7. Zostań przy mnie...

Zacznij od początku
                                    

Mężczyźni czym prędzej wysiedli więc z minivana: Yuuri skrzywił się na zimnie, a Viktor zaciągnął się świeżym powietrzem i odetchnął z zadowoleniem, tak jakby robił pierwszy wdech na nieodkrytej przez nikogo ziemi.

- Mari, może ci pomóc? - zaoferował się Nikiforov, widząc, jak Japonka grzebie w bagażniku.

- Nie, nie trzeba - odparła natychmiast Mari, wysuwając głowę spod tylnej klapy minivana. - Jeszcze przetrącicie mi jakieś paczki kiedy będziecie próbować wyciągnąć walizki. Zaraz pójdę po ojczulka i sami się tym zajmiemy.

Viktor wydał z siebie cichy pomruk. Cała ich trójka zdawała sobie sprawę z tego, że Mari nie miała podobnych przeciwwskazań podczas wkładania bagażu do auta, co znaczyło, że jej słowa stanowiły jedynie kurtuazyjną wymówkę. A że Yuuri doskonale wiedział, jaki był powód tej odpowiedzi, czym prędzej rzucił siostrze porozumiewawcze spojrzenie i skinął na Viktora, wskazując w stronę Yu-topii.

- Nie stójmy tak. W domu na pewno nie mogą się nas już doczekać. Szczególnie jeden "ktoś" - zaznaczył Katsuki, wierząc, że partner szybko się domyśli.

I rzeczywiście - Viktor uniósł się o jakieś dwa centymetry nad ziemią i ruszył pędem w kierunku wejścia, przypominając sobie o znajdującym się tam pupilu.

Kiedy tylko odsunął tradycyjne drzwi zajazdu na bok, Rosjanin w pierwszej kolejności usłyszał znajome szczeknięcie. Spojrzał pod nogi i dojrzał wielką, puchatą, brązową kulkę, która usilnie starała się udawać wycieraczkę, ale nie umiała, bo widok pańciów wywołał u niej napad niepohamowanego szczęścia. Yuuri wprost nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy ujrzał, jak rosły łyżwiarz niemal został zmieciony z powierzchni ziemi przez psią siłę bezinteresownej miłości.

- Makkachin! - zawołał Viktor do pupila i natychmiast przykucnął, witając skaczącego pudla solidnym, niedźwiedzim uściskiem. - Tęskniłeś, prawda? Jasne, że tęskniłeś! Och, Makkachin, jak dobrze, że jesteś, piesku...

Nic dziwnego, że tak szalenie cieszyli się na swój widok, bo równie długiej rozłąki nie doświadczyli chyba jeszcze nigdy. W najgorszym razie rozstawali się na zawody lub tydzień obozu treningowego (inaczej Viktor zabierał psa ze sobą), ale tym razem w grę wchodził okres dwukrotnie dłuższy. Po piętnastu latach życia podobna rozłąka musiała oznaczać naprawdę wiele.

Kiedy Yuuri z rozczuleniem przyglądał się tej scenie powitania, za jego plecami pojawiła się Mari. Kobieta klepnęła brata w ramię, po czym na migi wskazała mu wolne miejsce w zebranym w głębi domostwa orszaku powitalnym. Japończyk rzucił jeszcze raz okiem na zajętego głaskaniem pudla Viktora, a po chwili odłączył się od narzeczonego i razem z siostrą podszedł do rodziny. Po zdjęciu kurtki przystanął tuż obok mamy i przejął od niej tort ozdobiony świecami. Byli gotowi.

Gdy mężczyzna wreszcie skończył tarmosić Makkachina za uszy i uniósł głowę, aby sprawdzić czemu zrobiło się tak cicho, widok zaskoczył go jeszcze bardziej niż ten po Finale Grand Prix. Otworzył szeroko oczy, widząc zgromadzonych w hallu znajomych: państwa Katsukich, od których biła ta sama co zwykle gościnność, Mari z założonymi na piersi rękami oraz nieco kpiącym spojrzeniem, ocierającą łezkę wzruszenia Minako, wyszczerzonego Takeshiego, który obejmował stojącą obok Yuuko, małe Axel, Lutz i Loop, kiwające się w zgodnym rytmie tuż przed nogami rodziców i...

Yuuri uśmiechnął się niepewnie, kiedy wzrok Viktora spoczął na nim. No tak. Trochę trudno było im uwierzyć, że naprawdę stali tu, w korytarzu Yu-topii, jak gdyby witali się po pracowitym dniu treningu, a nie po dwunastu dniach przerwy zakończonych ważnymi zawodami. Łyżwiarze stali w milczeniu i patrzyli na siebie, na nowo odkrywając kształt i barwę swoich oczu. "Nie odwracaj ode mnie wzroku" brzmiało pewne polecenie, które startujący w Cup of China Japończyk wygłosił drapieżnym tonem do stykającego się z nim czołem trenera. I choć od tamtej chwili minęły prawie dwa miesiące, wydawało się, że wciąż pamiętają o tym niezamierzonym przyrzeczeniu. Że to nie była tylko taka motywacyjna prośba na kilka minut, ale obietnica na znacznie, znacznie dłużej.

Dystans, który nas łączyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz