– Polemizowałbym. – Bawił go fakt, że jakaś paniusia z wielkiego świata obrażała jego siostrę. Bawił go fakt, że lady Komura dzwoniła tylko po to, żeby go bardziej dowalić. Bawił go fakt, że jego życie właśnie się spieprzyło, a ta dekielka nie mogła mu dać spokoju. Zaśmiał się.
– Czy ty jesteś pijany, pułkowniku?
Spojrzał na papierosa, który zgasł mu w dłoni i uśmiechnął się szeroko, podnosząc wzrok na swojego towarzysza. Milczący Adriej przysłuchiwał się jego rozmowie, sącząc dym z cygara.
– Ja? Skądże znowu. Zalewanie robaka jest zupełnie nie w moim stylu – odpowiedział lekko, wrzucając niedopałek do popielniczki. Nie trafił, co rozbawiło go jeszcze bardziej. Naprawdę się wstawił aż tak bardzo?
– Pułkowniku Wesler, może pan przestać zachowywać się jak ostatni idiota?
– Odezwę się w takim razie po tym, jak dostanę Alzhaimera i zapomnę, że służę Zjednoczeniówce. Wybaczy pani, jeśli mi się zapomni. – Znowu czknął. – Ludzka rzecz. – Przycisnął komunikator miedzy barkiem do ucha i wygrzebał z kieszeni paczkę z papierosami i zapalniczkę.
Oburzone westchnienie obcej arystokratki rozbawiło go jeszcze bardziej.
– Zupełnie cię nie poznaję, pułkowniku! A dobrze by było mnie posłuchać – dodała dużo bardziej płaczliwym tonem. Choć normalnie nie dawał się nabrać na jej marną sztukę aktorską, westchnął i pozwolił jej wygrać. Ten jeden raz.
– Proszę mi wybaczyć, lady. – Opadł się o poręcz tarasu, bo nogi się pod nim dziwnie ugięły. – To nie jest... najlepszy czas dla mnie.
– Och... Rozumiem teraz. Ciebie i Sashę połączyło coś więcej niż współpraca.
Zacisnął zęby i wypuścił głośno powietrze.
– Można tak powiedzieć. – Wcisnął między wargi papierosa i podpalił go. Zaciągnął się dymem. Uspokoiło go to trochę. Chciał trafić zapalniczką do środka powoli pustoszejącej paczki, ale metal cały czas wchodził na karton. Prychnął zirytowany i położył je na barierkę.
– Pułkowniku, rozumiem, że jest panu ciężko. – O mało powiedziane, ale nie odezwał się, chciał skończyć tę rozmowę jak najszybciej i znowu wrócić do zatapiania wspomnień razem z Lijowiczem. – Będę lecieć do Paryża za kilka dni w związku ze zwołaniem Parlamentu Narodów. Ty i twoi przyjaciele powinniście przyjechać. Zmuszę Campbella, żeby poświęcił wam więcej swojego czasu i przedstawił wasze bohaterskie czyny. Pamięć o Sashy powinna zostać uczczona.
– Ona nie chciałaby pomników ze złota – powiedział i wciąż trzymając się jedną ręką desek dla bezpieczeństwa, pochylił się nad kamienną donicą. Nerwowo strzepnął popiół do naczynia. – To nie jest dobry pomysł.
– A czy lepszym jest, by takie głupie klukwie obrzucały ją i twoją siostrę przekleństwami, nie mając pojęcia, że żyją dzięki nim?
– Ma pani rację, ale wciąż nie jestem pewny, czy pojawienie się Daphne jest dobrym wyjściem. Mogą jej zrobić krzywdę.
– Dajże spokój, Roger. Jeśli nie przyjedziecie jako oddział specjalny Armii, wtedy wezmę was jako swoich honorowych gości, a Campbell i pozostała dwójka senatorów będą musieli odpowiedzieć za obrazę moją i moich gości.
Roger przez chwilę analizował słowa kobiety. Miała rację. Rzucanie imieniem dziewczyn jak mięsem nie było w porządku. Tym bardziej, że dobrowolnie przyłączyły się do Korpusu. Nie bały się poświęcenia, nie uciekały od pracy, nie dyskutowały z potrzebą ratowania planety. A lady Komura mogła wywrzeć na Garfieldzie to, czego nie był w stanie uzyskać przybity stratą pułkownik. Mogła odzyskać dobre imię Sashy Lijowicz, która poświęciła życie w najgorzej zaplanowanej misji militarnej.
– Nie mam czym zapłacić za pani uczynność – powiedział wreszcie, a dekielska szlachcianka westchnęła teatralnie, jakby jego alkoholowe opóźnienie w rozumowaniu było niesamowicie uciążliwe.
– Nie wymagam zapłaty za prawidłowe uczczenie pamięci przyjaciółki.
Brunet westchnął, pocierając oczy.
– Skąd pani zna charakter naszej akcji? – zapytał nagle, bo przejaśniło mu się odrobinę w umyśle. Nie przejmował się kolejnym wypalającym się papierosem w dłoni.
– Dobrze wiesz, Roger, jaka potrafię być czarująca. – Prawie widział jej szeroki, nieco perfidny uśmiech. Lady Komura mogła wydawać się rozpuszczona, nowobogacka i w pewien sposób pusta, ale znał ją też od strony chytrej i inteligentnej kobiety, która okręcała sobie mężczyzn wokół palca w minutę jednym uśmiechem.
– Galileus się wygadał?
– Śpiewał jak na tej waszej...
– Spowiedzi? – I to on był pijany? Pamiętał przynajmniej słowa.
– Dokładnie, kochany! Musicie koniecznie przyjechać do Paryża. Czas zaprezentować światu jego obrońców – dodała poważnie. – Och, pułkowniku, proszę wybaczyć, jestem wołana do gości. Do zobaczenia w Paryżu!
Nie dając mu szansy się rozłączyć, lady Komura zwyczajnie się rozłączyła. Roger westchnął i przyłożył ust wygasły od popiołu papieros. Wyrzucił niedopałek do popielnicy, który wylądowała na deskach tarasu.
– Powinienem już wracać – mruknął wreszcie.
– Maxima wolałaby, żebyś został. Będzie się martwić, że coś sobie... – Andriej czknął i pokręcił głową. – Zrobisz wstawiony.
– No bez przesady – prychnął pułkownik i wybrał w komunikacie kontakt do kapitana Debesa. Po chwili oczekiwania uzyskał połączenie.
– Wesler z tej strony.
– Panie pułkowniku... Jest pewien problem... Chciałem do was zadzwonić – odpowiedział oficer, a Roger wypuścił powietrze przez nos, mając wrażenie, że świat naprawdę go nienawidzi i nawet teraz, kiedy teoretycznie wszystko się uspokoiło, nie miał szans na święty spokój.
– Co się znowu stało? – Zdał sobie sprawę, że trochę za mocno zaakcentował swoje niezadowolenie. Odchrząknął. – To coś poważnego?
– Dość poważnego... Kapral de Blaire odleciał godzinę temu bez ostrzeżenia.
Brunet najpierw nie uwierzył w to co usłyszał. Potem oczy mu się rozszerzyły dokładnie. Nieprawdopodobne. Czy jednak możliwe? Czy zniszczył Boga duchu winnego cyborga? Czy może ktoś zupełnie inny cały czas był po przeciwnej stronie barykady?
– Kurwa.
I dla kogo na początku mógł szpiegować Remi? I dla kogo teraz zdradził? Skąd ta nagła dezercja? ¯\_(ツ)_/¯ Wszystko już niedługo ^^
All the Zo <3
YOU ARE READING
Korpus Zbawiciela
Science FictionOd kiedy dwadzieścia lat wcześniej ludzkość ledwo przetrwała szereg kataklizmów, które spadały na nią jak grom z jasnego nieba, kolejny potężniejszy od poprzedniego, świat zmienił się nie do poznania. Część kontynentów jest zniszczona, wiele obszaró...
Rozdział trzydziesty czwarty: Prawdziwe oblicze
Start from the beginning