Rozdział I

71 15 3
                                    



7am, waking up in the morning
Gotta be fresh, gotta go downstairs
Gotta have my bowl, gotta have cereal*

Tommy okręcił się na drugi bok, wyciągając rękę spod cienkiej, jednakże jak ciepłej kołderki. Mruknął zaspany, szukając dłonią swojego telefonu na powierzchni stolika stojącego tuż przy łóżku. Jak na złość, nie mógł jednak trafić na brzęczące urządzenie, które wydobywało z siebie irytujące dźwięki.

- Nie dziś, Rebecca. - mruknął do siebie, nie otwierając nawet na sekundę oczu.

It's Friday, Friday
Gotta get down on Friday
Everybody's lookin' forward to the weekend, weekend

Sapnął ciężko i na sam głos brunetki śpiewającej jeden z gorszych utworów na świecie, który był jego zmorą, podniósł się gwałtownie na łokciach, powodując tym samym lekkie zawroty. Jednak to nie było tak ważne, jak wyłączenie budzika.

- Słyszę cię codziennie od trzech lat... - bąknął do siebie, przesuwając palcem po ekranie telefonu. - A dalej cię nienawidzę. Chociaż motywujesz mnie do wstania.

Rzucił telefon na niebieską poduszkę, znajdującą się tuż obok jego głowy. Spojrzał na pociemniałe niebo za oknem i uśmiechnął się do siebie mimowolnie. Dokładnie wiedział, jaka to pora.

Wykopał się spod pościeli i stanął na chłodnej podłodze. Zetknięcie z drewnem spowodowało u niego gęsią skórkę, jednak totalnie się tym nie przejął i ruszył prosto do masywnej szafy. Uchylił skrzypiące drzwi i zdjął z haczyka swój kombinezon, który po chwili wylądował na jego umięśnionym ciele. Chwilę szarpał się z zamkiem, jednak dziękował Bogu, że udało się go nie urwać. W końcu ten strój to mała świętość dla Stewarta.

Powoli zszedł na parter swojego niewielkiego domku i zapalił jedno światło, by odnaleźć wzrokiem deskę. Stała przy drzwiach do niewielkiego składziku. Uśmiechnął się szerzej, chwytając ją od razu do swoich dużych dłoni. Wygładził ją i gdyby mógł, narysowałby jej oczy, by móc patrzeć w nie każdego dnia. Dla osoby patrzącej na to z boku mogłoby się wydawać, że Tommy traktuje rzeczy martwe z większym szacunkiem i miłością niż ludzi. Może i nawet tak było, jednak mężczyzna nigdy nie planował tego zmieniać. Ta deska była jego drugą w życiu, jednak pierwszą, którą kupił za własne ciężko zarobione pieniądze w delfinarium. Wbrew pozorom była z nim od niedawna, bo jakiś rok, ale zakochał się w niej, kiedy tylko ujrzał jej krwistoczerwone kwiaty. Wiedział od razu, że to ta jedyna, która towarzyszyć będzie mu przez kolejne lata jego pasji, jaką był surfing.

Wziął narzędzie swojej 'pracy' pod pachę i wyszedł z domu, nie zamykając go na klucz. Robił tak setki razy, nikt nigdy nie odwiedził jego majątku, a tym bardziej niczego nie ukradł. Może poza pojedynczym krabem, którego zepchnął nogą z werandy. Był bardzo upierdliwy, bo kilkakrotnie podejmował próbę wdrapania się na poprzednie miejsce.

Na niebie nawet nie pojawiło się jeszcze słońce. Piasek nie był jeszcze nagrzany, co było dopiero początkiem jego niemalże codziennego rytuału. Wszedł po kostki do wody i zaciągnął się świeżym powietrzem. Zapiął do swojej nogi linkę i powoli przemierzał kolejne kroki, by w końcu móc położyć się na desce. Zaczął wiosłować rękoma w stronę głębszych partii oceanu. Czuł na swoim ciele ciarki ekscytacji niemalże za każdym razem, chociaż robił to już od kilku lat. Adrenalina płynęła w jego żyłach, ponieważ każde podejście do tego sportu mogło skończyć się kontuzją bądź atakiem jakiegoś niebezpiecznego zwierzęcia. Nigdy to nie odstraszało Tommy'ego, może z początku, kiedy jako niedoświadczony 'dzieciak' próbował surfingu na kursach razem z instruktorem. Motywowały go słowa, że jest w nim potencjał i będzie bardzo dobry surfer. Dlatego się nie poddawał, nie rezygnował i dawał zawsze z siebie sto procent.

Siren's Scream [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz