcze lepiej, gdybym miał swoje łyżwy, które zostawiłem w Detroit. Tutaj w Gary udało nam się wypożyczyć trzydzieści par łyżew do hokeja, ale sporo za nie płaciliśmy. Cóż, w figurowych jeździć nie mogliśmy.

     Zatrzymałem się pośrodku boiska. Nagle przypomniało mi się, jak Devin i Lincoln udawali na jednym z treningów łyżwiarki figurowe. Trzymali się za ręce, wykonując piruety, a cały skład płakał ze śmiechu, widząc ich wygłupy. To było chyba w pierwszej klasie liceum... ale ten czas minął.

     Kiedyś prawie nie schodziłem z lodu i trudno było mnie zaciągnąć do robienia czegokolwiek innego. Teraz sam musiałem z niego zejść i zająć się też innymi rzeczami. Miałem jeszcze kilka godzin zajęć, a potem czekało mnie pójście do akademii tańca.

     I wcale mi się to nie podobało. Zamierzałem wreszcie spotkać się z Eichen i z nią porozmawiać, po tym, jak wczoraj na mnie nawrzeszczała, ale nie widziało mi się iść do Artem. Oficjalnie dałem sobie spokój z tańcem, chociaż ona jeszcze o tym nie wiedziała. Nie miałem serca jej powiedzieć, bo liczyła, że wrócę tam w maju i znów zacznę z nią trenować.

     Chciałem zapytać Eichen, jak długo chce mnie tam przetrzymywać, ale nie mogłem zaleźć jej za skórę. Nie zamierzałem jej denerwować, a wiedziałem, że powiedzenie mi tego wszystkiego wiele ją kosztowało. Była wkurwiona po raz pierwszy, odkąd ją poznałem. Ale musiałem przyznać, że całkowicie słusznie. Tylko że mimo wszystko, ja nadal zastanawiałem się, czy zdążę pójść do Artem, by spotkać się z Eichen, a potem pojechać do kawiarni, w której umówiłem się z Violet.

     Skontaktowałem się z Evans na długo przed tym, jak Eichen zażądała mojego przyjścia do akademii. I nie chciałem tego odwoływać. Bo przy Violet wszystko było takie zwyczajne i bezproblemowe, zupełnie jak z Nashem. Czasem żałowałem jednak, że powiedziałem przyjacielowi o Eichen, bo to wszystko komplikowało.

     Do kurwy... Ryczeć mi się chciało na myśl o tym wszystkim, o bezsilności, którą czułem. Wyrywałem sobie włosy z głowy na myśl, że między mną a Eichen wszystko coraz bardziej się psuło, a ja traciłem pewność tego, co czułem.

     Bo teraz nie miałem pojęcia, czy cokolwiek jeszcze czułem.

~* ~*~

Zrobione z papieru: lustrzane odbicia |TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz