Rozdział trzydziesty trzeci: Rubieże

Zacznij od początku
                                    

– Kapitan Louis Debes – przedstawił się dowódca.

– Witajcie, kapitanie. Pułkownik Roger Wesler, chociaż to już wiecie.

– Tak jest. Co z pilotem?

– de Blaire miał nocną wartę – skłamał Roger. – Niech śpi, nie przeszkadzajcie mu. Najwyżej zje, jak wieczorem wrócę.

Mężczyzna pokiwał głową i wskazał mu wejście do budynku, w którym mieściła się baza. Pilnujący drzwi żołnierze, zasalutowali im.

– Jak wam się tu żyje?

– Jak w każdej innej bazie. Tylko papierosy są gorszej jakości. – Kapitan Debes się skrzywił, a Wesler uśmiechnął półgębkiem. Pomacał się po mundurze, sprawdzając, czy jego zapas zachodnich fajek się nie zgubił. Chyba nie chciałby próbować lokalnych specjałów tytoniowych.

Baza nie była duża i podczas nieistotnej rozmowy o mało ważnych szczegółach życia oddziału przeszli przez nią. Przed jednostką na wylanym asfaltem podjeździe czekał opancerzony samochód. Brama była również obstawiona przez w pełni umundurowanych i wyposażonych w broń żołnierzy. Roger przyglądał się temu podejrzliwie. Nie żeby miał coś przeciwko byciu w ciągłej gotowości, ale po co tutaj, na prowincji? Wziął to na karb przybycia wysokiego oficera i legendy Armii.

Kierowca czekał przy samochodzie i zasalutował im, kiedy podeszli bliżej. Wesler kiwnął na młodego chłopaka głową i wsiadł do środka.

Kapitan Debes zajął miejsce pasażera obok kierowcy i dał znak żołnierzom przy bramie, którzy ją dezaktywowali. Falowy silnik auta zaszumiał i wyjechało przez bramę. Roger odwrócił głowę, by zobaczyć, jak żołnierze pełniący wartę po zewnętrznej stronie zamykają ją. Ciekawszy widok jednak zastał dwadzieścia metrów dalej.

Część żołnierzy zakrywała nową warstwą szarej farby graffiti wymalowane na ogrodzeniu. Część krwistoczerwonych bohomazów została zakryta, ale i tak przekaz był jasny i zdecydowanie wulgarny, nawet jak na Rosjan.

– Macie jakieś problemy z mieszkańcami?

Oficer przez chwilę milczał, ale Roger wyłapał nerwowe spojrzenie, jakie rzucił mu podwładny. Czyli coś było na rzeczy.

– To grupa młodych wandali. Co jakiś czas robią takie pseudo-wyzwoleńcze akcje, skrajni nacjonaliści, uważają się za wyzwolicieli narodu i planety spod władzy obcych najeźdźców.

Pułkownik Wesler pozwolił sobie na prychnięcie.

– Za dużo science-fiction.

– Trzech z nich nie jest jeszcze pełnoletnich, ale do tej pory mieli kuratorów, więc grozi im poprawczak. Reszta ma przewinienia na tle rasistowskim, wandalizm i umyślne narażanie na niebezpieczeństwo i utratę życia lub zdrowia. Dzieciakom się wydaje, że pokonają system, który działa w całej galaktyce. – Pokręcił głową, a siedzący z tyłu brunet zmarszczył brwi. – Skoro ten system jest taki zły, to czemu pozwala im na tyle wolności, co?

– Młodzi są, poza tym założę się, że znają tylko miasteczko. To ich strefa bezpieczeństwa, a obcy kojarzą się im z niebezpieczeństwem, dlatego stawiają opór. Nie ich wina, że nie widzieli reszty świata – odpowiedział zdawkowo Roger. – Ale to nie usprawiedliwia zachowań, które zagrażają społeczności.

Mknęli po równej drodze i w przeciągu kilkunastu minut wyjechali z rzadkiego lasu do mieściny. Szare blokowiska otaczały miejscowość pierścieniem, ale stan rozkładu postkomunistycznej zabudowy był poważny, bo teren ogrodzono. Im bliżej jednak serca miasteczka – czyli placu przed ratuszem porośniętego chwastami – tym więcej wyłaniało się budynków w stanie pozwalającym na użytek. Wyglądały jakby remontowała je jedna firma, równie dobrze mogło tak być, że rynek tutaj nie istniał i specjalista był jeden.

Korpus ZbawicielaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz