DODATEK: Dużo szczęścia ze mną

Start from the beginning
                                    

- Bo ty tego nie widzisz. A musisz wiedziec, że swoja obecnoscią poprawiasz humor wielu ludziom, nie tylko mnie.

- Och, naprawdę?

- Tak. Nosisz w sobie pewien rodzaj światła i ja ci go dzisiaj pokażę.

Uśmiecham się lekko i podnoszę głowę.

- Dzięki. Powodzenia w tej próbie.

- Nie trzeba, wiem, że dam tadę. Skoro to już ustalone, to może chodźmy już na śniadanie? Naprawdę jestem głodny.

- Więc chodźmy.

Wychodzimy z pokoju, zamykam go, po czym kierujemy się korytarzem na schody - wiemy o funkcjonowaniu windy, ale nie korzystamy z niej, bo jesteśmy jeszcze młodzi i piękni, jak to lubi powtarzać Ruiz, komuś innemu jest ona bardziej potrzebna. Na przykład Deienowi, który jest zakręcony do tego stopnia, że leci ze schodów, myśląc, że są ruchome. Misjonarz chyba nigdy nie dorośnie.

- A, jeszcze coś - odzywa się Ruiz, kiedy jesteśmy tuż przed mesą. - Masz ochotę na wspólny trening w sali kontaktowej? Dawno się nie biliśmy - zauważa.

Shota ofiaruje się jako worek treningowy na popołudnie w dniu, kiedy nie mam humoru, a ten może jeszcze się pogorszyć... Czy może być coś lepszego?

- Jasne. To po lekcjach jesteśmy umówieni?

- Tak. Niech żyje randka wręcz!

Kręcę głową. Skoro jemu się to podoba, to niech będzie. Spędzę urodzinowe popołudnie, trenując ze swoim chłopakiem. Chyba nie może być tak źle.

~*~

Rozglądam się po ciemnym pomieszczeniu, potrzebuję chwili, by odnaleźć wyłącznik i rozjaśnić salę. Jest tu dość chłodno, długie dreowe spodnie nie chronią mnie wystarczająco, by nie przeszedł mnie dreszcz. Jestem tu sama. A tak chyba nie mialo być.

- Ruiz?

Kiedy jasność dociera w każdy kat, dostrzegam, że poza gimnastyczną skrzynią i kilkoma materacami niczego tutaj nie ma. Ani nikogo. Wzdycham, najwidoczniej będę musiała uzbroić się w resztki cierpliwości. To był długi dzień, wymagający nauzyciele powiarowali z testami, a pierwszoroczni jak zwykle nie chcieli mnie słuchać. Nie będę im już tłumaczyć, ze nie biega się po mokrej podłodze, najwyżej dojdzie do większego ludzkiego karambolu niż pięć osób. Dodatkowo Byron wylewnie życzył mi wszystkiego najwspanialszego i wręczył prezent - ręcznie pisane zaproszenie na wspólną kolację w najbliżsżą sobotę. Uprzejmie mu za nie podziękowałam i zapytałam, czy mam się stawić z osobą towarzyszącą, bo mój chłopak z miłą chęcią zje coś dobrego w jakieś wypasionej knajpce. Hayes się zarumienił i wybąkał, że to zaproszenie tylko dla mnie. Po raz kolejny musiałam dać mu do zrozumienia, że nie ma u mnie szans - przecież dobrze wie, że jestem zakochana w Pomazancu, moich uczuć nic nie zmieni, dopóki serce nie zdecyduje inaczej. Wątpię, by cokolwiek z moich tłumaczeń do niego dotarło.

Nie chcę już o tym myśleć, powinnam skupić się na tym, że pobędę trochę z Ruizem i nie będziemy się przez ten czas byczyć na jego łóżku i oglądać filmy, wcinając kolejne paczki czipsów. Poćwiczymy razem, powygłupiamy się, a później poproszę go, by poszedł ze mną do sklepu po lody. Pewnie będzie też chciał kupić sobie piwo, nie zabronię mu, niech też świętuje moje urodziny.

Dotykam dłonią warkocza, zjeżdżam w dół dłonią, natrafiam na bandanę. Nie ściągnęłam jej, odkąd brunet zawiązał ją na końcu włosów. Chciałam podobną, by nosić ją latem, kiedy pojadę z Anne na kilka dni nad wybrzeże - może weźmiemy Ruiza ze sobą? - i urządzę sobie letnią sesję na plaży. Jak widać, mogę mieć z niej użytek już teraz. Shota znalazł coś ładnego i praktycznego, a takie prezenty lubię najbardziej.

AmelienWhere stories live. Discover now