~

295 38 8
                                    

Delikatny nocny wiatr poruszał gałęziami drzew. Wprawiał w ruch strony gazet i walające się po drodze śmieci, które zaczynały fruwać w powietrzu żyjąc własnym życiem. Zbłąkane psy i koty leżały w jakiś spokojniejszych miejscach, ludzie zaś odpoczywali śpiąc we własnych domach. W pewnym momencie głośny strzał rozniósł się echem po miasteczku przecinając ciszę niczym nóż. Kilku bliżej mieszkających ludzi, których zbudził nietypowy dźwięk, zaglądnęło niepewnie przez okna, jednak przez brak oświetlenia spowodowanym przez zniszczenia pożaru, niewiele widzieli. Dwaj odważniejsi mężczyźni wyjrzeli z lampami naftowymi zza drzwi swoich domów, rozglądając się czujnie. Nie widząc jednak nic niepokojącego schowali się z powrotem do środka.

Onew odczekał cierpliwie od tamtego momentu równo dwie godziny. Mając pewność, że wszyscy mieszkańcy wrócili znów spać, z przyczepy wyciągnął ogromny kufer. Ciągnął go po ziemi dysząc ciężko, do najlżejszych bowiem nie należał. Gdy znalazł się już za miasteczkiem, łopatą wykopał sporej wielkości dół. Księżyc oświetlał mu miejsce pracy, on jednak wcale się z tego powodu nie cieszył. Czuł się źle z tym wszystkim, a nie chciał, by ktokolwiek, nawet księżyc, był mu teraz świadkiem. Wiedział, że nie musi tego robić, ale jednak robił. Tak bardzo starał się pomóc, że momentami nie był pewien, czy nie zaszedł z tą pomocą już za daleko. Może jednak zostawienie tego wszystkiego wcale nie było takim złym pomysłem...

Mężczyzna rzucił łopatę na ziemię i otarł pot z czoła podobnie jak gromadzące się nad nim wątpliwości. Po raz ostatni spojrzał na rękę wystającą spod wieka kufra i na spadające z jej końców szkarłatne krople. Wstrzymał oddech i wyrzucił jego zawartość do wykopanego dołu, po czym czym jak najprędzej go zasypał chcąc jak znaleźć się już w przyczepie.

~

Przejezdny teatrzyk grał jeszcze przez dwa kolejne wieczory. O dziwo nikt nic nie mówił o nocnym wystrzale, nie licząc oczywiście miejscowego spiskowego kółka starszych pań. Większość mieszkańców wolała chyba żyć w błogiej niewiedzy, będąc przekonanym, że to tylko kłusownicy polujący na zwierzęta.

Minho jednak czuł, że to nie byli żadni kłusownicy. Nie podobał mu się również cały ten teatrzyk. Bardziej od tej grupy przejezdnych niepokoiło go tylko zachowanie jego przyjaciela. Kibum chodził cały w skowronkach, gadał jak najęty niczym zakochana nastolatka, albo jak mała dziewczynka po wyjściu ze sklepu z zabawkami. A miał już 25 lat. Czas najwyższy dorosnąć. Minho wiedział, że Key był spostrzegawczy. Nie rozumiał więc, co takiego "magicznego" się wydarzyło, że akurat on nie widzi w tym nic złego. Przez to czuł się tylko jakby popadał w paranoję.

Drugiego wieczora w teatrze było przedstawienie o codziennym życiu. Przyszło na niego jeszcze więcej osób, bowiem wieść o "magicznych kukiełkach" szybko rozniosła się po mieszkańcach. Minho już w połowie miał ochotę wyjść. I nie chodziło wcale o to, że mu się nie podobało. Wręcz przeciwnie, było aż nazbyt pięknie. Niepokojące przeczucia coraz bardziej go męczyły, ale wyglądało na to, że tylko i wyłącznie jego. O Kibumie mógł zapomnieć. Chłopak całkowicie zatracił się w tym magicznym przedstawieniu. Dlatego też gdy Choi oświadczył, że nie pójdzie już tam po raz trzeci, ten skomentował to tylko wzruszeniem ramion i najzwyczajniej w świecie poszedł bez niego.

Tego wieczoru było pięknie.

Na scenie trwał bal. Z magnetofonu leciała muzyka rodem z balu maskowego, a kukiełki w kolorowych strojach i maskach na delikatnych buźkach tańczyły według jej rytmu. Maskarada pełna piękna, życia, kolorów, spełnienia marzeń. Wszytko zdawało się takie nieprawdopodobne a zarazem tuż na wyciągnięcie ręki.

Zwłaszcza dla Kibuma.

Kibuma, który już zapomniał co to prawdziwe szczęście.

Kibuma, który pomimo przyjaciół był sam.

Kibuma, który tęsknił.

Bo nie było przy nim tych najważniejszych osób.

Maskarada trwała w najlepsze. Niestety chłopak wiedział, że zaraz dobiegnie końca i że być może już nigdy nie będzie w stanie zobaczyć czegoś równie pięknego. Ta myśl wzbudzała w nim niemal strach. Kibum bał się.

Bał się, że znów zapomni co to szczęście.

Tak jak przewidywał, w końcu przedstawienie dobiegło końca. Tym razem lalki prowadzone przez ich przewodników szły dumnie u ich boku machając swoimi bladymi rączkami. Mężczyźni trzymając sznurki w dłoniach ukłonili się, a razem z nimi ich porcelanowa eskorta. Wszyscy klaskali zachwyceni, przepełnieni również nieco żalem, że wszystko już dobiegło końca.

Kibum jednak chciał zrobić coś jeszcze. Podczas gdy wszyscy się rozchodzili, on wciąż nie mógł strawić tego wszystkiego. Zapragnął chociaż podziękować tej niesamowitej dwójce, za to, że o czymś mu przypomnieli, za to, że pozwolili mu na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości, sprawić, że na ten krótki czas jego życie wypełniło się kolorami. Nie myślał zbyt wiele w tamtym momencie, po prostu wemknął się do przyczepy lalkarzy.

Chciał podziękować zwłaszcza blondynowi. Pomimo jego chłodnego wzroku, to właśnie jego postacie poruszały się naturalniej, to w nich kochał się bardziej. Może to dlatego wciąż miał wrażenie, że skądś go zna. A gdy tylko przez moment ich spojrzenia się skrzyżowały, był o tym jeszcze bardziej przekonany. A może to już po prostu obsesja? Może po prostu tak bardzo tego pragnął, że wmawiał sobie, że to rzeczywistość.

Chłopak nie zdążył nawet oglądnąć się dookoła. Gdy tylko przekroczył próg przyczepy, nastąpiła nieprzenikniona ciemność.

Lalkarz / jongkeyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz