We are the lovers [+18]

20 2 4
                                    

el sabado, 20 de mayo de 2017

Zabić.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek dopadnie mnie chęć mordu. Tym bardziej nie sądziłam, że kiedykolwiek przejdzie mi przez myśl, by zabić samą siebie. Nigdy nie byłam depresyjnym typem; zostałam zahartowana przez swój los i pochodzenie, a od kiedy znalazłam swoje miejsce w tym przedziwnym, dążącym do destrukcji świecie, nie skupiałam się na rozważaniu istnienia śmierci.

A mimo to od kilku dni odrobinę marzę, by stać się mordercą. Chcę zabić swoje własne pragnienia, bo te nie dają mi spać i sprawiają, że zachowuję się dziwniej niż kiedykolwiek. Czerwień wypływa na moją twarz przynajmniej cztery razy w ciągu doby, zazwyczaj – ale nie zawsze – kiedy w pobliżu jest pewien brunet.

Boże, dlaczego hormony dopadają mnie akurat teraz?!

Opieram głowę o szybę i przymykam oczy, a migający obraz za szybą znika. Odsuwam się nieznacznie od towarzysza – jeśli nasze ramiona za długo będą się ze sobą stykać, to chyba zacznę tracić nad sobą panowanie. Albo krzyczeć. Albo ucieknę na drugi koniec autobusu lub nawet wcisnę ten pieprzony, czerwony przycisk awaryjny, byle tylko znaleźć się daleko od Ruiza.

Jaki to demon mnie opętał? Taki, któremu – gdybym mogła – przez całe swoje życie schodziłabym z drogi. Ale nie mam tej możliwości, to dlatego krzyżuję ramiona i kulę się, by wraz ze swoim siedzeniem stworzyć jedność.

Shocie nie umyka moje zachowanie, czuję na sobie jego spojrzenie.

– Amelien, dobrze się czujesz? – Nie. – Wszystko w porządku? – Oczywiście, że nie. – Jesteś trochę blada. – No co ty nie powiesz. – Amelien?

Spoglądam w jego stronę i uśmiecham się blado. Nie chcę, by się o mnie za bardzo martwił i mnie wypytywał; będę czuła się dziwnie, wyjawiając mu, że to on jest powodem próbujących zabić mnie myśli. Nie powiem mu też, w jakim celu tak naprawdę jedziemy do domu Anne, gdzie się wychowałam, niech wierzy, że spędzimy tam ten krótki, majowy weekend na podlewaniu małego ogródka i dwóch kaktusów.

– Wszystko w porządku, Ruiz, jestem tylko trochę niewyspana. Jeśli pozwolisz mi się teraz zdrzemnąć, zanim dojedziemy na miejsce, to będę jak nowo narodzona. Zgoda?

– Zgoda.

Uśmiecha się ciepło i ściska moją dłoń. Staram się na to odpowiedzieć, choć dobrze wiem, że mój uśmiech jest wymuszony i sztuczny jak u lalki. Skoro pozornie uspokoiłam Ruiza, mogę znowu wyglądać przez okno i myśleć o tym, czy wieczór uda się tak, jak tego chcę. Jestem pełna obaw, pierwsza – i najważniejsza – z nich wynika z tego, że nie mam pewności, iż brunet przystanie na moją propozycję i pomoże spełnić jedno z moich pragnień. Jeśli tak się nie stanie, poczuję się jak idiotka i raczej nie dam rady spojrzeć mu już więcej w twarz. Nie dam rady skonfrontować się również z Anne – dobrze wie, dlaczego zapytałam, czy mogę zaprosić do naszego małego domku Ruiza, choć wcale jej tego nie tłumaczyłam. Nie miała nic przeciwko, w końcu pewnie właśnie w tej chwili zdobywa pierwszy szczyt Gór Skalistych, gdzie to wybrała się ze swoimi przyjaciółmi, aby świętować ukończenie trzydziestu lat. Mimo to z pewnością jutro rano zadzwoni z pytaniem, jak nam poszło, a nie uśmiecha mi się ją okłamywać czy też szlochać jej w słuchawkę. Muszę zachować swoją godność, nieważne, co takiego się wydarzy.

Boże, dlaczego takie brzemię nagle na mnie spadło? A może to wina któregoś z diabłów? Nie zdziwiłabym się, gdyby szanowny Lucek maczał w tym swoje pokryte smołą paluchy. Tak właściwie to nie planuję zasnąć, chcę tylko ukryć swój wzrok przed brunetem, chcę na chwilę odciąć się od jego obecności i trafić do swojego świata, gdzie być może zapomnę na kilkadziesiąt minut o tym, co próbuje mnie zabić.

AmelienOn viuen les histories. Descobreix ara