Rozdział 11

21 2 0
                                    

  Piękny poranek...

Świecące słońce...

Śpiewające ptaki, które budzą nas do życia...

Wstajesz, jesteś wypoczęty, rześki i gotowy na nowy dzień...

Czy nie tak wyobrażasz sobie idealny poranek? Gdy przeciągasz się w łóżku przy wpadających do pokoju promieniach słońca, ze świadomością że nigdzie nie musisz się śpieszyć. 


*BUDZIK*

Hmm, a zamiast tego ... szara, rutynowa rzeczywistość.

Ahh... kolejny nudny dzień! Godzina 7.00 rano. Mam 30 minut na ogarnięcie się i zjedzenie śniadania! Wypadam z łóżku nie mając czasu na głupie i jakże zwyczajne przeciągniecie się w cieplutkim łóżeczku. W zamian dostaję pół godziny w pośpiechu, na załatwienie najpotrzebniejszych spraw. Szybko podchodzę do szafy, z której ubrania wręcz wysypują się. Nigdy nie mam czasu na poukładanie tych ciuchów i za każdym razem wmawiam sobie ,, zrobię to później".

W łazience wzięłam prysznic,ubrałam się i moją szopę (włosy) na głowie ułożyłam w koka.

Weszłam szybko jeszcze do swego pokoju zgarniając z łóżka telefon i wpakowując go do plecaka, który założyłam na ramię. Zbiegłam po schodach, uważając przy tym aby nie spaść z nich. Gdy tylko znalazłam się na parterze od razu uznałam, że zdecydowanie jest za cicho.Owszem, jest poranek i godzina 7.25 więc niektórzy mogą spać, ale uwierzcie to nie w tym domu. Tu zawsze ktoś krząta się od 6 rano robiąc przy tym nie małe zamieszanie, a przy okazji budząc resztę domowników. Wzruszyłam ramionami i podreptałam do kuchni w której nikogo nie zastałam. Na stole znalazłam jedynie talerz pełen kanapek różnego rodzaju oraz karteczkę obok. ,,Hey Ley! Jesteśmy w studiu. Zadzwoń gdy skończysz lekcję, któryś z nas przyjedzie. Hazza Xx"

Ponownie sama... Nie przywykłam do częstego przebywania w pustym domu. W Polsce zawsze był ktoś z kim mogłam porozmawiać lub po prostu obejrzeć telewizję, a czas płynął ciągle w  tym samym tempie bez szczególnych dodatkowych atrakcji. A teraz? Czuję się jak by pilnowała mnie banda chłopaczków, którzy nie dorośli do podjęcia jakiejkolwiek odpowiedzialności. Często nie umiem przewidzieć co stanie się za chwilę, moje życie stało się ciekawsze. Inne...
Zasiadłam przy stole wypuszczając głośno powietrze z płuc.  Nie wzięłam ani jednej kanapki, nie miałam ochoty na posiłek z samego rana. Zaczęłam bawić się swoim telefonem, wspominając sytuacje których zmieniły się w moim sposobie życia, do czasu aż nie  popatrzyłam  na zegar wiszący na ścianie. Była godz. 7.40 więc szybko zerwałam się z miejsca zakładając ciepłą bluzę, jednocześnie wychodząc z domu w pośpiechu. 
Już po około 5 minutach znalazłam się pod domem mojej przyjaciółki, zadzwoniłam na dzwonek, a drzwi otworzyła mi  mama Rosi.
-Ley, witaj. Ros zaraz zejdzie. Kochana wchodź szybciutko do domu. Jak ty się ubrałaś? Bluza w zimę? Skarbie, jest grudzień. Harry pozwolił ci tak wyjść?- macierzyństwo tej kobiety pomimo zmiany sytuacji nigdy się nie zmieni co do mnie. To właśnie jej mogę zawdzięczać miłość, którą mi podarowała oraz pokazała co to znaczy mieć  kochających rodziców.
-Cześć ciociu. Mi ciebie też miło widzieć.- chciałam złagodzić sytuację. Wiem do czego zdolna jest ta kobieta. Jeżeli teraz szybko nie wymyślę dobrego argumentu, nie ma opcji aby wypuściła mnie z tego budynku na ten mróz.

Na szczęście  przerwała to wszystko  Rosi zbiegająca ze schodów.Pożegnałam się szybko  z ciocią, unikając jej gniewnego wzroku i razem z przyjaciółką wyszłyśmy z domu.

-Ley, nie jest ci zimno?- zaczyna się...

-Oh no weź, przynajmniej ty nie zawracaj mi tym głowy. To ciepła bluza i jest mi w niej naprawdę cieplutko.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 08, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

DromeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz