Rozdział 4

9.7K 332 53
                                    

Stres oazą spokoju



Czułam się dziwnie, wchodząc na otwarte pole parkietu. Zamaskowani ludzie tańczyli wokół i choć sama chciałam się do nich zaliczać, moje nogi odmawiały posłuszeństwa. W czarnej, błyszczącej sukience i wysokich szpilkach, dosłownie zabetonowanych w podłogę, nie mogłam się poruszyć. Chciałam wyciągnąć nawet stopę z buta, ale coś trzymało mnie za palce. Strach ściskał moje gardło. Co jest grane?

Rozejrzałam się i zobaczyłam, że nikt na mnie nawet nie spojrzał. Chciałam krzyczeć ,,tutaj jestem! Pomóżcie mi!", ale adrenalina chyba zablokowała mój narząd mowy. Nagle zorientowałam się, że wszyscy tańczyli walca i zamiast zwykłych masek, mieli nałożone te w weneckim stylu z długim nosem. Czułam, jak z nerwów drga mi powieka. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w środku jakiegoś krwawego horroru. Brakowało mi jeszcze braku światła oraz makabrycznej melodii.

Nagle, jak na komendę, światło zgasło, a muzyka ucichła, jednak ciemność nie trwała długo, bo już po chwili jasne światło oślepiło moje oczy. Zakryłam na chwilę twarz dłonią, aby przyzwyczaić źrenice do zmiany oświetlenia, lecz kiedy ponownie spojrzałam na otoczenie, zamarłam.

Wszystkie twarze były zwrócone w moją stronę. Ludzie trwali w bezruchu, z rękoma spuszczonymi wzdłuż ciała. Mimo że naprawdę przerażająca maska zakrywała ich twarz, czułam ich wzrok na sobie. Każdy wzrok. Wzrok przynajmniej tysiąca ludzi.

Chciałam krzyknąć, ale zorientowałam się, że coś mnie trzyma za usta. Spodziewałam się jakiejś osoby za sobą, ale kiedy spuściłam wzrok na swoje wargi, zauważyłam sześć żmij, które wbijały swoje kły w moją skórę, idealnie zasznurowując moje usta. Patrzyły się na mnie swoimi czerwonymi oczami, powodując, że fala strachu sparaliżowała moje ciało. Poczułam napływające do moich oczu łzy.

Już nie wiedziałam co było straszniejsze. To, że ci nieznajomi zdawali się do mnie zbliżać, choć nie poruszali nogami, czy to, że gady zaczęły wspinać się po mojej nodze. Nie wiem skąd się one wzięły, ale naprawdę mnie to już nie interesowało. Z każdą kolejną sekundą wzbierało się we obrzydzenie, strach i lęk. Chciałam wyć z przerażenia i jednocześnie sama się zabić. Chciałam już opuścić to miejsce, zanim będzie za późno.

Chciałam się obudzić.

* * *

W pracy byłam ledwo żywa. Działałam automatycznie i stałam się jednym wielkim kłębkiem nerwów. Przez dzisiejszy sen nadal drżały mi kończyny, choć dobijała zaledwie godzina dwunasta. Od dwóch godzin Jack starał się wyłapać, dlaczego tak panicznie rozglądam się po pomieszczeniu i krzyczę za każdym razem, kiedy zauważę fragment czarnego kabla wystającego zza mebli. Ciągle widziałam te potworne żmije, weneckie maski przyprawiające mnie o gęsią skórkę oraz czułam wzrok, który palił mnie od środka.

To chyba był najgorszy koszmar, jaki dany było mi przeżyć od dwudziestu pięciu lat.

Na całe szczęście miałam - póki co - tylko jednego klienta, bardzo miłą staruszkę, której musiałam zrobić drenaż limfatyczny. Przy masażu jakiegokolwiek rodzaju zawsze się odprężałam, ale tym razem ciężko było mi nawet zamknąć oczy, aby się zrelaksować. Byłam napięta aż do granic możliwości.

Nie mając teraz nic do roboty, siedziałam przy stoliku w poczekalni i patrzyłam się na Jacka, który co chwilę zerkał na mnie znad ekranu komputera. Widząc moje roztrzęsienie, pytał się, czy coś mi dolega, ale ja nie miałam nawet sił przyznać się do popapranego snu. Wciąż byłam w Krainie Morfeusza, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko sen.

Ostatni oddech (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz