II

1K 72 4
                                    

Kierowca zatrzymuje samochód na parkingu przed mieszkaniem Connie. Chcę z niego wyskoczyć i biec do żony, ale nie pozwala mi na to dzwonek telefonu. Przekonany, że to właśnie ona wyciągam go z kieszeni, ale zaciskam zęby widząc imię przyjaciela.

- Czego.

- Grzeczniej, mam dobre wieści. - jego wesoły ton wywołuje moje warczące westchnienie, dzięki któremu od razu przechodzi do sedna. - Connie przyszła do hotelu. Sama.

- Gdzie jest?

- W twoim apartamencie.

- Niech ktoś z obsługi kupi kwiaty. Dużo kwiatów.

Rozłączam się, każąc kierowcy natychmiast jechać do hotelu. W moim sercu i umyśle znowu panuje spokój. Patrzę przez szybę na okna mieszkania rodziców Connie i uśmiecham się, widząc naszą matkę, ustawiającą kwiaty na parapecie.

Dociera do mnie, że nigdy nie poznałem rodziców mojej żony. Wykluczając atak jej ojca, z którego nie pamiętam praktycznie nic poza jego siłą. Teraz to mój własny ojciec zrobił mi krzywdę. Myślę, że postąpiłbym tak samo w obronie dziecka.

Podróż mija mi na wyobrażaniu sobie naszej idealnej rodziny. Wychodzę z auta tuż przed drzwiami hotelu, nie czekając aż kierowca wjedzie na parking. Szybko przechodzę szeroki chodnik, nie zwracając uwagi na ludzi idących z obu stron. Wchodząc do lobby, przez otwarte drzwi wejściowe, od razu otrzymuję duży bukiet czerwonych róż. Staram się odebrać go ostrożnie, lecz pośpiech wygrywa i w końcu chwytam go byle jak, pędząc do przygotowanej dla mnie windy. Pracownik wciska za mnie odpowiedni przycisk, drzwi zamykają się a podświetlona liczba powoli rośnie. Poprawiam kilka przekrzywionych kwiatów, dzięki czemu podróż w górę mija bardzo szybko. Wychodząc na korytarz dostrzegam Liama, który z uśmiechem wskazuje drzwi apartamentu. Podchodzę do niego i ściskam jego dłoń.

- Connie jest w gabinecie.

Ignoruję to, jak nazwał swoją szefową, wpadając do korytarza apartamentu po otwarciu drzwi przez bruneta. Zwalniam kroku, niepewny jak ją przywitać, jednak szczęście dodaje mi adrenaliny. Prawie biegiem pokonuję odległość dzielącą mnie od drzwi, za którymi jest moja ukochana i wpadam do gabinetu, od razu dostrzegając ją na obrotowym krześle przy biurku. Podskakuje przez moje głośne wtargnięcie, po czym spokojnie podnosi się ze swojego miejsca.

- Wróciłeś?

Chcę rozpłakać się, słysząc jej piękny głos, widząc ją zdrową i jeszcze piękniejszą, ale działam pod wpływem chwili. Odrzucam gdzieś kwiaty, w kilku krokach staję za biurkiem i obejmując jej twarz dłońmi, szepczę - Na zawsze.- po czym całuję ją najczulej jak potrafię.

My treasure | n.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz