20. Samotna łza (1/3)

1.3K 88 12
                                    

     Spoglądam na mężczyznę jeszcze raz i biorę głęboki oddech, mający pomóc mi się odezwać. Bo odzywanie się wcale nie jest takie łatwe, możesz się zacząć jąkać, czy coś, a jak już się odezwę, to nie będę mogła od nowa udawać że śpię. Więc, ten oddech jest mi bardzo potrzebny, żeby zebrać się na odwagę przeciw wszystkim przeciwnością losu.
  — Hej, Buck. — Uśmiecham się lekko, wciąż jeszcze trochę zaspana. — Możemy porozmawiać? — pytam, przygryzając lekko wargę i czekam na jego reakcję z, tym razem, wstrzymanym oddechem.
  — Jasne — odpowiada marszcząc minimalnie brwi.
  Prostuje się w fotelu i spogląda na mnie uważniej, już nie tym zamglonym i zamyślonym wzrokiem, którym prędzej na zmianę obserwował mnie, lub przestrzeń za oknem.
  — Chodzi mi o naszą rozmowę, którą przerwało nam... — urywam wpół zdania bo nie mam pojęcia jak to nazwać. Zamach? Incydent? Chuj wie?
  Jednak Bucky kiwa głową pokazując, że rozumie, więc postanawiam mówić dalej i pieprzyć rzeczownik. A jest co mówić i będzie to trudna rozmowa.... Kocham życie!
  — Więc tak, jak mówiłam, nie mogę być dłużej twoim lekarzem. Byłoby to z mojej strony nieetyczne. Powinnam być bezstronna, a w zaistniałej sytuacji nie jest to możliwe — wypowiadam każde następne słowo powoli i spokojnie. Jestem opanowana, muszę być bo w tym momencie to jedyne, co może mnie uratować od totalnej porażki. — Nie powinnam w ogóle dopuścić do sytuacji, w której będę coś do ciebie czuła. Powinna łączyć nas relacja pacjent-psychiatra i nie powinno być w niej miejsca na takie rzeczy, jakie się między nami wydarzyły. Mówię o pocałunku — tłumaczę, starając się dobierać jak najlepsze słowa, choć nie zawsze mi się to udaje.
  — Więc dlaczego do tego doszło? — pyta zaciskając mocno szczękę.
  Jego spojrzenie robi się twardsze. Nie chcę żeby tak było. Tak bardzo nie chcę, żeby działo się z nim to, co teraz: wraca do stanu w jakim go po raz pierwszy spotkałam, tego zaciętego wyrazu twarzy i zamkniętej postawy.
  — Ponieważ Cię polubiłam, to chyba najlepszy argument. Jesteś dobrym człowiekiem, lubię twój charakter i nie byłoby w tym nic złego, wręcz przeciwnie, to, że lubię Cię jako pacjenta, powinno być naturalne, łatwiej się wtedy z taką osobą pracuje. Ale ja się w tym zapędziła... — urywam nagle bojąc się jego reakcji na moje słowa.
  — Aha — stwierdza sucho. — A co jeśli ja też się zapędziłem? — odpowiada mi enigmatycznym tonem i spogląda na mnie z lekko przechyloną na bok głową.
  Zauważam, że musiał umyć włosy, bo teraz aksamitne kosmyki, lekko otaczają jego twarz i opadają na bok, gdy trzyma głowę w taki sposób. Teraz ma już bardziej rozluźnioną twarz i po prostu czeka na moją reakcję ze spokojem, podczas gdy ja gorączkowo szukam w głowie odpowiedzi. Przyjemne, mi zaraz zacznie lecieć para z uszu, a on sobie po prostu czeka...
  — Jeśli uważasz, że to na tobie wymusiłam, lub wpłynęłam na ciebie w jakikolwiek inny sposób, to jest to najgorsza rzecz jaką do tej pory zrobiłam — odpowiadam czując, jak zasycha mi w gardle.
  — Tak, Noemi. Oczywiście, że ty to zrobiłaś — zaczyna i wstaje z fotela nie przerywając nawet na moment, — zrobiłaś to zapewne zupełnie nieświadomie. Jesteś zbyt dobra, żeby robić takie rzeczy świadomie — tłumaczy i siada na skraju mojego materaca. Na ten ruch zaczynam się szybko podnosić do pozycji siedzącej. Nie jest to przyjemne, ale w końcu z krzywym grymasem na twarzy mi się udaje. — Czuję coś do ciebie, dlatego, że jesteś jaka jesteś.
  — Nie rozumiem? — odpowiadam zupełnie zbita z tropu i zagubiona.
  — Pojawiłaś się w moim życiu z wysoko podniesioną brodą. Weszłaś z butami do mojej, dość ograniczonej, strefy komfortu i zaczęłaś ze mną rozmawiać, a co może bardziej istotne, wymagać odpowiedzi i działania — mówi, biorąc w swoje dłonie moją dłoń no i mogę pożegnać logiczne myślenie.   — Byłaś pierwszą osobą, która traktowała mnie nie jak maszynę, tak jak HYDRA, czy Stark, ale jak człowieka. Nie byłaś też Stevem, który nie potrafił patrzeć na sprawę obiektywnie, bo naszym relacją zawsze towarzyszyło dużo emocji i wspomnień. Jest moim przyjacielem, ale nie mógł mi pomóc tak, jak ty to zrobiłaś. Choć, to chyba on powstrzymywał mnie przez większość czasu przed upadkiem.
  — Bucky, ja...
  — Daj mi dokończyć, No — przerywa mi i patrzy na mnie poważnie. W odpowiedzi kiwam lekko głową rządna jego słów. — Jesteś inna od kobiet, które spotykałem przed i w czasie wojny. Zupełnie ich nie przypominasz swoim stylem ubierania, fryzurą, sposobem bycia...
  — Nie wiem, czy traktować to jako komplement... — mruczę, a on uśmiecha się lekko i kręci głową.
  — Poczuciem humoru również — dodaje z lekkim błyskiem w oczach. — Nie wiem czy to komplement. Po prostu jesteś od nich inna i właśnie to, tak bardzo mi się w tobie podoba. Nie przypominasz mi ich. Nie sprawiasz, że czuję się jakbym starał się wrócić do przeszłości. Jesteś kimś nowym — kończy i po prostu na mnie patrzy...
  Potrzebuję chwili, żeby to wszystko przetrawić, więc wpatruję się w nasze złączone dłonie i układam sobie w głowie klocki z jego słów. Jeszcze raz powtarzam w myślach to wszystko, co powiedział, aż w końcu zaczynam dobierać odpowiednie słowa. Biorę kilka głębszych oddechów, aby uspokoić drżenie, które czuję wewnątrz i w końcu zaczynam mówić, cały czas pilnie obserwowana przez mężczyznę.
  — Pomijając to, że wszystkie możliwe zasady zabraniają mi być w tobie zakochaną, jest też kilka innych przeciwności losu — odpowiadam mu, już pewniejszym głosem.
  Nie mogę rzucić mu się w ramiona i powiedzieć, że teraz nic nie stoi nam na przeszkodzie. Aż tak durna nie jestem.
  — Po pierwsze, zauważ, że wiesz o mnie bardzo mało. Przez cały ten czas, to ja słuchałam Ciebie. Fakt, spędziliśmy wiele godzin na rozmowach, ale grałam w  ich raczej rolę pomocnika. Nie mówiłam nic o sobie Nie znasz mojej historii. — Mężczyzna słucha mnie ze skupieniem i co jakiś czas kiwa lekko głową. — Poza tym wyjście z relacji jak nas do tej pory łączyła jest pracochłonne i trudne. Według prawa, mogłabym spotkać się z tobą w roli znajomej, a nie lekarza, dopiero po trzech latach od zakończenia terapii. Po takim czasie, byłabym dla ciebie właściwie nowym człowiekiem. — Biorę głęboki wdech. — Podczas naszych rozmów, nigdy nie dawałam Ci rad wprost. Nie mówiłam, że moim zdaniem powinieneś zrobić tak, czy tak. A właśnie w taki sposób mówią ludzie, których łączą relacje prywatne. Jest strasznie dużo różnic pomiędzy tymi dwoma relacjami, a pokonanie ich, nie jest takie łatwe.
  — Ale możemy spróbować, prawda? — pyta, po kilku sekundach, podczas których rozmyślał nad moimi słowami. A gdy tylko je zadaje, zaczyna mówić dalej, nie dając mi czasu na odpowiedź, której chyba i tak nie byłabym w stanie teraz sformułować. — Jesteśmy w zupełnie nowym środowisku. Jesteś teraz zbiegiem takim jak my. — Nie lubię tego słowa. Na prawdę nie lubię. — Jeśli nam się nie uda, po prostu się nie uda. Będziemy teraz przez cały czas przebywać w jednym domu i, i tak musimy nauczyć się funkcjonować ze sobą na nowych zasadach, prawda? — Uśmiecha się do mnie swoim firmowym uśmieszkiem i puszcza moje dłonie.
  Och, dlaczego to zrobił? Teraz mi w nią tak dziwnie chłodno...
  Noemi, skup się na odpowiedzi. Ta rozmowa całkiem dobrze Ci idzie, nikt nie płacze, nie krzyczy ani nie robi innych strasznych rzeczy, więc tego nie spieprz.
  — Tak, o tym jeszcze nie myślałam... Dopiero co zaczęłam myśleć po dość długiej przerwie, więc... — Bucky posłał mi lekki uśmiech.
  — Więc od czego powinniśmy zacząć? — pyta, odsuwając się ode mnie i opierając się o tylną część łóżka, która jest odrobinę niższa od zagłówka, ale możesz stanowić całkiem niezłe oparcie.
  Właściwie nie wiem czy to dobry pomysł. Nie miałam czasu nad tym jeszcze pomyśleć... Po Prostu stwierdziłam, że dawno nie myślałam... Ale mężczyzna ma dość sporo racji. Będziemy teraz spędzać ze sobą sporo czasu, a jako, że nie mogę być już jego lekarzem, musimy przejść na inne relacje. A co za tym idzie, musimy przerobić te wszystkie zasady, na których opierał się nasz poprzedni związek.
  W podręcznikach, nie piszą jak to powinno przebiegać, bo coś takiego nie powinno przebiegać w ogóle, więc muszę sama obmyślić jakiś plan działania. Z tego wszystkiego, co nas czeka, najłatwiejsze jest pokazanie mu siebie. Musi trochę poznać mnie i moją historię, a później łatwiej będzie mu zrozumieć to, jak zachowuje się w stosunku do znajomych, czy przyjaciół, bo tym teraz będziemy. Normalnie takie rzeczy wyszły by naturalnie z czasem, ale jesteśmy już tak głęboko połączeni emocjonalnie, że aby tego totalnie nie spaprać, nie ma czasu na naturalne wychodzenie.
  Okay, więc zaczynajmy. Później pomyślę, co dalej, ale zrobię to, gdy będę zdolna przekalkulować to na chłodno i z lekkim dystansem. Może jutro... Bo może jutro będę mniej zmęczona. Może jutro będzie też mnie mniej boleć. Nie lubię jak boli. Zima ma towarzysza w mojej nienawiści - ból.
  — Powinniśmy zacząć od poznania mnie — odpowiadam w końcu na jego pytanie. — Możesz mnie zapytać o cokolwiek chcesz — mówię demonstracyjnie rozkładając ręce, w akcie oddania mu siebie, co nie jest najlepszym pomysłem. Po pierwsze, bo pierzyna która mnie okrywała osuwa się odrobinę w dół, a po drugie, szwy które spajają ranę postrzałową, jeszcze nie były na to gotowe. Syczę lekko, gdy zaczynają nieprzyjemnie piec i ciągnąć, ale już po chwili od nowa się uśmiecham.
  Bucky rozpiera się wygodniej na swoim miejscu i unosi oczy do góry mrucząc pod nosem, kiedy poszukuje jakiegoś pytania w głowie.
  Obserwuję go uważnie upominając się w myślach, aby nie być teraz jego lekarzem, ani już nigdy... Więc nie analizuję nadmiernie, tego jak się zachowuję, staram się robić to tak, jak robię ze znajomymi czy rodziną. To przerzucenie się na nowe relację, będzie ciężkie dla nas obojga i nie mam bladego pojęcia, dla kogo bardziej.
  Po chwili opuszcza na mnie wzrok najwyraźniej wybierając pytanie i spogląda na mnie z lekkim uśmiechem.
  — No dobra, więc dlaczego zostałaś właśnie psychiatrą? — pyta, a ja głośno nabieram powietrze do płuc.
  To nie jest rzecz, o której mówię ludziom często. To nie jest rzecz, którą lubię przywoływać w pamięci. Takie historie nie są magiczne, czy inspirujące. Ta historia boli i to kurewsko. Ale mimo to powinien ją poznać, więc staram się uspokoić oddech i zaczynam mówić.
  Bucky zaalarmowany moim zachowaniem, przestaje się uśmiechać i spogląda na mnie poważniej.
  Kręcę lekko głową i przywołuję na usta uśmiech, z którym zaczynam opowieść i który dość szybko znika w miarę jak kolejne słowa opuszczają moje gardło.
  — Na początku nie miałam być psychiatrą. Chciałam być neurochirurgiem. Byłam w college'u, gdzie wybrałam odpowiednie przedmioty, które miały mnie przygotować do odpowiednich studiów. Byłam o kilka lat młodsza od moich kolegów bo przeskoczyłam kilka klas w podstawówce i w liceum, albo zrobiłam je w przyspieszonym tempie i tak znalazłam się w pierwszej klasie w college'u. Tam poznałam pewną dziewczynę. Luiz — wypowiadam je imię powoli z lekko przymkniętymi powiekami. Potem je otwieram i spoglądam na Bucky'ego, który patrzy na mnie z uwagą, najwyraźniej pilnie słuchając. — Była ode mnie starsza o kilka lat. Całkiem ładna, ale nie tak przeciętnie. — Przywołuję sobie w głowie jej lekko zatarty obraz. — Miała ciemne kręcone włosy, które zawsze jej się nie układały i na które narzekała. Uwielbiałam jej duże niebieskie oczy, otoczone wianuszkiem długich rzęs. Do tego mocne brwi, nadające charakteru całkiem szczupłej twarzy z odrobinę krzywym nosem, który uwielbiała. Do tego duże, naprawdę duże usta i spiczasty podbródek. Była ode mnie odrobinę niższa. Kochała swoje duże piersi, a zrzędziła na mały tyłek. — Uśmiecham się do siebie, na to wspomnienie. — Chciała być malarką, ale rodzice namówili ją na studia matematyczne. — Wykrzywiam się w sarkastycznym grymasie na słowo 'namówili'. — Nie wiem w którym momencie ją pokochałam... Była moją pierwszą prawdziwa miłością. Pierwszą osobą, którą przedstawiłam rodzicom. No i właśnie rodzice byli problemem... Nie moi. — Dodaje szybko — Oni zaakceptowali to, że jestem biseksualna i mam dziewczynę. Niestety rodzice Luiz nie potrafili tego zrobić. Przez długi czas nie chciała im tego powiedzieć, ale w końcu przemogła się i stwierdziła, że musi to zrobić. Na drugim roku wyjechałyśmy do swoich domów na Święto Dziękczynienia, a gdy wróciłyśmy, powiedziała mi, że rodzice kazali jej nie wracać więcej do domu. Że nie dostanie od nich już żadnych pieniędzy. Że już nie jest ich córką. Byli straszni... Strofowali ją od małego, miała być idealnym dzieckiem. Oczywiście idealnych w ich wyobrażeniu. A ona nigdy nie mogła doskoczyć do tej ich poprzeczki. Gdy wróciła do mieszkania, które wynajmowałyśmy, postanowiła, że musimy się rozerwać... — Głos zaczyna mi się łamać. — Myła Mią, a ja Vincentem, tylko, że ja nie zdążyłam podać jej adrenaliny. — Uśmiecham się krzywo, a w zamian otrzymuję niezrozumiałe i zagubione spojrzenie. — Nie oglądałeś Pulp Fiction? — pytam dla pewności.
  — Nie — kręci głową lekko zagubiony.
  Biorę więc głęboki wdech i kontynuuję. Naprawdę wolała bym skończyć na tym, co powiedziałam, przed chwilą.
  — Nic nie szkodzi. Poszłyśmy do klubu. Zachowywała się dziwnie, ale na początku nie zwracałam na to aż takiej uwagi. Wypiłyśmy trochę alkoholu, potem zapaliłyśmy zioło ze znajomymi. Myślałam, że to i jedna kreska, która razem ze mną wciągnęła, to wszystko... Nie myśl, że byłyśmy ćpunkami. Byłyśmy za to na studiach, więc korzystaliśmy z życia i testowałyśmy wiele nowych rzeczy — wtrącam szybko z coraz bardziej drżącym głosem, a potem kontynuuje opowieść. — Okazało się, że wciągała kilkakrotnie, przed i po tym jak brałyśmy razem. Gdy zaczęła się zataczać i nie panować nad sobą, postanowiłam zabrać ją do mieszkania. Myślałam, że po prostu była zmęczona, albo nie jadła zbyt wiele i dlatego tak mocno ją wzięło. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, zostawiłam ją w salonie, a sama poszłam się przebrać i zabrać ubrania dla niej. — Głos mi się załamuje, a po policzku płynie pojedyncza łza. Mocno zaciskam powieki i czuję jak jego ciepłe ręce obejmują moje, drżących. — Gdy wróciłam do salonu, zastałam ją leżącą we własnych wymiocinach, na podłodze. Przed nią była rozsypana feta. Z nosa ciekła jej krew, była cała spocona i — znów przerywam by zabrać oddech. — Zadzwoniłam na pogotowie, a potem zaczęłam ją reanimować, bo już nie oddychała. Pomoc zjawiła się po kilku minutach, ale dla mnie minęły wieki... Ratownikom pozostało jedynie stwierdzić zgon z powodu przedawkowania... — Po moich policzkach spływa kilka samotnych łez.
  Czuję, jak Bucky oplata mnie swoimi silnymi ramionami, chowając mnie przed światem. Mimo, że wciąż świeża rana daje o sobie znać, kiedy się ruszam. Ukrywam ten bólu w zakamarkach umysłu i chowam głowę w jego klatce piersiowej i jeszcze przez chwilę cicho płaczę, podczas gdy on szepta mi do ucha.
  — Ciii... Wszystko jest dobrze. Jestem tutaj, nie jesteś sama, pamiętaj. Możesz płakać ile chcesz, w końcu zabraknie Ci łez, wtedy powinno być lepiej... — mruczy, a ja podnoszę na niego oczy z krzywym uśmiechem.
  — Mam jeszcze trochę łez w zapasie... — mówię wciąż drżącym głosem.
  — Lepiej dla mnie, będę mógł Cię dłużej trzymać — Mruga do mnie, a potem całuje mnie w czoło, na co przewracam oczami.
  — Nie odpowiedziałam Ci jeszcze na twoje pytanie — mówię wpatrując się w jego oczy. Po chwili już mogę mówić dalej, więc kontynuuję: — Po tym wszystkim, sama poszłam do psychiatry. Musiałam się z tym uporać. Nie dawałam sobie rady sama... I właśnie tam zafascynowała mnie ta magiczna moc, jaką dysponował mój lekarz. Wychwytywał różne szczegóły w moich wypowiedziach, zawsze wiedział co powiedzieć, jak pomóc mi uporać się z różnymi sprawami i przede wszystkim przepisywał mi antydepresanty, które, na początku uwielbiałam. — Mrugam do niego żartując i ocierając mokre od łez policzki. — Poza tym okazało się, że Luiz wysyłała mnóstwo sygnałów, że planowała to od dłuższego czasu. Wtedy postanowiłam, już nigdy nie przeoczyć czegoś takiego. Zmieniłam kilka przedmiotów w szkole i postanowiłam zostać psychiatrą. Pomagać ludziom takim jak ona. Bycie terapeutką, czy choćby psychologiem, nie było dla mnie. Zawsze celowałam w to, co najtrudniejsze do zdobycia. — Uśmiecham się krzywo.
  — I dzięki temu pomogłaś mi. — Patrzy na mnie poważnie. 
  Śmieję się lekko i opieram czoło o jego klatkę piersiową.  

~~~~~~

 Dzień dobry, pyśki!

  Jako, że (płacz, rozpacz, zgrzytanie zębami) kończą się wakacje, to dla osłody i dlatego, że mam już gotowe 10 następnych rozdziałów, robię mały maraton, czy coś w tym stylu. Od dzisiaj, dzień po dniu, dostaniecie trzy rozdziały, tak, że to jest pierwszy z nich. Mam nadzieję, że pomysł się wam podoba.

  Do zobaczenia wkrótce.

~~~~~~

I'll help youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz