Rozdział dwudziesty siódmy: Odbicia

Start from the beginning
                                    

Otaczała ją ciemność.

– Skoro jest tak intymna, co tu, do kurwy nędzy, robisz? – zapytała, siląc się na spokój w głosie, ale przekleństwo wymknęło się niepostrzeżenie, zdradzając jej zdenerwowanie.

– Ładne słownictwo jak na księżniczkę – zadrwił.

– Nie jestem księżniczką. I nie jestem spokrewniona z tobą.

Pochylił się w jej stronę i oparł dłonie o niewidzialną barierę, która odgradzała go od Daphne. W jego oczach zalśniło coś niezdrowego, jakby błysk czystego szaleństwa.

– Skąd ta pewność, że nie jesteś ze mną spokrewniona?

Zacisnęła usta. Szlag by to! Sprzedała mu ważną informację. A on uśmiechnął się do niej uroczo. Oczywiście w jego mniemaniu.

Serce biło jej mocniej, miała ochotę szarpnąć się do przodu i po prostu uderzyć go. Za wchodzenie do jej świadomości, za zagrożenie Ziemi, za każdy inny powód, który był wystarczająco dobry, by dać upust wściekłości, irytacji i strachowi. One się gnieździły w jej głowie od dawna i nie dawały jej spokoju.

– Hatyshe ci to powiedziała?

Tu go miała.

Rozluźniła się, gdy dotarła do niej, że nic nie wiedział. Sam błądził po omacku, chcąc ją zmanipulować, by wyjawiła mu cokolwiek. Niech jeszcze przez chwilę łudzi się, a ona będzie mogła wykorzystać to dla siebie.

– Skąd się tu wziąłeś?

Książę zmrużył ciemne oczy.

– Odpowiedź za odpowiedź.

Daphne teatralnie westchnęła, wywracając oczami i poprawiła włosy, przy okazji sprawdzając stan swoich paznokci. Ciekawiło ją, czy była w stanie przywołać swoją moc i wykurzyć go stąd. W końcu to był jej umysł.

No właśnie umysł. Jego obecność tutaj nie była bez znaczenia. Nadal był niebezpieczny. Odwaga, którą odzyskała na chwilę, ulotniła się momentalnie.

– Hatyshe nie żyje – rzuciła od niechcenia. – Nie mam z nią nawet kropli wspólnej krwi – skłamała.

Odepchnął się od ramy, wciąż mrużąc oczy. Wpatrywali się w siebie przez bardzo długą, pełną napięcia chwilę. Daphne przestała wierzyć w siebie pod siłą tego królewskiego spojrzenia. Miała wrażenie, że się kurczy pod jego siłą, ale wrodzona duma kazała trzymać jej gardę w górze. Ubierała dobrą minę do złej gry.

– Kłamiesz, Daphne Wesler.

– Wierz w co chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Odpowiedź za odpowiedź – dodała.

Odsunął ręce od ramy i splótł je za plecami, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. No bo i gdzie mógł go posiać, skoro podwoje duszy Daphne były równie mroczne i czarne jak jej poczucie humoru?

– Wydaje mi się, że jesteś w jakiś sposób związana z Krawędzią. Wyglądasz mi na antai. Co oznacza, że twoja osoba jest z obu światów. Ja pochodzę z jednego i... – Urwał i pokręcił głową. – Sprytna jesteś. Zacząłem gadać. – Pokiwał na nią palcem. – Nie ładnie, księżniczko. – Uśmiechnął się szeroko, ale nie było w tym uśmiechu nic wesołego. – Podczas walki poznaliśmy swoje moce. To dość proste, by na jednej planecie odnaleźć takie indywiduum, jakie stanowimy i... odwiedzić się na granicy umysłu. – Kiwnął głową, sygnalizując, że jego wypowiedź została zakończona. Zrobił krok w bok i ku przerażeniu Daphne Książę przekroczył ramę.

Cofnęła się, zanim dotarło do niej, że tuż przed nim buduje się coś w rodzaju szkła, które oddzielało ją od niej. Bynajmniej nie podobało jej się, że miał swobodę ruchów. Kto wiedział, czy bariera, którą widziała, wytrzymałaby jego prawdopodobny atak?

Korpus ZbawicielaWhere stories live. Discover now