|10| „Mówiłeś mi: na zawsze"

13 5 0
                                    

Przebudzenie przyszło nagle, szokujące i nieprzyjemne. W głowie miał mętlik, jednak nic nie było w stanie sprawić, żeby tak po prostu zapomniał o tym, co się wydarzyło. Nawet gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy zakończenie wieczoru było prawdziwe, sama świadomość tego, że zdecydowanie nie był w domu, okazałaby się wystarczająco wymowną odpowiedzią. Jakby mało było tego, że właściwie leżał na posadzce, w grę wchodziło jeszcze nucenie – niepokojąco znajomy, czysty głos, melodyjnie wyśpiewujący słowa, których znaczenia mógł co najwyżej się domyślać, a które już kiedyś słyszał.

Gwałtownie napiął mięśnie, coraz bardziej zaniepokojony sytuacją. W pośpiechu poderwał głowę, próbując wesprzeć się na rękach i rozejrzeć dookoła. W pomieszczeniu, w którym się znajdował, panował półmrok, ale to nie miało dla Damiena najmniejszego nawet znaczenia. W powietrzu dało się wyczuć kurz – nieprzyjemny i drażniący płuca – jednoznacznie świadczący o tym, że nikt od dawna nie przekroczył progu miejsca, w którym ostatecznie przyszło mu się obudzić. Kiedy w milczeniu rozejrzał się dookoła, w mroku zdołał rozróżnić kilka początkowo niejasnych dla niego kształtów – coś, co ostatecznie rozpoznał jako całe rzędy wyniszczonych ławek. Wkrótce po tym jego uwagę przykuły sporych rozmiarów okna, zdobione miejscami zniszczonymi, kolorowymi witrażami. Miał wrażenie, że każdy z nich przedstawiał jakiś konkretny kształt, ale w ciemnościach trudno było rozróżnić poszczególne z nich, nie wspominając o tym, że to i tak nie miało w tamtej chwili najmniejszego nawet znaczenia.

Gdzie był? W kościele? Tak to wyglądało, chociaż kiedy wysilił się, chcąc przypomnieć sobie coś więcej, zrozumiał, że to najpewniej stara kapliczka, o której wielokrotnie słyszał. Chyba sama Liv mu o tym wspominała, chociaż z drugiej strony... Och, chyba nawet o tym śnił – o moście w środku lasu, prowadzącym do tej części gęstwiny, od której podświadomie chciał trzymać z daleka zarówno siebie, jak i dziewczynę, którą pokochał. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że już wtedy musiał mieć do czynienia z Jane, która zwodziła go według własnego uznania, mieszając w głowie i podsycając uczucia, które...

Nie, niezależnie od wszystkiego nie potrafił sobie tego wyobrazić. To brzmiało niczym jakiś okrutny żart – każde słowo, które padło z ust Liv albo... Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale prawda była taka, że rozumiał o wiele więcej, aniżeli mógł sobie życzyć – i to łącznie z tym, że być może nigdy tak naprawdę nie poznał tej, której tak wiele razy wyznawał miłość.

Energicznie potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Musiał się stąd wydostać i to najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. O dziwo podniesienie się do pionu przyszło mu z łatwością, tym bardziej, że ciało nie próbowało odmawiać mu posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło i jakim cudem znalazł się w tym miejscu, ale to i tak nie miało znaczenia – najmniejszego, a może po prostu nie chciał, żeby tak było. Zachwiał się nieznacznie, przynajmniej w pierwszym odruchu, bo zaraz po tym zdołał we względnie bezproblemowy sposób odzyskać pion. Ze świstem wypuścił powietrze, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na niepokój, który pojawił się wraz z przeszywającym bólem głowy. Jakby tego było mało, w końcu pamiętał, rozumiejąc o wiele więcej, aniżeli mógł sobie tego życzyć.

Nie chciał tego. Już i tak wystarczająco długo trwał ze świadomością rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości – przekleństwa, o którym wolałby raz na zawsze zapomnieć, co zresztą do pewnego stopnia mu się udawało. Nie zmieniało to jednak faktu, że przeszłość wciąż gdzieś się tam czaiła, a to, że przez te wszystkie wieki po prostu istniał, wydawało się wystarczająco okrutną karą samą w sobie.

Nieśmiertelność nie miała w sobie niczego, co byłby w stanie docenić. Początkowo nie wierzył w to, czego pragnęła dla nich oboje Jane – wiecznego życia i potęgi kosztem niczego niewinnych ludzi... Ba! Całego miasta, które tak bardzo pragnęła zniszczyć. Teraz dobrze pamiętał jej obłąkańczy uśmiech i błysk w aż nazbyt znajomych, intensywnie zielonych oczach. Pamiętał własne przerażenie, kiedy zdecydowała się uświadomić mu, że była kimś więcej, niż zwykły, przeciętny człowiek. W czasach, które oboje im były znane, bez chwili wahania zostałaby uznana za pomiot szatana i spalona na stosie – i, cholera, być może tak byłoby dużo lepiej.

HER FINAL DESTINATIONWhere stories live. Discover now