Nie miałem zbyt wiele czasu na leniuchowanie. Moje życie kręciło się wokół kilku najważniejszych rzeczy – wilkołaczych treningów, nauki i moich bliskich, a także dorywczej pracy, której czasem się podejmowałem. Poza tym bardzo dużo pomagałem w domu i byłem prywatnym korepetytorem Cade'a. Czas był dla mnie na miarę złota.

        Stanąłem pod drzwiami pokoju swojego brata i otworzyłem je zamaszyście, wpadając do środka. O dziwo nie zastałem go tam. Była w nim za to moja młodsza siostra, która stała przy niewielkiej biblioteczce, zerkając na mnie podejrzliwie.

– Gdzie jest Wesley? – zapytałem, mrużąc lekko oczy. Młoda odpowiedziała mi tylko wzruszeniem ramion, ale usłyszałem szybsze bicie jej serca. Kłamała. – Iris? – powiedziałem nagląco, tupiąc nogą. – Liczę do trzech. Jeden...

– Tam jest. – Wskazała dłonią na duży kufer z zabawkami.

         Zmarszczyłem brwi, a potem szybko podszedłem do niego, otwierając wieko. Ze środka spoglądał na mnie Wes, gapiąc się na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Odwróciłem się do Iris, która posłała mi szeroki uśmiech niewiniątka.

– Iris Farrah Rollins, czy tobie do reszty odbiło? – Podałem dłoń bratu, pomagając mu wyleźć z kufra.

– Gadasz jak mama, przestań – syknęła siostra.

– Dlaczego cię tam zamknęła? – zapytałem Wesa, klękając przy nim.

– Był głośno! – wtrąciła się winowajczyni.

          Przewróciłem oczami, a potem zmierzwiłem ciemnobrązowe włosy dziesięciolatka. Czasem miałem z nimi urwanie głowy. Niejednokrotnie zostawałem z nimi sam i opiekowałem się tą dwójką, bo nie można było ich upilnować. Co najlepsze, Iris była starsza od Wesleya o trzy lata, ale mimo to zwykle dobrze się dogadywali. Gdyby wiecznie się kłócili, co też się zdarzało, ja i rodzice chyba oszalelibyśmy. Wilkołacze dzieciaki były niemałym problemem, o czym doskonale wiedziałem. Ludzkie dzieci potrafiły zaleźć za skórę, ale jeśli od urodzenia miało się kły, kolorowe, świecące oczy, pazury i super zdolności, nad którymi nie dało się panować...

– To nie powód, by zamykać go w kufrze, oszalałaś! – warknąłem karcąco. – Jaki dajesz mu przykład? Natychmiast go przeproś!

          Iris odsunęła na bok swoje czarne, długie włosy, a potem wyciągnęła dłoń w kierunku Wesa, przepraszając go cicho. Uwielbiałem swoje rodzeństwo. Z każdym z nich miałem dobry kontakt. Chociaż Iris miała już trzynaście lat i właśnie wchodziła w wiek, w którym zaczynała naprawdę dojrzewać i stawać się nastolatką, co cholernie mnie denerwowało, zawsze się dogadywaliśmy. Byłem dla niej typowym starszym bratem. Uwielbiałem ją kontrolować, śledzić i śmiać się z niej. Razem z Wesleyem wycinaliśmy jej różne kawały, ale młody nie wiedział, że grałem na dwa fronty i niektóre psikusy, które wyrządzała mu Iris, były moim pomysłem.

– Mogę zostawić was samych czy może lepiej wspomnę mamie, by kupiła obroże elektryczne? – Przyjrzałem się dzieciakom.

        Iris zawarczała pod nosem, więc westchnąłem ciężko. Naprawdę ich kochałem i nie uważałem, by czas z nimi spędzony był czasem zmarnowanym. Poza tym byłem rodzinną osobą i wcale tego nie ukrywałem – bardzo chętnie trzymałem się swoich bliskich i zawsze starałem się być dobrym synem. I chyba nim byłem, przynajmniej tak mi się wydawało.

– Pobawisz się ze mną, Danny? – zapytał Wes, łapiąc mnie za szlufkę moich spodni.

        Spojrzałem na niego, napotykając to szczenięce spojrzenie. Byłem zmęczony, musiałem trochę poćwiczyć i przygotować się na lekcję. Jako syn Bety kończyłem naszą małą szkołę wcześniej i od ponad roku uczyłem się w domu, stąd wszystko zdając. Do tego musiałem przygotować się na treningi, które miałem odbyć po weekendzie.

– Nie możesz pobawić się z Iris? – Uśmiechnąłem się prosząco, mierzwiąc włosy braciszka.

– Ona nie potrafi bawić się tak, jak ty.

        Zagryzłem szczękę, a potem zamknąłem na moment oczy. Kochałem ich. Kochałem ich wszystkich ponad wszystko, ale czasem czułem się przy nich bezsilny. Byłem urobiony po ręce, każdy czegoś ode mnie wymagał, a ja nie potrafiłem odmówić. Za nic w świecie nie chciałem ich zawieść. Nie chciałem powiedzieć bratu, że chciałbym trochę odpocząć, bo wiedziałbym, że byłoby mu smutno. Poza tym już kiedyś obiecałem mu, że zawsze będę się z nim bawić. A ja traktowałem obietnice bardzo poważnie i zawsze je dotrzymywałem. Wciąż było mi tylko przykro, że inni czasem nie dostrzegali tego, że ja nie jestem kimś, kto jest dostępny dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Kimś, kto nie ma co robić, więc może przejąć wszystkie obowiązki. Nie dostrzegali, że czasem muszę pobyć sam. Może oni wszyscy czasem mnie wykorzystywali.

        A ja zgadzałem się na wszystko.

~*~

         Wreszcie położyłem się na swoim własnym łóżku, które stało w kącie niewielkiego pomieszczenia i upojnym wzrokiem zerknąłem w oblany mrokiem sufit. Lubiłem mrok i kochałem po prostu leżeć, kiedy wokół nie widziałem nic poza czarną plamą. Ze swojego materaca miałem jednak idealny widok na okno, a kiedy kładłem się na wznak, dostrzegałem gwiazdy na niebie.

        A gwiazdy nad Yellowstone... Och, to trzeba było po prostu zobaczyć. Tam, gdzie nie zaglądało światło wielkich miast, niebo było tysiąc razy piękniejsze. Wiem, bo byłem kiedyś w stolicy stanu i to nie było to. Tutaj horyzont był czarny, a gwiazdy tak jasne, jak najpiękniejsze brylanty.

         Leżałem tak po prostu, bo wcale nie chciało mi się spać. Byłem zmęczony, ale pierwsza w nocy była dla mnie dość wczesną godziną. Iris i Wesley smacznie spali w swoich pokojach, cicho pochrapując. Mama niedawno zgasiła światła w sypialni, a ojciec wyszedł na obchód po mieście. Życie toczyło się tak spokojnym tempem. Wsłuchiwałem się w odgłos cykad, po prostu odpoczywając.

         Najchętniej wyszedłbym z domu i poszedł pobiegać. Nocne polowania w Yellowstone sprawiały, że chciało mi się żyć. Kiedy biegłem sam, czując wiatr we włosach, po prostu byłem wolny. Nikt niczego nie wymagał, nikt o nic nie prosił. A ja oddalałem się coraz bardziej. Teraz jednak nie mogłem tego zrobić. Moi rodzice domyślali się wprawdzie, że nocami biegałem po rezerwacie, ale gdybym natknął się na ojca... Raczej kazałby mi wracać do domu, a nie szlajać się gdzieś.

         Byliśmy wilkołakami. Cywilizowanymi, bo właśnie tego uczyliśmy się przez lata, ale jednak wilkołakami. Mimo wszystko, rodzice, mając świadomość, że kiedyś stąd wyjedziemy i zaczniemy żyć w mieście, za obowiązek stawiali sobie, by nauczyć nas i pokazać nam, jak wygląda prawdziwe życie.

         I tak od pierwszej wilczej przemiany, uczyliśmy się tego wszystkiego. Do dziesiątego roku życia nie potrafiliśmy zmieniać się w pełną formę wilkołaka, więc to był jedynie czas podstaw. Pamiętam tamte czasy. Siedziałem z Cade'em w szkolnej ławce wraz z innymi dzieciakami i słuchałem o tym, że są ludzie, którzy nie są tacy, jak my. Nauczyłem się, że pomiędzy nami istnieje granica, której nie można przekroczyć.

         I faktycznie tego nie zrobiłem. 

A/n: Mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Spodziewaliście się, że Danny faktycznie ma rodzeństwo? I to aż dwójkę? Kto chciałby mieć takiego Daniela w rodzince?
Nie wiem, kiedy będą pojawiać się rozdziały, bo mam strasznie mało czasu i jestem poza domem.  

Defender | TO #3 spin-offDonde viven las historias. Descúbrelo ahora