Bankotsu

300 11 6
                                    

   Siedziałaś na skraju przepaści, porośnietym soczystą, zieloną trawą. Widać stąd było daleko wysunięte wioski, pola i lasy. Uwielbiałaś to miejsce, gdzie powietrze zdawało się być najczystszym na ziemi i nikt ci nie przeszkadzał. Nagle ktoś zasłonił ci dłońmi oczy.
 
     Prawie nikt.

   Podskoczyłaś i szybko obróciłaś się z gniewną miną w stronę żartownisia.
- Głupek! Mogłam spaść!
- Ale nie spadłaś. - Czarnowłosy chłopak zaśmiał się i pogładził cię po włosach. - Znowu tutaj siedzisz - stwierdził.
- Owszem. Coś ci nie pasuje? - Wstałaś wspomagając się jego ramieniem.
- Pewnie, że nie. Chociaż wolałbym, byś częściej przychodziła do nas.
- Przecież wiesz jak jest. Gdyby ludzie się dowiedzieli, musiałbyś mnie bronić.
- Aż tak się o nich martwisz...
- A tak!
   Pocałowałaś go w policzek i zaczęłaś uciekać, śmiejąc się przy tym na całą okolicę.
   Bankotsu był liderem Shichinintai, grupy zdolnych wojowników. Razem wędrowali po kraju oferując swoją pomoc w różnych starciach, rzecz jasna nie za darmo. Powodziło im się całkiem dobrze, głównie ze względu na ciężkie czasy. Od kilku miesięcy okoliczne wojska toczyły ze sobą nieustanne walki. Bałaś się, że może dojść do wielkiej wojny. Jednakże, obecność najemników dodawała ci otuchy. Praktycznie zawsze wojsko, które zapłaciło im sowicie, wygrywało bez zbędnych ceregieli. Tacy właśnie byli Shichinintai. Szybko i dokładnie wykonywali swoje zadanie, nie mając litości dla nikogo. Ludzie doceniali ich, ale też jednocześnie bali się. Nawet nie patrząc na to, że odznaczali się niebywałą siłą i zdolnościami, nikt nie miał pewności, czy któregoś dnia nie staną do walki z byłymi ,,pracodawcami". Służyli pomocą każdemu, kto zapłacił. Proste. Lojalni byli tylko wobec siebie. Z tego też powodu wolałaś nie obnosić się publicznie z tym, co czułaś do Bankotsu. Rodzinę przeraził już sam fakt znajomości z wojownikami, a o związku z pewnością nie chcieli by nawet słyszeć. Woleli, byś nie wiązała się z kimś tak bezwzględnym jak oni. Ciebie, w porównaniu do nich mało obchodziły interesy Shichinintai. Ważne było, jaki Bankotsu cię traktował. Tylko to było ważne. Poza tym, przy nim mogłaś czuć się bezpiecznie i nie martwić wojną.
   Bez większych problemów Bankotsu udało się ciebie złapać. Jednym sprawnym ruchem wziął cię na ręce i przyciągnął do siebie.
- Teraz mi nie uciekniesz. - Uśmiechnął się zadziornie.
- Świetnie. - Teatralnie wzniosłaś oczy do nieba. - Co mi teraz zrobisz, wielki, wspaniały, niesamowity, bezwzględny, silny, cudowny, sprytny i przystojny wojowniku?
- Zupełnie nic.
   Poprawił cię, byś mu się nie wysunęła i ruszył przed siebie. Uśmiechnęłaś się delikatnie i przylgnęłaś do klatki piersiowej chłopaka. Najwyraźniej sprawiło mu to przyjemność, gdyż spojrzał na ciebie z wielką czułością, jak na największy skarb. Wzrok ten zarezerwowany był tylko dla ciebie. Jak twierdził twój wybranek, mogłaś należeć tylko do niego, a on do ciebie.
- Dokąd mnie niesiesz?
- Nigdzie. Lubię mieć swoją własność w swoich rękach.
- Ach tak?
- A tak.
    Powiedziawszy to usiadł z tobą na najbliższej skale. Zauważyłaś, że zeszliście na ukwiecioną część, znajdującą się niżej od twojej skarpy.
- Myślałam, że zabierzesz mnie do siebie. - powiedziałaś rozchylając palcami jednej dłoni jego ubranie, tuż przy szyi.
- Nie dzisiaj słońce. - Splótł wasze palce. - Mam trochę roboty. Przyszedłem się tylko przywitać.
- Znowuuu?
- Tsaaa. Ale obiecuję, że przyniosę ci jakiś prezent. Jakotsu na pewno wypatrzy coś ładnego.
- Wolałabym ciebie... - powiedziałaś, rumieniąc się z lekka.
- Jeśli szybko się uwiniemy, kto wie. - Zaśmiał się.
- Trzymam za słowo.
   Pogłaskałaś jego policzek, wzamian za co otrzymałaś długi, namietny pocałunek. Jęknęłaś z niezadowolenia czując, jak Bankotsu go przerwał.
- Wybacz, muszę iść. Banryuu* na mnie czeka.
   Zdjął cię ze swoich kolan i posadził na trawie obok, po czym wstał i przeciągnął się.
- Obiecaj, że będziesz ostrożny. - Chwyciłaś go za nogawkę.
- Słyszałaś, bym kiedykolwiek przegrał?
   Wyjął materiał spodni z twojej ręki. Uśmiechnął się i zbiegł z góry. 
    Gdy tylko znikłął z twojego pola widzenia, rozejrzałaś się dookoła. Wokół ciebie rosły przenajróżniejsze kwiaty. Zerwałaś kilka z nich i zaczęłaś splatać ze sobą. Chciałaś wyglądać ładnie, gdy Bankotsu wróci i ozdobić się nimi.         Zależało ci na tym Shichinintai. Z początku miałaś wątpliwości co do jego osoby. Mówiono o nim jako strasznym człowieku. Zauważyłaś jednak, że dla przyjaciół był kimś wyjątkowym. Widział ich potrzeby i problemy, rozumiał oraz starał się, by grupa stawała się coraz silniejsza. Niestety, tylko ty o tym wiedziałaś. Bałaś się, że zbytnia pewność siebie kiedyś go zgubi. Nie przejmował się opinią innych. Chciał, by inni odczuwali przy nim strach. Dlatego też miałaś nadzieję, że wkrótce będziecie mogli stąd odejść. Razem i jak najdalej, gdzie nikt go jeszcze nie zna.
    Słońce wyraźnie zmieniło swoje położenie, a ty nadal czekałaś. Starałaś się odganiać od siebie złe myśli. Bitwa ma prawo się przedłużyć, być może wojsko przeciwnika jest naprawdę dobre lub duże. Poza tym Bankotsu zna się na swoim fachu i nikt kogo znasz nie mógł się z nim równać. Na pewno ten głupek siedział teraz z przyjaciółmi i opijał kolejną wygraną. Równie dobrze mógł też szukać czegoś odpowiedniego dla ciebie. Przecież obiecał.
     W końcu w oddali zauważyłaś zbliżających się ludzi. Szybko rozpoznałaś, że nie byli to Shichinintai. Wygladali na żołnierzy. Bardzo wesołych żołnierzy. Wyszłaś im na przeciwko czując, że będę wiedzieć, co też porabiał Bankotsu.
- Miłego dnia Oji-san!** - pozdrowiłaś mężczyznę idącego na czele rozradowanej grupy. - Co się stało, że jesteście tacy szczęśliwi?
- Miłego dnia śliczna panienko! Chłopcy wspaniale się dzisiaj spisali! Hahah! Powinni o nas wiersze napisać!
     A więc wszystko w porządku. To im musieli pomóc Shichinintai.
- Mam zrozumieć, że wygraliście bitwę.
- Oczywiście! Teraz nasze rodziny mogą poczuć się bezpieczniej.
- Shichinintai pokazali na co ich stać, prawda? - Radosny uśmiech pojawił się na twojej twarzy.
- Wręcz przeciwnie młoda damo.
- Jak to?
    Spoważniałaś. To nie oni wynajęli najemników? To nie ta bitwa? W takim razie, gdzie do stu diabłów był Bankotsu?!
- Dzisiejszy dzień przejdzie do historii!
- Można jaśniej? - W twoim głosie wyraźnie było czuć złość. Aż tak się cieszyli, że im samym udało się wygrać? Żałosne.
- Wreszcie - samuraj uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach pojawiły się groźne iskierki - zdobyliśmy głowy Shichinintai.

~~~~~~

*Banryuu - halabarda Bankotsu (choć według mnie z halabardą ma niewiele wspólnego)
**Oji-san - wujek, w tym przypadku użyte jako zwrot grzecznosciowy do osoby starszej

Dziś tak trochę smutno, ale kto powiedział, że życie jest idealne? Ciekawe, czy znajdzie się w ogóle ktoś, kto lubi Bankotsu (ja sama niezbyt za nim przepadam, ale nie, nie dlatego rozdział jest smutny!). Mam nadzieję, że się spodobało i życzę spokojnej nocy.

Character x ReaderWhere stories live. Discover now