Przyjęcia królewskie od zawsze były najważniejszymi, a zarazem najpiękniejszymi wydarzeniami w historii Altei. Muzyka na żywo, sala balowa rozbudzona rozmaitymi, niezwykle drogocennymi dekoracjami. Każdy kąt był odkurzany, ozłacany, a następnie ponownie odkurzany - specjalnie na tę okazję. Jedzenie serwowane na równie wystawnych tacach znajdowało się na każdym stole, rozstawione tak licznie, że nie było szans aby przedarł się przez nie choć kawałek pustej powierzchni. Oraz oczywiście punkt całej nocy - rozmaici goście, nadający całemu przeżyciu niesamowity wydźwięk. Trudno było dostać się na jedno z przyjęć organizowanych przez króla, zbierały więc one największą śmietankę towarzyską.
Przyjęcie mające miejsce tego dnia, było inne. Sala, muzyka, jedzenie - kompletnie niczym się nie różniły. Jednak śmiechy gości wypełniających zamek, były śmiechami nie tylko ważnych osobistości, książąt czy przedstawicieli innych planet. Należały do poddanych Altei, świętujących wraz z królem narodziny jego pierwszego syna. Słodka sielanka, niezmącona niczym poważniejszym, niż pytania kierowane do władcy, najczęściej dotyczące największego dzieła stworzonego przez królestwa - Voltrona. Alfor, bo takie było imię króla, zaciekle opowiadał o robocie stworzonym w celach ochrony wszechświata. O tym ile zajęło kreowanie Voltrona, o jego działaniu, o sukcesach jakie dotychczas zdołał osiągnąć. Mówił także dużo o samym sobie, nie jako władca, jako czerwony paladyn, A zdecydowanie za mało o pozostałych walecznych wojownikach, walczących u jego boku. Za dużo o własnych umiejętnościach. Za mało o ich liderze. Za dużo o możliwościach Altei. Za mało o sprzymierzeniu i tym ile zawdzięczają Galrze. Za dużo o sobie. Za mało o czarnym paladynie. To był pierwszy z błędów, jakie popełnił tej nocy. Każde zdanie idące coraz dalej w stronę samouwielbienia, wszelkie słowa wychwalające tylko władcę Altei, jakakolwiek głoska w której przypisywał sobie wszystkie zalety Voltrona.
- Alfor, dosyć - donośny głos przerwał beztroski dialog króla. Niższy o co najmniej głowę, widocznie zahartowany w walce, ale jednocześnie poczciwy mężczyzna spojrzał na źródło dźwięku.
- Jakiś problem? - zadał pytanie w odpowiedzi. Serdeczność jego wzroku nie ulatywała chociażby na chwilę. To tego dosyć miał Zarkon. Jego postawy, wiecznej, niedorzecznej wręcz życzliwości, nawet w sytuacjach w których Alfor przywłaszczał sobie zdecydowanie za dużo. Teraz także spoglądał na niego tym głupim, troskliwym wzrokiem. - Coś się stało? - zapytał nie uzyskując wcześniej odpowiedzi, zbliżając się jeszcze bardziej w stronę dowódcy imperium Galry. Jego ciepłe spojrzenie, dobroduszny wyraz, łagodny ton. Paradoksalnie, właśnie one były kolejnymi błędami Alfora. Zarkon zacisnął pięści, i odwrócił się, tym samym odrzucając dłoń władcy zmierzającą w jego stronę.
- To był ostatni raz gdy uczestniczyłeś w czymkolwiek związanym z Voltronem - chłodne słowa wypadły z jego ust. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować na to, co rzeczywiście oznaczały, cały zamek wypełniły krzyki. Huk i światło niszczące ściany sprawiające, że sufit zaczął rozlatywać się na części z hałasem spadające na podłogę. Żołnierze Galry, ściskający broń, którą wyciągnęli w momencie, w jakim nikt nie zwrócił na to uwagi. Statki okrążające cały zamek, rozstrzeliwujące go licznymi laserami. Alfor nie musiał wiele myśleć żeby wiedzieć co to oznacza. Zamach, wypowiedzenie wojny przez Zarkona.
- Zbierz wszystkich do schronu! - zdążył wykrzyknąć król w stronę jednego ze swoich strażników, zanim sam rzucił się w kierunku środka sali. Musiał tam dobiec, nie wybaczyłby sobie gdyby nie dał rady. To właśnie w centrum całego tego chaosu, spoczywało nieświadome dziecko, którego płacz nie mógł wyrażać nawet najmniejszej części niepokoju, jakie powinno teraz odczuwać. Jego niedawno narodzony syn. Drogę jednak przestąpiła mu wiązka mrocznej energii. Spojrzał w stronę wiedźmy, celującej w niego dziwną mocą. Szybko rozpoznał w niej prawą rękę Zarkona. Mógł spodziewać się, że i ona będzie brała w tym wszystkim udział. Co więcej, przekonany był, że to właśnie jej władca Galry zlecił zabicie króla Alteańczyków. Po raz pierwszy w życiu nie potrafił podjąć szybkiej decyzji. Nie miał wystarczająco dużo czasu na zbliżenie się do Haggar, tak aby móc ją odrzucić. Skupienie się na samych unikach też nie było zadowalającą opcją, biorąc pod uwagę ile szkody mogło wyrządzić rzeczom, co ważniejsze osobom wokół. Myślał, zanim wiedźma zdecydowała się na kolejny atak. To było parę sekund. Parę sekund, w których Alfor popełnił największy błąd tamtejszej nocy. Działając instynktownie, uchylił się przed kulą energii pędzącą w jego kierunku.
Trafiła ona wtedy prosto w kołyskę spoczywającą parę metrów za nim. Małe łóżeczko z kilkutygodniowym dzieckiem.
- Lance! - władca zdążył wykrzyknąć imię małego księcia, zanim kompletnie zamarł. Ból przeszywający jego ciało kazał opaść mu na ziemię. Jego wzrok ciągle zawieszony był na kołysce, z której nie wydobywał się już płacz dziecka. Chciał pobiec i zobaczyć co stało się z jego synem, ale wszystkie kończyny odmawiały posłuszeństwa. To było bardziej niż oczywiste. Podczas chwili nieuwagi został trafiony.
Przyjęcia królewskie od zawsze były najważniejszymi, a zarazem najpiękniejszymi wydarzeniami w historii. Jednak to przyjęcie, kompletnie różniło się od innych. To właśnie podczas tego przyjęcia królestwo Altei utraciło swojego mężnego władcę. Tego dnia nad następcą władcy - nadzieją wszystkich Alteańczyków - zawisła klątwa. A był to zaledwie początek, długowiecznej wojny.
YOU ARE READING
Against the Destiny
FanfictionWojna toczona przez dwa narody - Królestwo Altei oraz Imperium Galry - niesie ze sobą wiele strat, a także wciąga w wielki wir zniszczenia coraz więcej planet. Prawie nikt nie pamięta już o walecznym Voltronie, obrońcy wszechświata powstałemu przed...