Rozdział 1

15.5K 464 49
                                    

Słońce wstaje po zmroku

Wcześniej...

- Saphira, niedługo przyjdzie twój ulubiony klient! - krzyknął z wyczuwalną wesołością Jack, mój szef.

Od razu wiedziałam, że coś nie gra. Pracowałam w salonie masażu już od ponad pół roku, a do tej pory nie znalazł się ani jeden człowiek, który byłby na liście lubianych klientów – przynajmniej tych płci męskiej. Zwykle wymieniał ich z nazwiska lub imienia, a to wystarczyło, abym ich skojarzyła. W tym przypadku zaś usłyszałam w głosie Jacka wyczuwalny śmiech. Czułam, że coś mi tu śmierdzi.

Kierując się ciekawością, odłożyłam ręcznik papierowy na miejsce i podeszłam do uchylonych drzwi, za którymi Jack siedział przy komputerze w niewielkiej recepcji. W prowizorycznej poczekalni nie było nikogo.

- Kto? - dopytałam się niepewnie.

Podniósł głowę znad ekranu. Posłał w moją stronę ironiczny uśmiech, poprawiając przy okazji okulary, które zsunęły mu się z nosa.

- Pan Pewell. Prawda, że go lubisz?

Automatycznie przeklęłam i zawróciłam do gabinetu, pozostawiając za sobą śmiech mojego wrednego szefa.

Bernard Pewell należał do tych prostaków, którzy przychodzili do mnie na masaż nie po to, aby się zrelaksować lub pomóc sobie w zdrowiu, tylko dlatego, żeby poczuć moje dłonie na swoim ciele. Był obleśny w każdym calu. Poczynając od tłustego ciała, kończąc na wrednym charakterze. Miał pięćdziesiąt siedem lat – jak wskazywały dane pacjenta. Przeszedł w życiu dwa zawały, jeden wylew i – ku mojemu NIE-zdziwieniu – raz w miesiącu spotyka się ze specjalistą – psychiatrą. Niby nie jest psychiczny i nie szkodzi społeczeństwu, jednak z jakiegoś powodu musiał się leczyć. Coś było na rzeczy, prawda?

Zazwyczaj raz na tydzień, choć zdarza się nieco rzadziej, zapisuje się u Jacka na masaż klasyczny grzbietu. Słyszałam pogłoski od jednej z klientek, że Bernard pracuje w biurze księgowości i dlatego często boli go kręgosłup. Całkowicie rozumiałam pracę za biurkiem, ale... Są specjalne krzesła, poduszki, ćwiczenia, które zapobiegają temu stanowi. Nie trzeba tyle płacić za masaż, jeśli samemu zadba się o swoje zdrowie.

- Za ile on będzie? - wykrzyczałam z gabinetu. Chciałam wiedzieć, ile mam czasu na ucieczkę.

- Według rezerwacji – piętnaście minut. Ale znając jego, zapewne przyjdzie za... - zamilkł, bo jego monolog przerwał dzwoneczek, który ustawiliśmy nad drzwiami. - O, panie Pewell. Jak miło, że przyszedł pan wcześniej.

Przeklęłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając tabliczki ,,wyjście ewakuacyjne". Oczywiście nie było, a ja sama nie mogłam uciec od miejsca pracy. Jednakże takie rozważania zawsze potrafiły mnie podnieść na duchu. Niestety, miałam w opcjach tylko dwa okna, które prowadzą do zaułka, gdzie znajdował się kontener ze śmieciami, oraz główne drzwi. Za stołem do masażu raczej się nie uchowam, tym bardziej za stolikami przymocowanymi do ściany. Nie miałam żadnych szans, aby uratować siebie od pomarszczonej i obleśnej skóry.

- Panna Wester? - Niemal od razu zauważyłam wychylającą się zza drzwi siwą czuprynę Bernarda. Jak zwykle musiał zaznaczyć mój stan cywilny, jakby ta informacja była dla niego niezwykle ważna.

- O, pan Pewell? - Zanim na mnie spojrzał, szybko nałożyłam na siebie maskę serdeczności. Przez trzy lata w czasach ogólniaka chodziłam na kółko teatralne, dzięki czemu idealnie potrafiłam chować się za iluzją uprzejmości.

Spojrzałam na wiszący na ścianie zegar.

- Przyszedł pan wcześniej? - Tymi słowami chciałam zaznaczyć, że jeśli ma przychodzić na jedenastą, ma być o tej godzinie, nie piętnaście minut szybciej. Miałam przerwę, którą teraz musiałam przesunąć ze względu na jego niebywałą (nie)punktualność.

Ostatni oddech (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz