Rozdział 5

463 67 21
                                    

Miękka poduszka mocno ściskana przez Lance'a była obecnie jego jedynym sprzymierzeńcem. Złowroga atmosfera unosiła się w jego pokoju, każda ściana rzucała mu spojrzenie pełne winy. Nawet jego kochane łóżko uginało się pod nim bardziej niż zazwyczaj, próbując udowodnić mu ciężar jego grzechów. Cóż...Nie, tak naprawdę wszystko było i wyglądało jak zawsze, ale nikt nie mógł przekonać do tego Lance'a, mocno tulącego zbitek pierzyny. Chciał się za nią schować, uciec od całego świata.

- Przestań zachowywać się jak dziecko! - w pomieszczeniu rozległ się karcący głos jego siostry. Chłopak zareagował na to jedynie większym maltretowaniem poduszki, kompletnie skrył swoje oblicze, wtulając twarz w kosztowny materiał. Uniemożliwił Allurze wbijanie w niego tego okropnego wzroku. Dobrze. - Lance nie ignoruj mnie!

Ponownie zganiła go. Szlag, niedobrze. Alteańczyk opuścił uszy, chwilę rozważając, czy na pewno może się odezwać. Było mu głupio. Okropnie głupio, to prawda. Jednocześnie dusił gdzieś w sobie złość. Jasne, prosił o to, żeby królowa w końcu raczyła zwrócić na niego choć trochę swej uwagi, ale dlaczego akurat w tym momencie? Kolejna wspaniała ironia losu, serwowana prosto w jego twarz.

- Nje ighnoruje cie... - wymamrotał, dalej nie odkrywając ani milimetra swojej twarzy. Białowłosa od razu zareagowała westchnięciem. Po chwili Lance poczuł, jak łóżko ugina się ponownie, tym razem parę centymetrów od niego. Delikatny dotyk palców, a także przyjemne ciepło bijące od drugiej osoby ogarnęło jego plecy, zataczając na nich koliste ruchy. Miłe, spokojne ruchy, emanujące typem miłości, jaki może dać ci jedynie rodzina. Nie chciał tego. Każdy gest niszczył go od środka. Wiercił w nim coraz większą dziurę. Wrzucał prosto w bezkresną otchłań poczucia winy i wątpliwości. Mimo to zmuszał go do podniesienia swoich oczu oraz spojrzenia na Allurę. Niepewnie wychylił kawałek twarzy zza pierzyny, nieśmiało kierując wzrok na kobietę spoczywającą obok niego. Nawet teraz, w środku szalonej i zabieganej nocy, jej włosy układały się w idealne fale opadające na jej ramiona. Wychylona spomiędzy nich korona prezentowała swoje szlachetne kamienie dumnie jak zawsze. Wygląda na to, że królowa nie przewidywała wczesnego snu. Pomimo tego, jej twarz pozostawała równie nieskalana. Zero cieni pod oczami, zaczerwienień, oznak wyczerpania. Jedynie ona i jej idealna, żywa, śniada cera, udekorowana różowymi znakami. Dalej była obrazem żywego piękna. Dopiero będąc jej bratem, możesz zauważyć zmęczenie malujące się w jej oczach, czy nierówności na milimetrach materiału jej sukni, które zostały nerwowo zagniecione. Większość jednak nie dostrzegłaby takich szczegółów, nawet jeżeli władczyni się z nimi nie kryła. Allura nie była jak on. Nie ukrywała tego co czuje, gdy była zła, była zła, gdy była zrozpaczona, dzieliła się tym z doradcami, gdy chciała ci przebaczyć, spoglądała na ciebie dokładnie tak jak teraz na Lance'a. Ciepły uśmiech jedynie dodawał jej uroku. Jasny, wspaniały, iście matczyny uśmiech...cóż, przynajmniej takim wyobrażał go sobie Lance. Nie mógłby pamiętać uśmiechu swojej matki.

Od razu ponownie wcisnął swoją twarz w poduszkę, czując nieprzyjemne szczypanie w oczach.

- Lance, jesteś moim jedynym bratem. Wiesz, że okropnie cię kocham - cisza została przerwana przez cichy, o wiele spokojniejszy niż wcześniej głos. Alteańczyk nie był jednak w stanie wykrzesać z siebie więcej niż przytaknięcie ruchem głowy. - Ale...Musisz być ze mną szczery. Co robiłeś przy hangarach?

Zupełna cisza. Nie mógł podać jej swojego powodu. Nikt nie był do nich dopuszczany. W całym królestwie panował zakaz, nawet dla najbardziej zasłużonych wojowników Altei, czy posiadaczy najwyższych rang. Nikt nie mógł się do nich zbliżyć. Nikt nie mógł nawiązać z nimi więzi. Były zapomnianym projektem, niemożliwym do usunięcia. Skrytym głęboko w hangarach, ukrytych za chmarą tajnych przejść. Odnalezienie ich, było niemożliwe.

Against the DestinyWhere stories live. Discover now