ROZDZIAŁ 14.

2K 194 110
                                    


Następnego ranka obudziłam się bardzo wcześnie. Bardzo. Wstałam z łóżka, przeklinając w duchu tarczycę, która fundowała mi zbyt często nocną bezsenność i całodzienne zmęczenie. Boso, na palcach, żeby nie obudzić Kamila, Ewy i prevcowskiego gangu przemknęłam do kuchni.

- Witaj, lodówko - przywitałam się przyjaźnie.

Nie odpowiedziała mi. Co za krnąbrna lodówka. Nie dość, że nie miała nic ciekawego do zaoferowania to jeszcze nie odpowiadała na moje przyjacielskie powitania.

Zrezygnowana, bo nie było ani wczorajszych pierogów, ani nic innego wartego mojej uwagi (czytaj: niezdrowego) wzięłam miseczkę z puddingiem owsianym. Ehhh... życie pod jednym dachem ze sportowcem.

Zrobiłam sobie napar z pokrzywy, bo włączenie skądinąd głośnego ekspresu do kawy mogłoby być fatalne w skutkach o siódmej rano, a ja nie chciałam mieć o tej porze wszystkich Prevców na głowie. Zabrałam kubek i usadowiłam się wygodnie na kanapie przed telewizorem, a potem przerzucałam kanały tak długo aż natrafiłam na maraton odcinków "Johnny'ego Bravo".

Johnny nie zdążył nawet raz stwierdzić, że lubi placki, kiedy u góry schodów pojawił się najmłodszy Prevc, z włosami sterczącymi na wszystkie strony świata.

- Jaaaak się spaaało...? - ziewnął, poprawiając swoją batmanową piżamę.

- Świetnie. Puddingu owsianego? To sobie przynieś z lodówki.

Tak zrobił i dołączył do mnie na kanapie, żebyśmy już po chwili mogli toczyć pojedynek, kto zna najwięcej tekstów Johnny'ego Bravo.

- Jestem zbyt ładny, żeby mieć pecha!

- Jeśli bycie przystojniakiem jest złe, to ja nie chcę być dobry.

- Kto sam sobie adwokatem, ten ma głupca za klienta.

- Mówisz tak, bo jesteś zmutowanym szparagiem!

- O, mamo! Ale jestem przystojny!

- W życiu nie liczą się tylko mięśnie. Ważny jest też fryz.

- Jaki piękny dzień... Ale nie tak piękny jak ja!

- Co wy? Film dokumentalny o Tande oglądacie? - zapytał Pero, zeskakując z hukiem ze schodów, budząc przy tym cały dom.

Jak się okazało, powodem tak wczesnej pobudki Petera był dzisiejszy wyjazd na poszukiwanie idealnej sukienki balowej, o którym, nawiasem mówiąc, zupełnie zapomniałam.

Po godzinie wszyscy domownicy i goście byli już na nogach, po śniadaniu i gotowi do podboju miasta królewskiego. Zastanawialiśmy na zostawieniem Domena w Zakopanem razem z Walterem, ale nie chcieliśmy mu odbierać okazji zobaczenia Krakowa, bo chociaż Pero kategorycznie przeciwstawił się jego uczestnictwu w poszukiwaniu sukienki, mógł sobie przynajmniej pozwiedzać.

Tak więc, z przodu zasiedli dwaj zdobywcy Kryształowej Kuli, dwaj medaliści olimpijscy i dwaj zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni (nie mam pojęcia jak się tam zmieścili), a z tyłu Cene, Domen, Ewa i ja. Tylko odrobinę nieprzepisowe to było. Tylko odrobineczkę.

Cene zasnął już na rogatkach Zakopanego, Domen oglądał najnowszy film Woody'ego Allena na telefonie, Pero i Kamil o czymś dyskutowali przyciszonymi głosami, a Ewa i ja szukałyśmy pomysłu na fryzurę balową. Było spokojnie, wręcz sielankowo.

Koszmar zaczął się tuż po tym jak zostawiliśmy Domena samego sobie na Krakowskim Rynku i udaliśmy się do pierwszego sklepu.

Pero od razu złapał wiatr w żagle (albo raczej wiatr pod narty) i zaczął się szarogęsić niczym jego młodszy brat w klasyfikacji generalnej w tym sezonie. Wepchnął mnie do przymierzalni z dziesięcioma sukienkami i kazał się pospieszyć, bo nie mamy Bóg jak dużo czasu.

Pierwsza. Biała. Ze złotymi wykończeniami.

- Pasowałaby bardziej do cygańskiego taboru- powiedziałam, kręcąc się dookoła własnej osi przed moją publiką rozwaloną wygodnie na kanapach.

Druga. Z białej koronki.

- Okazje się wam chyba pomyliły, do ołtarza się jeszcze nie wybieram.

- Kwestia czasu.

Trzecia. Czerwona i z wyjątkowo dużymi wycięciami.

- Nie mam zamiaru zmieniać profesji.

Czwarta. Turkusowa.

- Czy ja gram w Alladynie i nagle zostałam Jasmine?

Piąta. Czarna i bardzo prosta.

- Jak na razie dzięki mej silnej woli powstrzymałam się od morderstwa, więc outfit na pogrzeb nie jest mi potrzebny.

Szósta. Mysia.

- Nie wybieram się do szkółki niedzielnej.

Siódma. Biała. Z futrem, które wyglądało jak zdarte z niedźwiedzia na Krupówkach.

- Wieś śpiewa i tańczy. Za samo przymierzenie tego należy mi się Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Ósma. Granatowa, z koronkowymi wykończeniami.

Nic nie powiedziałam, niech to wystarczy za komentarz. Za to Ewa, Kamil, Cene i Peter porozdziawiali usta z wrażenia.

- Wyglądasz... - zaczął najstarszy Prevc.

- Niesamowicie.

- Pięknie.

- Oszołamiająco.

I tak mniej więcej się czułam. Czyli to jednak prawda, że szata też zdobi człowieka z duszą...

- Bierzemy.

- Definitywnie.

Kiedy Kamil i Peter się kłócili przy kasie kto zapłaci za sukienkę, żeby finalnie zapłacić za nią po połowie, ja przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze w przymierzalni, z zadowoleniem podziwiając nowy nabytek.

Wtedy przez myśl mi przeszło, że naprawdę nie mogę się doczekać tego balu. I to niekoniecznie tylko z powodu sukienki...


Dla BritishLady323, która jest chora i zasługuje na chociaż taki krótki rozdział (miał taki być z założenia!). Buziaki!

Po prostu skacz, D.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz