Rozdział szesnasty

1.2K 108 36
                                    

Przez szeroko otwarte okna do bawialni wpadało ciepłe, nocne powietrze poruszając subtelnie sięgającymi podłogi białymi firanami i muskając materiał mojej długiej spódnicy, gdy siedziałam na jednym z parapetów i przyglądałam się skąpanym w mroku ogrodom. Słodki zapach kwiatów i nagrzanej słońcem ziemi wypełniał pomieszczenie wraz z serenadą budzących się po zmroku stworzeń, im dłużej zaś skupiałam wzrok na granatowym, usianym gwiazdami niebie, tym częściej udawało mi się dostrzec przelatujące po nim małe nietoperze. Atmosfera była idealna, baśniowa i wręcz wyśniona; z ciepłym podmuchem wiatru całującym raz po raz moją skórę, z tak wyraźnie wyczuwalnym w przestrzeni latem i oszałamiającym spokojem, którego nie zakłócał praktycznie żaden niepożądany dźwięk.

- Sądziłam, że Lancasterowie i Yorkowie wywodzili się z przeciwnych rodów, czy czegoś takiego – mruknęłam nie odrywając wzroku od okna i biorąc głęboki wdech świeżego powietrza, nawiązując do usłyszanej wcześniej historii z ust Sebastiana. - To by wyjaśniało ich rywalizację.

Usłyszałam, że kamerdyner nieznacznie zmienił pozycję, nadal siedząc na jednej z leżanek przy najbliższym oknie, znajdującym się niemalże dokładnie przede mną, biorąc pod uwagę fakt, że zajmowałam miejsce na parapecie bokiem.

- Owszem, ale tak nie było, oboje posiadali bowiem wspólnych przodków – odparł. - To niezwykłe, że konflikt zdołał poróżnić ich tak bardzo, że zapisali się właśnie w taki sposób na kartach historii.

- Właściwie to gdybyś nie potwierdził tej opowieści, do dziś sądziłabym, że jest ona nieco przekłamana. - Popatrzyłam na niego. - Przyznasz, że „Wojna Dwóch Róż" brzmi raczej szekspirowsko.

- Dlatego właśnie historia może być tak fascynująca; ludzie, których życia trwają zaledwie mrugnięcie powieką przeważnie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak nieprawdopodobne wydarzenia mogły niegdyś mieć miejsce.

Choć zakończył wykonywanie wszystkich obowiązków na ten dzień, nadal miał na sobie frak, którego czerń jedynie podkreślała jego szlachecką urodę i jasną, nieskazitelną cerę, w tamtej chwili przeszło mi więc przez myśl, czy aby przypadkiem nie stał się on kiedyś inspiracją dla dzieł Oscara Wilde. Ostatecznie przecież, skoro prawdopodobnie (ponieważ przez jego specyficzny sposób wypowiedzi nadal nie mogłam mieć ku temu stuprocentowej pewności) był muzą dla Poego, to nic nie stało na przeszkodzie, aby jego nadludzki urok uwiódł także zakochanego w pięknie pisarza.

Przypomniało mi się, że w czasie, w którym się znalazłam, Oscar Wilde wciąż jeszcze żył i naraz zapragnęłam móc go zobaczyć.

- A ty? - kontynuowałam. - Po której stronie konfliktu ty się wtedy znajdowałeś?

- Choć nie przeczę, że nie przepadam za monotonią, to nie mam w zwyczaju opowiadać się za żadną ze stron, o wiele lepsze jest przyglądanie się ich rezultatom...

- Zaraz po tym, jak coś między nimi namieszasz – dodałam pospiesznie, na co nie zaprzeczył i jedynie się uśmiechnął, grymas ten zniknął jednak z jego twarzy równie szybko, jak się pojawił, gdy zadałam mu kolejne pytanie, pchana nagłą dozą odwagi, którą postanowiłam błyskawicznie wykorzystać, niepewna, czy jeszcze kiedykolwiek nadarzy się ku temu podobna okazja.

- Chciałeś kiedyś umrzeć?

Nasze spojrzenia się spotkały, jednak tym razem nie potrafiłam wyczytać z jego wzroku absolutnie nic.

- Śmierć nie jest czymś, co mi zagraża, moja droga.

- Właśnie dlatego zadałam to pytanie; gdybyś był śmiertelny to nie miałoby ono większego sensu, skoro dla nas, ludzi, jest ona czymś nieuniknionym, kiedy jednak chodzi o kogoś, po kogo śmierć nie może sięgnąć, nabiera ono głębszego znaczenia, nie sądzisz?

Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAWIESZONE ]Where stories live. Discover now