× Rozdział 2 ×

1.6K 78 34
                                    

Dlaczego mi nie pomogłaś? Jak mogłaś mnie tak zostawić? Poświęciłabym dla Ciebie życie 'siostrzyczko'! A może powinnam Ci mówić potworze?!
To Twoja wina.
To ty mnie zabiłaś.

Obudziłam się. Ledwo mogłam oddychać, byłam cała mokra od potu. Chwyciłam za telefon i zerknęłam na godzinę.
04:57
To tylko sen. Nic nie mogłam zrobić.

Podeszłam do otwartego okna, aby zaczerpnąć powietrza i przy okazji ogarnąć sytuację na zewnątrz. Od tej strony budynku błąkał się tylko jeden umarły.

Umarły? Nie wiem już jak na to coś mówić.. Nicolas mówi na to 'sztywny', może ja też tak zacznę mówić?

Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym usiadłam na miękkim łóżku. Jeszcze raz spojrzałam na ekran telefonu. Nadal miałam nadzieję, że zaraz zobaczę wczorajszą datę, tj. 25.07.2017. Jednak nic takiego nie miało miejsca.

Gdybym tylko mogła cofnąć czas...
Ale nie możesz, głupia idiotko. Weź się w końcu w garść!
Chyba powinnam się położyć... Zaczynam gadać sama do siebie...

Ułożyłam się wygodnie na łóżku, niegdyś należącym do Pani Elizabeth i starałam się usnąć. Na próżno. Wiedziałam, że i tak nie zasnę, zawsze tak miałam. Postanowiłam poszperać w internecie. Po chwili jednak ogarnęłam, że sieć nie działa, zero cywilizacji, mimo tego, że to miasto.

Wzięłam więc telefon i włączając latarkę postanowiłam trochę poszperać w obecnie moim pokoju.

Podeszłam do szafy, która stała naprzeciw łóżka i otworzyłam ją. W jej środku znalazłam walizkę.

Chyba nie powinnam jej ruszać, w końcu nie należy do mnie...
Ale z drugiej strony, nikt się nie dowie, jeśli później odłożę ją na te samo miejsce...

Wyjęłam ową tajemniczą walizeczkę i usiadłam na łóżku z nią na kolanach. Dmuchnęłam na wierzch pudła, aby kurz, który się tutaj zgromadził, zniknął z miejsc, które mam zamiar dotykać. Przyjrzałam się zardzewiałym, kiedyś pewnie złotym klamrom. Wystarczyło tylko, abym pociągnęła je do góry.
Tak też zrobiłam.
Delikatnie chwyciłam z obu stron górną część walizki i podniosłam wieko. W środku ujrzałam przepiękną suknię ślubną, zapewne należącą do mamy Nicolasa. To w niej wygłaszała swą dozgonną miłość do ojca Nico. Uniosłam ją i położyłam obok na łóżku. Była dosyć ciężka jak na materiał. Na dnie walizki leżał album ze zdjęciami i dwie fiolki. Wzięłam je do ręki i stwierdziłam, że to brokat.
Odkręciłam fiolki i nagle kichnęłam. Ich zawartość poleciała mi prosto w oczy na co ja odskoczyłam, przy okazji zahaczając nogą o walizkę. W ten oto sposób leżałam na podłodze obsypana brokatem robiąc przy tym nie mały hałas.

No to jestem w dupie. Plan cichego nindży poszedł się walić.

Drzwi od pokoju otworzyły się i nagle stała się jasność. Nicolas zapalił światło i patrzył na tę zapewne przekomiczną scenę, gdyż zwijał się ze śmiechu. Po chwili wstałam z podłogi i zaczęłam otrzepywać się z brokatu. Niestety byłam w nim cała i nie pozbędę się go pewnie przez długi czas.

- Skąd masz brokat? - spytał, ocierając łzy.
- Z walizki - odpowiedziałam szybko i dopiero, po wypowiedzeniu tych słów dotarło do mnie, że się wkopałam.
- Grzebałaś w rzeczach mamy?
- Ja tylko...
- No co?
- Ja... Przepraszam, nie powinnam. Byłam ciekawa co może być w szafie, przepraszam, nie powinno do tego dojść...
-No dobra, nic takiego się nie stało - wybaczył mi. - Pokaż co takiego tam jeszcze masz - usiadł obok mnie na łóżku i wyjął ostatnią już rzecz z walizki - album ze zdjęciami.

- Chcesz zobaczyć małego mnie? - powiedział otwierając album
- Jasne, haha
- Oho, na tym zdjęciu udaję macho w okularkach podrywając ciocię - skomentował jedno ze swoich zdjęć na co się zaśmiałam. - O, a tu jestem na bujanym koniku. Wow, ale miałem furę... Wszystkie laski moje! - stwierdził pokazując mi kolejne zdjęcia.

Nagle zegar przypomniał nam o sobie wybijając godzinę 7. Nico poszedł do siebie, a ja stanęłam przy szafie mając zamiar poszukać ubrań, których zawsze mi brakowało.
Po chwili jednak przypomniałam sobie, że w ogóle nie mam ubrań, bo przecież nie zabrałam ich ze sobą z mojego domu.
Poszłam więc do mojego przyjaciela, gdyż jak sam mówił, miałam chodzić w jego ubraniach. Zapukałam dwa razy w jego drzwi i bez zaproszenia weszłam do jego pokoju. Jednak tak szybko jak otworzyłam drzwi tak szybko je zamknęłam. Okazało się, że Nicolas się przebierał, a ja tak po prostu weszłam mu bez pytania. Nawet nie zdążył się zakryć...

- Przepraszam! - krzyknęłam, czując jak pieką mnie poliki. Pewnie są całe czerwone...
- Ok. - stwierdził wychodząć, już ubrany ze swojego pokoju.
W ogóle się tym nie przejął, jakby dla niego było to normalne. A może było? W końcu był już pełnoletni, a ja miałam zaledwie 16 lat i moim najbliższym spotkaniem z chłopakiem był pocałunek. Z drugiej strony to chyba dobrze, że nie robiłam jeszcze tego tak wcześnie.

O czym ja myślę?

- Hej?
- Hm?
- Czemu się tak na mnie patrzysz? Nie mów, że Ci się nagle spodobałem.
- Co? Nie! Zamyśliłam się i tyle. Nigdy nie pomyślałam o Tobie w ten sposób - powiedziałam i spaliłam buraka.
- Dobrze, młoda nic się nie stało - zaśmiał się - Idź do mojego pokoju po koszulkę, a ja zrobię śniadanie.

Weszłam do jego pokoju, tym razem bez obaw, że znów mogę ujrzeć go całkiem nago.

Koszmary by się pogorszyły, brr

Może i jest totalnie przystojny, ale to wciąż mój przyjaciel i trudno mi myśleć o nim inaczej niż jako o bracie.

Otworzyłam komodę z jego koszulkami i wybrałam zwykłą czarną koszulkę sięgającą mi zaledwie do połowy pupy.

No cóż, 189, a 170 centymetrów wzrostu to jednak nie taka duża różnica jeśli chodzi o ubrania albo Nicolas chodzi w za małych ciuchach.

Kierując się do kuchni, zahaczyłam jeszcze do łazienki, aby się ogarnąć, gdyż wczoraj tylko zmyłam tusz z twarzy, byłam zbyt zmęczona.

Moje lenistwo nie ma umiaru...

Znalazłam w szafce z lustrem trochę kosmetyków, więc postanowiłam zrobić lekki makijaż. Zdążyłam nałożyć tusz do rzęs i korektor pod wiecznie zaspane oczy, gdy poczułam zapach jedzenia.

Walić makijaż, jedzenie ważniejsze.

I pobiegłam do kuchni. Zanim jednak przekroczyłam jej progi zawołałam do przyjaciela:

- Czyżbyś właśnie robił naleśniki?
- A i owszem! Skąd wiedziałaś?
- Trening czyni mistrza - powiedziałam z dumą i usiadłam przy stole, czekając na posiłek.

Lada moment przyszedł Nicolas niosąc ze sobą talerz pełen naleśników. Odstawił je na stół i wrócił się po coś do kuchni. Zaraz jednak wynurzył się z kuchni idąc w moją stronę. W jednej ręce trzymał syrop klonowy, a w drugiej cukier puder.

- Dziękuję, panie kucharzu, było przepyszne - pochwaliłam Nico po skończonym śniadaniu.
- Dziękuję, dziękuję mademoiselle*

Uwielbiałam go takiego. Potrafił każdego oderwać od tej potwornej rzeczywistości. Był prawie idealny. Cieszę się, że mam go za przyjaciela, bo naprawdę nie wiem, co bym bez niego zrobiła.

- Więc co dziś robimy, panie kapitanie? - zagadnęłam chłopaka.
- Idziemy do Ciebie po Twoje rzeczy.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że to niebezpieczne, a my nie mamy nic do obrony?
- Kto nie ma ten nie ma, ja mam pistolet oraz noże, słońce.
- Umiesz się obsługiwać bronią?
- Raczej tak
- Raczej?
- Wydaje mi się, że nie jestem na tyle głupi, aby odwrotnie trzymać pistolet i się przypadkiem zastrzelić - prychnął Nico
- Czyli ja biorę noże - zostałam bez wyboru - Kiedy wyruszamy?
- Teraz.

✖✖✖✖✖

Czy taka długość rozdziałów wam pasuje? Mam zamiar pisać dłuższe, ale zależy to od was c:
Do zoba! 💋💋

*mademoiselle - z francuskiego panienka

Angel with a shotgun {Carl Grimes}Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ