Rozdział XIX

238 47 20
                                    

Blade promienie oświetlały ich twarze, gdzieś wyblakli-pozostawiając po sobie smugę kolorów.

Powoli zbliżali się do domu Franka, dosyć szybko załatwił sprawy cmentarne. Obiecał sobie że nie będzie płakać. Zaklinał się że tego nie zrobi, ale nie mógł wytrzymać. Od godziny po jego bladych policzkach lały się słone łzy. Cały czas oszukuje się że uporał się z demonami przeszłości ale one całymi dniami pędzą za nim nie dając za wygraną. Czasem tylko zapominał że go śledzą, brał oddech. Ale był już zmęczony-nie można przez całe życie uciekać przed przeszłością.

W pewnym momencie coś się zmieniło. Kiedy byli na cmentarzu Gerard chwycił jego drobną dłoń w tą swoją a łzy smutku zmieniły się w łzy wzruszenia. Iero wtulił się w swojego chłopaka i wypłakał się w jego obojczyk dość nie elegancko mocząc mu koszulkę. Czerwonowłosy tylko mu na to pozwalał powoli, jak to miał w zwyczaju gładząc jego ciemne włosy.

Czym zasłużył sobie Gerarda?

A teraz jechali samochodem, przez szyby dochodziły do nich ostatnie promienie. Gerard cały czas trzymał rękę na jego kolanie, prowadził bardzo ostrożnie.
A Frank?
Frank po prostu skulił się w fotelu pasażera myśląc o tym wszystkim...

O zdradzie, rozwodzie, chorobie mamy, śmierci, swojej pierwszej pracy, babci...

Znów miał bałagan w głowie.
I bał się że tym razem nie wystarczy zostawić wszystkiego za sobą w tym aucie.
Tym razem powinien podjąć walkę.

Czemu cały czas się obwiniał, martwił?

Było w nim pełno smutku,
Żalu,
Agresji.

On skrywał uczucia pod maską, ale czasami ona pękała a jemu nie chciało się znowu jej naprawiać.

Łzy, słone łzy. To właśnie one kapały rytmicznie na jego koszulkę z logiem the misfits.

Jak długo można udawać że ma się wyjebane? Jak długo da się być dobrym aktorem?

Chłodny wiatr wpadający do pojazdu przez uchyloną szybę osuszał jego policzki i skronie. Jego włosy pod jego wpływem zaczęły się przemieszczać.

A Gerard milczał. Wiedział że w tej sytuacji lepiej nie mówić nic.

To był taki ich intymny moment.

Dojechali we wskazany przez Iero adres. Wysiedli z auta powoli. Brunet poczuł chłód więc szczelniej okrył się swoją ulubioną bluzą. Trzęsącymi dłońmi podał ukochanemu klucze. Przypomniał sobie o tym że kiedyś zostawił je u Waya.

Pijany Way w pracowni i zagubione klucze nigdy nie zwiastują nic dobrego- pomyślał.

Weszli do środka, Frank stąpał ciężko praktycznie nie unosząc stóp do góry. W tym momencie nie miał na nic siły. Nigdy nie czuł się tak zmęczony.

Opadł na kanapę z zamiarem dalszego płakania w poduszkę, przymknął powieki a w jego umyśle pojawiły się sceny jego życia.

"-Franek już jesteś?- krzyknęła do niego staruszka wyjmująca ciasto z piekarnika- zrobiłam ci twoją ulubioną szarlotkę- uśmiechnęła się siwa kobieta w stronę swojego jedynego wnuczka.
-Dziękuję babciu- Iero odwzajemnił uśmiech i pocałował matkę swojej rodzicielki w policzek. Staruszka odłożyła blachę na drewnianą podkładkę i podeszła do czajnika by zalać chłopcu herbatę.
-Jak było dzisiaj na farmie?- Zapytała go.
-Było super! Millerowie mają cudnego owczarka niemieckiego. Baron jest taki wesoły- rozmarzył się Frank, zawsze chciał mieć zwierzątko.
A babcia położyła obok niego kubek z gorącą herbatą i talerzyk z kawałkiem ciasta."

Black coffee, black lungs.Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang