Wśród ludzi zapanował totalny chaos, co moglibyśmy z łatwością wykorzystać, gdyby stado się w końcu pojawiło. Nie czekając na nich, postanowiłem skorzystać z okazji i zaatakować jako pierwszy. Nie byłem już na celowniku, więc od razu rzuciłem się na najbliższą osobę, którą oczywiście był przywódca. Stał do mnie tyłem, co dawało mi jeszcze większą przewagę. Wykonałem szybki wymach nogą wprzód, przy czym uderzyłem przeciwnika w tył kolana. Zaskoczony mężczyzna upadł z krzykiem na beton. Doprawiłem go, uderzając łokciem w skroń, co ogłuszyło go prawdopodobnie na dłuższy czas. W moją stronę już biegł jeden z podwładnych. Kątem oka dostrzegłem, że laserowy wskaźnik został ponownie skierowany na mnie, więc wyciągnąłem ręce i chwyciłem za kołnierz najbliższą osobę. Owinąłem ramię wokół szyi mężczyzny, robiąc z niego żywą tarczę. Czerwony punkcik wylądował na jego ciele i nie było opcji, aby strzelec mógł wycelować we mnie. Jednak to nie był mój jedyny problem, bo oprócz tego musiałem stawić czoła pozostałym 12 osobom. Sięgnąłem do paska trzymanego przeze mnie faceta i wzmocniłem uścisk na jego szyi, aby pohamować jego próby wyswobodzenia się. Wyciągnąłem z niedużego futerału paralizator i machnąłem nim, rozsuwając go do całkowitej długości. Klasyczny model na wilkołaki, ale nie miałem wyjścia i musiałem użyć go na ludziach. Może przeżyją. Przytrzymałem guzik i dotknąłem pałką najbliższą osobę. Ciało nieprzytomnego mężczyzny opadło na beton, ale jego serce nadal biło. Wystarczy ograniczyć kontakt to krótkiej chwili, wtedy tak duża dawka prądu raczej ich nie zabije. Za sobą usłyszałem głośny ryk, ryk Alfy. Obejrzałem się przez ramię i ujrzałem Scotta, Liama i Malię, atakujących kolejnych przeciwników. Obejrzałem się w stronę furgonetek, aby upewnić się, że nikt ze stada nie zostanie postrzelony. Spojrzałem w idealnym momencie, aby widzieć, że ktoś ze świecącymi na złoto oczami, to musiał być Raeken, zaatakował strzelca od tyłu. Chłopak chwycił zamaskowaną osobę za ramię, odciągając ją od broni, co zapewniło nam bezpieczeństwo. Jednak poświęciłem zbyt dużo uwagi tej scenie, bo gdy odwróciłem głowę we właściwym kierunku, było już za późno na reakcję. Poczułem ostry ból, rozchodzący się po moim ciele, a przed oczami pojawiły się mroczki, gdy paralizator zetknął się z moim ciałem. Napastnik nie przytrzymał jednak narzędzia zbyt długo, ze względu na odruchowe wzmocnienie ucisku na szyi jego kompana. Straciłem na chwilę równowagę, ale wystarczyło odepchnąć od siebie trzymanego mężczyznę, aby ustać na nogach. Ten trącił ramieniem jednego z naszych przeciwników, co znacznie go rozkojarzyło, a potem upadł na beton, walcząc o oddech. Korzystając z tej krótkiej chwili zamieszania, wyrzuciłem przed siebie nogę z impetem uderzając nią w sam środek klatki piersiowej stojącego przede mną faceta. Siła uderzenia była wystarczająco duża, aby ten zachwiał się w tył i upadł na trzech pozostałych. Potraktowałem ich dawką elektryczności i odwróciłem się, aby sprawdzić, jak radziła sobie reszta. Udało im się powalić już dwoje, co oznaczało, że mieliśmy jeszcze siedem osób do załatwienia. Z drugiej strony biegła w naszym kierunku Lydia z Chrisem u boku. Argent dzierżył w dłoni broń, którą musiał wziąć z bagażnika mojego samochodu. Martin zatrzymała się w odległości kilku metrów od najbliższych przeciwników, którzy aktualnie szarżowali na mnie. Wydała z siebie potwornie głośny wrzask i dodatkowo wypchnęła ręce w przód. Stworzyła dzięki temu pewnego rodzaju barierę, która uderzyła w dwóch mężczyzn odbierając im przytomność. Zostało pięcioro.

      Jednak nasze szczęście nie trwało długo, bo już po chwili usłyszałem za sobą okrzyk bólu. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku, Malia już leżała przygwożdżona do ziemi, a po jej ciele przebiegały drobne iskry. Jej ciało wiło się z bólu. Scott rozkojarzony przez to wydarzenie poległ następny i spotkał go podobny los. Jedynie Liam zdołał nadal zawzięcie walczyć. Nie mogłem po prostu przyglądać się, jak przegrywamy. Zanim zdążyłem się odwrócić, poczułem dłoń na ramieniu. Wykonałem szybki obrót, unosząc zgięte ramię w górę. Mój cios został zablokowany. Przeciwnik wymierzył mi silne uderzenie prosto w szczękę. Ponad jego ramieniem zdołałem dostrzec kolejny obraz zwiastujący porażkę. Pomimo wizji chwilowo rozmazanej przez uderzenie w twarz, jasno i wyraźnie widziałem Argenta przygwożdżonego do betonu i Lydię, która z przerażeniem wpatrywała się w wycelowaną w nią broń odebraną Chrisowi. Nasza przegrana była już przesądzona, ale to nie znaczy, że nie zamierzam odpłacić im za krzywdy wyrządzone moim przyjaciołom. Puściłem wodze i z mojego gardła wydobyło się głośne warknięcie. Zamachnąłem się ręką na napastnika. Ten zrobił dość sprytny unik, ale zdołałem przejechać pazurami po jego klatce piersiowej. Z ran zaczęła sączyć się krew, ale to nie powstrzymało dalszej walki. Gdy wykonałem kolejny zamach, mój cios został sprawnie zatrzymany, a ja oberwałem pięścią w brzuch. Nie było to tak bolesne, jak chciałby tego mój przeciwnik. Byłem coraz bardziej rozwścieczony. Niespodziewanie rozległ się ogłuszający wystrzał. Wszyscy, którzy byli przytomni i byli w stanie to zrobić obejrzeli się w stronę furgonetki, skąd dochodził dźwięk. Na dachu były dwie szarpiące się postacie, ale wyraźnie widziałem, że osobą na górze był Theo Raeken, a leżący pod nim strzelec, którego zaatakował, trzymał w dłoni pistolet przy jego brzuchu. Nie minęła chwila, a ciało chłopaka bezwładnie zsunęło się z dachu samochodu, opadając z hukiem na ziemię. Z tyłu rozległ się krzyk Liama, wołającego imię postrzelonego. Dunbar niewiele myśląc, wyrwał się do przodu, aby mu pomóc, ale po zrobieniu zaledwie kilku kroków po jego ciele przebiegła masa małych błyskawic. W konwulsjach opadł na kolana i wydobył z siebie ostatni krzyk, zanim stracił przytomność. Jeden z nadal zdolnych do walki ludzi podszedł do ich przywódcy, który powoli zaczął dźwigać się na nogi, dwoje trzymało Argenta i Lydię na muszce, a pozostała dwójka ruszyła w moją stronę. Jeden z nich był bliżej, zatem już po chwili udało mi się wymierzyć silnego kopniaka dokładnie w kolano. Dokładnie słyszałem chrupnięcie kości, gdy facet z wrzaskiem upadł na ziemię. Nie miałem nawet najmniejszych wyrzutów sumienia, że załatwiłem jego sprawność fizyczną na amen, łamiąc mu kość. Został mi tylko jeden przeciwnik. Gdy obróciłem się w jego stronę, ten mój już trochę ponad metr ode mnie. Najwidoczniej nie był wcale taki najlepszy, bo zamiast użyć trzymanego w dłoni paralizatora, on podbiegł do mnie na wyciągnięcie ręki. Chwyciłem za poły jego kurtki i przepełniony złością cisnąłem nim o beton. Jednym kolanem przygniotłem jego klatkę piersiową, utrudniając mu oddychanie. Lewą ręką przytrzymałem go za kołnierz przy ziemi, a prawą zacząłem wymierzać ciosy w szczękę, jeden po drugim. Czułem buzującą w ciele adrenalinę i złość, co tylko popychało mnie do agresywnego zachowania. Krew tryskała z ust i nosa mojej ofiary, znacząc szkarłatnymi śladami moją pięść. Przestań, przestań, przestań! Nie jesteś mordercą, nie jesteś! Z trudem zatrzymałem pięść zaledwie kilka centymetrów przed twarzą nieprzytomnego już mężczyzny. Potrząsnąłem dłonią, prostując obolałe od uderzeń palce i rozejrzałem się dookoła. Powoli wstałem na nogi i posłałem wyzywające spojrzenie pozostałym przeciwnikom.

     – Ktoś jeszcze? – Kilku z nich powoli dźwigało się na nogi, ale nie wyglądali na chętnych do walki. Ci, którzy trzymali na celowniku Martin i Chrisa nie ruszyli się nawet o milimetr, pilnując swojego zadania. Przywódca tej niewydarzonej bandy powoli dźwigał się na nogi z pomocą jednego ze swoich podwładnych. Wymieniłem z nim nienawistne spojrzenia. – Uznaję to za 'nie'. – Zrobiłem kilka kroków w stronę faceta z bronią, na co ten szybko zareagował, przenosząc swój cel z Lydii na mnie. Ale jak ludzki refleks ma się do tego zwierzęcego, wilczego? Nijak. Zanim zdążył chociażby odbezpieczyć broń, chwyciłem za lufę i wyszarpnąłem broń z jego dłoni. Obróciłem pistolet w dłoni i z uśmiechem na twarzy wymierzyłem w przeciwnika.

     – Mam wiadomość dla waszego prawdziwego dowódcy. Przekażesz ją, prawda? – Zapytałem odbezpieczając broń. Zmrużyłem oczy, aby jeszcze bardziej precyzyjnie określić cel. Nieznacznie przesunąłem rękę i zanim ktokolwiek zdążył przeanalizować moje czyny, w szczególności zanim sam nabrałem wątpliwości, pociągnąłem za spust. Mężczyzna w akompaniamencie swojego wrzasku i huku wystrzału upadł na kolana. Dłonią uciskał ranę postrzałową na prawym ramieniu. – Ktokolwiek chociażby spróbuje dopaść kogoś z moich przyjaciół lub mnie, skończy gorzej niż wy. Jakikolwiek był wasz interes w atakowaniu nas, na waszym miejscu porzuciłbym to, bo to przegrana sprawa. Wracajcie, skąd przyszliście, albo my wrócimy po was. Czy to jasne? – Wymierzyłem broń w mężczyznę, który przygwoździł Argenta do ziemi. Ten pokiwał szybko głowa i przerażony, że spotka go los podobny do jego kolegi, wstał i zaczął się wycofywać z podniesionymi rękoma. Moja ręka podążała za każdym jego ruchem, cały czas trzymając go na celowniku. Uśmiechnąłem się przepełniony triumfem. Rozbiliśmy ich na kwaśne jabłko.

     – Uważaj!

___________________
R.I.P. moje zdolności pisania scen akcji

Dzisiaj bez dłuższej wypowiedzi, ale przepraszam za długi czas ciszy między rozdziałami.

Do następnego, whynohate ❤🌺

Wanted || Isaac LaheyWhere stories live. Discover now