Świat jest zły

10 2 1
                                    

Spojrzałem za siebie. Byłem już kawałek drogi od wypadku samochodowego. Policjant próbował uratować swojego kolegę. Dokładniej się przyjrzałem zwłokom. Bez jednego oka, bez ręki. Jeszcze przecięty na pół. Widok był okropny i przerażający. Na dodatek jeszcze ten zapach krwi... aż się dziwiłem, że mogłem go poczuć z daleka.

Po chwili nad moją głową przeleciał bielik. Już kierował się w stronę ofiary, by mógł ją skonsumować. Kierowca zauważywszy znajdę, cofnął się do tyłu, by nie stać się i drugim pożywieniem dla padlinożercy. Nie chciałem na to patrzeć. Odwróciłem wzrok, po czym zacząłem biec.

Nie wiedziałem za bardzo gdzie byłem. Jednakże czym dalej stałem od celu, w którym powinienem, według oficera, się znaleźć, tym lepiej.

Przeszedłem już parę ładnych kilometrów, a słońce wciąż nie zachodziło. Zastanawiało mnie, która godzina. Miałem nadzieję, że minęła już dawno 14. Przynajmniej tyle, by być blisko nocy.

Nagle znowu usłyszałem ćwierkot ptaków. Spojrzałem się na jedno z drzew, nadal się nie zatrzymując. Jaskółki przyglądały mi się. Wiedziały, że jestem sam. Nawet, jeżeli to nie ludzie, to poczułem większy wstyd niż zazwyczaj. Gdzie miałem się udać? Do domu. A gdzie ono jest?

Przeszedłem długą trasę, bez skutku.

Po chwili kropelka z chmur spadła na moją twarz. To oznaczało tylko jedno - będzie padać. Chłodny wiatr przewiał mnie, tak, że poczułem mocne zimno. Owinąłem się dresem, mając nadzieję, że mróz za chwile ustanie. Nie ustało.

Po przejściu kolejnego kilometra ulewa zaczęła padać na ziemię. Nie dość, że mokry, to jeszcze było mi zimno. Wolniej począłem chodzić, a przez mocny wiatr, kołysałem się na boki. Nie miałem nic innego do roboty, ja stanąć i poszukać jakiegoś schronienia. Nie przeszkadzało mi strata czasu, bo miałem go pod dostatkiem. Poza tym, jeśli zasnę, w końcu ten okropny dzień minie.

Na szczęście los mi sprzyjał. Nie daleko mnie stała pewna jaskinia. Kiedy do niej wszedłem, było mi o wiele zimniej. Na dodatek czułem się tutaj sam, jak palec. Nikogo przy mnie nie było, a samotność punktowała. Wolałem już pójść do piekła, niż żyć sam w raju. Dlatego nie mogłem wytrzymać do jutra. A nawet jeśli, to i tak prawdopodobnie nie zasnę, przez ten chłód.

Wyszedłem z ukrycia, po czym ruszyłem dalej, mając nadzieję, że w końcu coś mi się uda znaleźć. Rzecz biorąc, to jeżeli znajdę komisariat policji, to z łatwością uda mi się dojść do szkoły, a następnie do domu. To by był dobry znak. Na razie widzę same pustkowie. Nawet obcych mi domów nie mogłem zlokalizować. To było jeszcze gorsze, iż ktoś by mnie przytrzymał do końca tego dnia.

Poza tym, stawałem się głodny. Oczywiście śmierć z głodu nie wypali, dlatego powinienem coś zjeść. Obojętnie co! Tylko, aby ten ból przeminął. 

Niestety nie widziałem tutaj żadnej budki, ani sklepu. Miałem wrażenie, że się zgubiłem.

Po chwili zauważyłem światło samochodu. Nie schodziłem z ulicy, bo i tak nie zginę. Może dzięki temu, mnie zabiorą do domu? Do mojego ojca, który mi pozostał. Pojazd zbliżał się coraz bliżej mnie, a ja nie czułem strachu. Nie bałem się, że umrę, bo tak się nie stanie. Jednakże samochód się nie zatrzymywał. A wręcz przeciwnie - bardziej przyspieszał. To mnie zaciekawiło jeszcze bardziej. Dlaczego nie zwalnia?

Po chwili wjechał we mnie, dodatkowo skręcając w lewo, uderzając w drzewo. Jęknąłem głośno. Kiedy otworzyłem oczy, nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Przed kierownicą, nie siedziała tym razem Iza, jednakże... ja. Widziałem martwą twarz samego siebie, która była tak samo przerażająca, jak inne zwłoki. Mózg wylewał się z głowy i opadał wolnym krokiem na prawe oko. Po szybie prysnęła krew, kiedy całkowicie mózg wyleciał. To było tak przerażający widok, że aż sobie pomyślałem, że nie mam zamiaru umierać. Nie chcę wyglądać tak, jak teraz na obrazku! Ale mam pytanie... jeżeli jestem nieśmiertelny, to dlaczego ukazano mnie w postaci trupa? Czyżby kolejna iluzja?


***

Otworzyłem oczy. Spałem? Chyba tak. Wokół mnie rozprzestrzeniał się ogień. Ale gdzie jestem? Podniosłem się, by móc zobaczyć, w jakiej sytuacji się znajdowałem. W szkole. Koło mnie leżało przygniecione ciało mojej matki. Drgnąłem. Kiedy zrobiłem jeden krok, od razu się przewróciłem. Miałem wrażenie, że byłem czymś przygniatany, jednakże na prawdę, mogłem po prostu wstać i sobie pójść. Nie tylko pójść, ale i wrócić do mojej ostatniej nadziei. Do ojca. Podparłem się rękami, by wystartować. 

Podczas omijania zwłok, nie mogłem dostrzec policjantów, ani lekarzy. Nikt nikomu nie pomagał. Wszyscy byli martwi, prócz mnie. A co jeżeli ten sen, było początkiem życia człowieka po śmierci? Byłem w piekle? Nie. Piekło różni się całkowicie od ziemi. 

Przeskoczyłem, przez ciało pani dyrektorki, by przejść przez drzwi wyjściowe. Nie miałem tutaj nic innego do roboty, jak uciec. Nikomu nie zdołam pomóc. A życie trwa.

Spojrzałem na niebo. Nie padało. Jednakże słońce nadal nie zachodziło.

Pobiegłem w kierunku mojego domu. Nawet jeżeli się zmęczę, to i tak nadal będę mógł żyć. Nie mam ochoty na nic czekać. Muszę wrócić. To wszystko co na razie chcę - przytulić ojca. Matkę straciłem, Izę straciłem i wszystkich mych znajomych ze szkoły.

Po jakimś czasie zauważyłem na horyzoncie dach mojego mieszkania, następnie cały budynek. Dysząc zmęczony, chciałem przyspieszyć kroku. Jednakże nie mogłem tego zrobić. Z biegu zmienił się na marsz. Spojrzałem w chmury. Zaczęło padać mocną ulewą. Mimo miłego zapachu, atmosfera mi się nie podobała. Miałem wrażenie, że znowu przejdzie tutaj samochód z kolejnym trupem. Na szczęście tak się nie stało. 

Kiedy otworzyłem drzwi wejściowe, zauważyłem mojego ojca. Od razu wskoczyłem w jego objęcia rozpłakany, a zarazem cały roztrzęsiony dzisiejszym przeżyciem.

- Hej, Aran. - odparł zaskoczony. - Co się stało? - nie zdążyłem odpowiedzieć, kiedy dodał. - Gdzie twoja mama?

Na te słowa bardziej się wtuliłem w jego tors.

- Nie żyje. - odrzekłem półgłosem.

- Jak to nie żyje? - ojciec od razu się odsunął z mojego uścisku.

- Szkoła się rozwaliła! - zawołałem od razu. - Zginęli w niej wszyscy, prócz mnie.

- A ty ją tam zaprowadziłeś... - warknął gniewnie. 

Po chwili zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Uderzył mnie. Opadłem na ziemię, jęcząc z bólu.

- Zabiłeś ją! - zawołał.

- To nie tak! - próbowałem się bronić. - Nie wiedziałem, że się budynek rozleci!

- Phi. - prychnął. - Może to i lepiej. Kochałem ją, dlatego udawałem przed nią dobrego ojca. Ale jeżeli jej teraz nie ma... - tym razem rzucił we mnie swym kapciem. - nie muszę się tobą opiekować. - Nagle obejrzał się za siebie zauważając Gorona. - Ani również tą gnidą! - złapał zwierzaka za futro, po czym rzuciło go prosto we mnie. - Idź sobie! Precz!

Przytuliłem bez zastanowienia Gorona, wiedząc, że i tak to mi nic nie da. Czyli jednak ojciec mnie nigdy nie kochał. To było złe i wstrętne z jego strony. Kiedy miał znowu rzucić we mnie swym drugim butem, od razu uciekłem z domu, zabierając ze sobą Gorona. Nie jest człowiekiem, ale nikt inny mi nie pozostał na tym świecie. 

Moja Druga Twarz  ||by Kiting664||Where stories live. Discover now