1

14.4K 546 680
                                    

      Jak co wieczór od ostatniego tygodnia, zakładam mój strój składający się z ciemnej bluzy, czarnych dosyć luźnych jeansów, oraz wygodnych butów w których o wiele łatwiej będzie mi się biegać. A raczej uciekać. Można pomyśleć: po co wychodzić w nocy, w takim stroju? To proste. Od dłuższego czasu w mojej dzielnicy dzieją się złe rzeczy. O wczesnej porze robi się coraz ciemnie, a ja sama mieszkam na -powiedzmy szczerze- zadupiu. Moi sąsiedzi są oddaleni ode mnie o pół kilometra i chyba nawet nie mogę nazwać ich sąsiadami. Przyzwyczaiłam się Nie panujących tu regół.
  Dzisiaj moja przyjaciółka zadzwoniła do mnie, by pożegnać się przed wyjazdem. Tak, moja najlepsza choć trochę chora psychicznie Allena opuszcza to miasto z powodu tego syfu. Na razie to włamania do domów w naszej okolicy, ale jej rodzice boją się czegoś gorszego. ,,To początek zła". Wciąż bawią mnie słowa jej ojca. Trochę schizofremik, ale można się uśmiechnąć. Ale tak jak mówiłam, idę się z nią pożegnać. Mój strój jest po to, by łatwiej się wpasować w wszechobecną ciemność. By nikt nie mógł mnie zauważyć.
        Założyłam plecak na ramiona i jak najciszej wybiegłam z domu. Miałam wszystko by zapewnić sobie obronę. Wszystko poza bronią. Ale trochę głupio, by mi było z nią chodzić. Czy od tego nie mamy mięśni albo mózgu, by czuć się bezpieczniej?

        Szłam najbardziej oświetlonym i uliczkami, ale... Z boku. Chodziłam po przeciwnych stronach latarni, tam gdzie światło nie dochodziło. Światło które daje nadzieję. Nadzieję dla tego miasta. Nadzieję dla mnie.

     Po dosyć długiej podróży, w końcu byłam przed jej domem. To ona jest moim najbliższym sąsiadem, dlatego nie dziwie się, że ma w planach się stąd wynieść. Też bym chętnie to zrobiła, ale coś w mojej głowie mówi cichutkim głosem ,,Zostań! Może być ciekawie". I tak tkwię z myślami absurdu.
Delikatnie zapukałam w drzwi, które chwile później otworzyły się ukazując zdenerwowaną Allene.

– Znowu chodziłaś sama? –  podniosła mały palec by mi nim grozić. – Przecież to nie bezpieczne. Obiecaj, że po moim odjeździe nie będziesz tego robić.

– Mówisz tak jakby to było coś poważnego. – wywróciłam oczami. – Wiesz, że ja nigdy niczego nie obiecuje.

–  Wiem. – spuściła rękę od niechcenia. –  Ale postaraj się tego nie robić. Proszę.

Lubię to robić. O co jej chodzi?

    Tylko wzruszyłam ramionami na co głośno westchnęła i wpuściła mnie do środka. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to mnóstwo walizek, pudeł, kartonów, plecaków oraz... kufrów? Od kiedy ona je ma?

– Nie pytaj. – odpowiedziała po zobaczeniu na co się patrzę. –  Rodzice.

– Ahaa. To wszystko wyjaśnia. –  zaśmiałam się tak jakby to wszystko tłumaczyło. Ale przecież to właśnie robiło, prawda?

– Allena! Kto przyszedł? Zaraz musimy się zbierać, pamiętasz? – krzyknął jej ojciec zza kuchni.

        Usłyszałam kroki, a następnie zobaczyłam jej rodziców którzy z uśmiechem mi się przyglądali. Szybko się ze mną przywitali i zaczęli wygłaszać tą samą, nudną regułkę o tym bym nie chodziła o tak późnej godzinie, ale i tak cieszą się z mojej wizyty. Niestety, tak jak mówili musieli już jechać, co dosyć mnie zasmuciło. Nie miałam w mojej szkole tak dobrych kontaktów jak z Alleną. Była moją opoką której w pewnym stopniu zaufałam. Nie do końca, ale zaufałam.

     Pożegnałam się z nią i oglądałam jak odjeżdża z swojego podjazdu. Cały dom jest zamknięty i dobrze zastrzeżony, by nikt nie proszony tam nie wszedł. Widziałam tylko skrawki unoszącego się kurzu, który niesłyszalnie znowu upadł na ziemię, po odjeździe Willenów. Poczułam, że nabierają mi się w powiekach łzy, którym nie dałam wypłynąć. Podniosłam szybko głowę przy tym mocną nią kręcąc. Nie mam zamiaru się martwić. Wszystko się ułoży. Jak zawsze.

    Poprawiłam rękawy mojej bluzy, i zaczęłam wracać w kierunku mojego domu. Dziwnie się czuje. Tak trochę... pusto. Nie czułam się tak zbyt często a na pewno nie przez All.

      Usłyszałam w domu obok którego akurat przechodziłam, dźwięk rozbijanego szkła oraz krzyk. Szybko spojrzałam w tamtym kierunku i jedyne co zobaczyłam to kilka cieni, które przyglądają mi się zza okna. Jeden miał czerwone jasne tęczówki, które  było widać tylko w mroku. Jeden pokazał na mnie reszcie coś mówiąc. Nie będąc pewna ich zamiarów, zaczęłam czym prędzej uciekać w stronę do mojego domu.
       Biegłam jak najszybciej tylko mogłam. Nie potrafię biegać. Słabe wyznanie w tym momencie. Starając się jak najszybciej biec nie zwracałam uwagi na to, że bolą mnie mięśnie. Poczułam jak coś każe mi wbiec do ciemnej uliczki. Jest szansa, że mnie nie zauważa, bądź ułatwię im tylko pracę i mnie zabiją. Choć może wcale im o to nie chodzi?
   Jednak kilkoro wysokich mężczyzn zatrzymało się w miejscu w którym jeszcze przed chwilą byłam. Popatrzyli się we wszystkie strony a następnie pobiegli w przeciwnym kierunku, za jakimś radosnym chłopakiem, który szedł z czymś w ręce. Był dosyć daleko, co mi samej dawało szanse na powrót do domu, ale... Szkoda mi tego chłopaka. To mi powinni coś zrobić, a nie jemu. Mężczyźni zaczęli biec w stronę chłopaka, a ja nie mogłam się powstrzymać by choć go odrobinę nie ostrzec.

– Uciekaj! Uciekaj! – krzyknęłam zdzierając sobie gardło, ale także zwracając na siebie uwagę wszystkich.

     Co do chłopaka, to nie wiem co zrobił. Widziałam, że zainteresował się sytuacją, lecz nie zauważyłam jego wyrazu twarzy przez odległość między nami oraz kaptur który zakrywał jego twarz. Jednak widząc, że włamywacze - ponieważ co innego mogli robić w tym domu?- zaczęli znowu mnie gonić, zaczęłam ponownie biec z nadzieją jakiegoś cudu. Po co ja mu mówiłam? Teraz znowu mam problemy. Ostatecznie odwróciłam się za siebie i... Nie zobaczyłam nikogo. Żadnych osób, które mnie goniły nie było.
     Oparłam ręce na moich kolanach i pozwoliłam sobie delikatnie odsapnąć i wyrównać oddech który był strasznie głośny i częsty. Już trochę spokojniejsza wróciłam do domu, ale nie przestawałam biec obawie spotkania ,,ich".
    Wbiegłam do domu, w którym nikogo nie było.

– Mamo? Tato?– rzuciłam w  głuchą przestrzeń.

     Niestety nikt mi nie odpowiedział. Zrobiła to dopiero kartka na stole w której cienkimi literami napisane było, że  wyszli na zakupy. Zakupy o tej porze? Przecież wszystko zaraz będzie zamknięte. Lekko zdziwiona jak i zmartwiona odłożyłam kartkę, przed ten zamykając za sobą drzwi i wszystkie możliwe okna. Po co kusić los? Choć i tak to dziś zrobiłam. Nie wierze, jakiego muszę mieć pecha że akurat w ten dzień, gdy wracam później muszę spotkać włamywaczy. A może to ci sami przez których ucierpiało tyle osób i tyle wyjechało? Sama nie wiem.

    Weszłam do swojego pokoju i od razu rzuciłam się na moje łóżko. Zasłoniłam ręką oczy i próbowałam się jakoś uspokoić. Czuję się dziwnie. Serce bije mi jak oszalałe, ale nie od zakochania a od strachu. Nie wiem dlaczego serce ma zawsze bić od zakochania. To tak jakby nutella była tylko dla  szczęśliwych ludzi. Głupota. Cieszę się, że przynajmniej nadal konwersacje z samą sobą działają by zapomnieć w jakimś stopniu. Ale co by się stało gdybym jednak nie uciekła? Co oni mogli by mi zrobić? A właśnie... Jak uciekłam? Co z tym chłopakiem? Czy wszystko z nim w porządku? Ach, sama nie wiem. Jutro pochodzę w tych miejscach. Może coś tam znajdę. A może kogoś...

Zabójczy Żart - Jeff The Killer x ReaderNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ